Выбрать главу

Dalgliesh nie wątpił, że oba morderstwa są ze sobą związane, ale uderzył go brak ich podobieństwa, zupełnie jakby stanowiły dzieło dwóch różnych umysłów. Zabójstwo Mauri-ce’a Setona było wręcz niepotrzebnie skomplikowane. Aczkolwiek wobec wyników sekcji niełatwo byłoby udowodnić, że istotnie został zamordowany, jednak wszystkie inne okoliczności okazały się wysoce nienaturalne. Problem leżał nie w braku poszlak, lecz w ich nadmiarze, zupełnie jakby morderca nie tyle chciał zabić Setona, co zademonstrować własny spryt. Nowe zabójstwo przeciwnie – było prostsze, bardziej bezpośrednie. Tu bynajmniej nie groziło orzeczenie śmierci z naturalnych przyczyn, morderca nie próbował żadnych sztuczek. Nie próbował nawet zainscenizować samobójstwa, zasugerować, że Digby zabił się nękany wyrzutami sumienia po śmierci brata. Niewątpliwie nie byłoby to łatwe, ale Dalglłesh uważał za znaczący fakt, że nawet nie podjęto takiej próby. Zaczynał również pojmować, dlaczego; istniał jeden zasadniczy powód, dla którego ten morderca chciał za wszelką cenę uniknąć podejrzenia, że Digby Seton zabił się sam lub że w jakikolwiek sposób spowodował śmierć swego brata.

Ukrytemu w trawie Dalglieshowi było zaskakująco ciepło i wygodnie. Słyszał, jak wiatr gwiżdże na wydmach, jak przypływ nieustannie wali o brzeg, ale wysokie kępy traw osłaniały go tak skutecznie, że czuł się dziwnie izolowany, jakby wszystkie te odgłosy dobiegały z bardzo daleka. Przez wysokie źdźbła widział dach szałasu: znajomy, prymitywny kształt, na pozór nie różniący się niczym od innych, okalających rezerwat ptaków. Prawie udało mu się przekonać samego siebie, że istotnie niczym się nie wyróżnia. Pogrążony w nierzeczywistej izolacji, musiał powstrzymać niedorzeczny impuls, by pójść i sprawdzić, czy ciało Setona jeszcze tam jest.

Jane Dalgliesh musiała bardzo się śpieszyć; nie minęło czterdzieści minut, gdy na ścieżce mignęła pierwsza z nadchodzących postaci. Następnie ukazała się cała, rozciągnięta grupa, która zaraz skryła się za wydmami. Gdy ujrzał ich ponownie, zdawało mu się, że wcale się nie przybliżyli, po czym, nieoczekiwanie, wynurzyli się zza najbliższego zakrętu. Zobaczył targaną wiatrem grupkę objuczonych sprzętem ludzi, ociągających się jak źle zorganizowana i zdemoralizowana ekspedycja. Był wśród nich Reckless, zesztywniały ze złości, w zapiętym pod szyję, wszędobylskim prochowcu, a także sierżant, lekarz policyjny, fotograf i dwóch młodych konstabli z noszami i zwiniętym, brezentowym parawanem. Nie mówili wiele; Dalgliesh wyryczał swój raport prosto w ucho inspektora i wrócił do schronienia na wydmach. To nie była jego sprawa. Po cóż im jeszcze jedna para butów, niepotrzebnie zadeptująca ślady na mokrym piasku? Głośno krzycząc i gestykulując, policjanci zabrali się do pracy. Wiatr, jakby na złość, wzmógł się tak bardzo po ich przybyciu, że nawet na względnie osłoniętej ścieżce trudno było cokolwiek usłyszeć. Reckless z lekarzem zniknęli w szałasie. Tam przynajmniej będzie ciszej, pomyślał Dalgliesh. Ciszej, duszniej i bliżej śmierci. Nie zazdrościł im. Po pięciu minutach wyłonili się ponownie i fotograf, najwyższy w grupie, zgiął się wpół i zaczął przepychać do środka swój sprzęt. Tymczasem dwóch policjantów bezskutecznie usiłowało osłonić parawanem miejsce zbrodni; płótno uciekało im z rąk i owijało się wokół kostek za każdym porywem wiatru. Dalgliesh zastanawiał się, po co to robią. Nie spodziewali się chyba żadnych gapiów, nie sądził również, aby piaszczyste otoczenie szałasu mogło dostarczyć jeszcze jakichś wskazówek. Do drzwi prowadziły tylko trzy ślady: jego, jego ciotki oraz trzeci, należący prawdopodobnie do Digby’ego Setona. Zostały już zmierzone i sfotografowane, niebawem unoszący się wszędzie piach miał zniszczyć je całkowicie.

Zanim wydostali ciało i umieścili je na noszach, minęło pół godziny. Nie czekając aż zapną paski na okrywającym je brezencie, Reckless podszedł do Dalgliesha i powiedział:

– Wczoraj telefonował do mnie pański znajomy, pan Max Gurney. Wygląda na to, że był w posiadaniu ciekawych informacji na temat testamentu Maurice’a Setona.

Tego Dalgliesh się nie spodziewał.

– Kiedy jadłem z nim wczoraj obiad, zapytał mnie, czy powinien skontaktować się z wami – powiedział.

– Tak też mówił. Ciekawe, że nie potrafił sam na to wpaść. Setona znaleziono martwego, a jego zwłoki noszą ślady przemocy. To przecież jasne, że interesujemy się stroną materialną.

– Może podzielał pański pogląd, że to naturalna śmierć -zauważył Dalgliesh.

– Możliwe. Ale to nie jego sprawa. Tak czy inaczej, wszystko nam powiedział; przyznam, że dla mnie to była nowina. W Seton House nie ma o tym żadnej wzmianki.

– Seton zrobił kopię listu – powiedział Dalgliesh. – Kiedy Gurney przyśle panu oryginał, zobaczy pan, że na odwrocie są ślady kalki. Ktoś zapewne zniszczył tę kopię.

– Ktoś – mruknął Reckless ponuro. – Może nawet sam Seton. Jeszcze nie zmieniłem zdania co do tej śmierci, panie Dalgliesh. Ale pan może mieć rację, zwłaszcza w tej sytuacji – kiwnął głową w stronę noszy, przy których właśnie kucnęło dwóch policjantów, usiłując je podnieść. – Tu nie ma wątpliwości, to na pewno morderstwo. A więc mamy wybór: jeden morderca i jeden paskudny dowcipniś albo jeden morderca i dwie zbrodnie, albo dwóch morderców.

Dalgliesh zwrócił uwagę, że w tak małej społeczności to ostatnie jest mało prawdopodobne.

– Ale możliwe, panie Dalgliesh. W końcu obie te śmierci niewiele mają ze sobą wspólnego. Ta tutaj, na przykład, nie jest szczególnie subtelna czy przemyślana. Po prostu solidna porcja trucizny w piersiówce Setona oraz świadomość, że prędzej czy później z niej pociągnie. Morderca musiał się tylko upewnić, że kiedy tak się stanie, nie będzie w okolicy pomocy lekarskiej. Chociaż wygląda na to, że Digby’emu niewiele by to pomogło.

Dalgliesh zastanawiał się, jak zabójcy udało się zwabić Setona do szałasu. Czy użyto gróźb, czy perswazji? Czy Seton spodziewał się spotkać wroga, czy przyjaciela? Jeśli to pierwsze, to czy przyszedłby sam, bez broni? A może to była schadzka zupełnie innego rodzaju? Dla ilu ludzi na Monk-smere Digby zgodziłby się przejść dwie mile po nierównym terenie w jesienny dzień podczas szalejącej wichury?

Nosze ruszyły. Jeden z konstabli pozostał na straży przy szałasie, reszta rzędem podążyła za zwłokami jak nędzny, przypadkowy kondukt. Dalgliesh i Reckless szli razem w milczeniu. Osłonięty brezentem tłumok przed nimi kołysał się z boku na bok, gdy noszowi pokonywali nierówności gruntu. Brezent łopotał miarowo jak żagiel na wietrze; samotny ptak zawisł wysoko nad noszami i, krzycząc jak potępiona dusza, zakreślił łuk, by w końcu zniknąć nad bagnami.

II

Dopiero pod wieczór Dalgliesh spotkał się z Recklessem sam na sam. Inspektor spędził dzień przesłuchując podejrzanych i sprawdzając, co Digby Seton robił przez kilka ostatnich dni. W Pentlands zjawił się około szóstej, rzekomo po to, by zapytać pannę Dalgliesh, czy poprzedniego dnia nie widziała nikogo idącego w stronę Sizewell i czy domyśla się, co mogło skłonić Setona do odwiedzenia szałasu. Jane Dalgliesh oświadczyła, że cały poniedziałkowy wieczór spędziła w Pentlands i nikogo nie widziała, wspomniała jednak, że Digby -a w zasadzie ktokolwiek – mógł pójść do szałasu ścieżką pod wydmami, której większa część nie była widoczna z Pentlands.