Выбрать главу

– Mimo to – upierał się Reckless – żeby wejść na ścieżkę, musiał przejść obok pani domku. Czy to możliwe, aby pani go nie widziała?

– Och, jak najbardziej, pod warunkiem, że szedłby blisko skał. Jest takie dwadzieścia metrów między moim zejściem na plażę i początkiem ścieżki, na których mogłabym go dostrzec. Ale nic nie widziałam. Może nie chciał zwracać na siebie uwagi i wybrał odpowiednią chwilę, aby się przemknąć.

– A to sugeruje tajemną schadzkę – mruknął Reckless, jakby do siebie. – Tak podejrzewamy. Nie był człowiekiem, który samotnie obserwuje ptaki. Poza tym, kiedy wyruszył, musiało się już zmierzchać. Sylvia Kedge mówiła, że zjadł podwieczorek w Seton House; dziś rano znalazła w zlewie brudną filiżankę.

– Ale kolacji nie zjadł? – spytała panna Dalgliesh.

– Nie, kolacji nie zjadł, panno Dalgliesh. Zdaje się, że umarł przed wieczornym posiłkiem; oczywiście, więcej będziemy wiedzieć po sekcji.

Jane Dalgliesh przeprosiła ich i poszła do kuchni robić kolację. Dalgliesh domyślił się, że chciała taktownie zostawić ich samych. Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, zapytał:

– Kto go widział ostatni?

– Latham i Bryce. Ale prawie każdy przyznaje, że wczoraj spędził z nim trochę czasu. Panna Kedge widziała go rano, kiedy poszła do Seton House trochę popracować. Zatrudniał ją jako coś w rodzaju sekretarko-gospodyni i zdaje się, że wykorzystywał ją tak samo jak jego brat. Potem zjadł obiad z panną Calthrop i jej siostrzenicą w Rosemary Cottage, skąd wyszedł tuż po trzeciej. W drodze do Seton House wpadł do Bryce’a, aby poplotkować o tym, że znalazł się tasak pańskiej ciotki i dowiedzieć się, po co pan pojechał do Londynu. Ten pański mały wypad wzbudził spore zainteresowanie. Latham był wtedy u Bryce’a i siedział tam aż do czwartej, kiedy Seton wyszedł.

– Co miał na sobie?

– Ubranie, w którym go znaleziono. Mógł schować piersiówkę w marynarce, w spodniach, w kieszeni płaszcza. Oczywiście w Rosemary Cottage zdjął płaszcz i panna Calthrop odwiesiła go do szafy w przedpokoju. U Bryce’a rzucił go na krzesło. Nikt nie przyznaje się do tego, że widział pier-siówkę. Według mnie, truciznę mogło tam umieścić każde z nich: Kedge, Calthrop, Marley, Bryce i Latham. Każde. I to niekoniecznie wczoraj.

Dalgliesh zauważył, że nie wspomniał o pannie Dalgliesh, ale to nie znaczyło, że nie było jej na liście.

– Oczywiście, niewiele zdziałam – ciągnął Reckless – dopóki nie ma wyników sekcji i nie wiadomo, jakiej trucizny użyto. Wtedy może coś się ruszy. Chyba nie będzie trudno dowiedzieć się, kto miał do niej dostęp. To nie jest coś, co można kupić w byle drogerii.

Dalgliesh pomyślał, że chyba wie, co to za trucizna i skąd pochodziła, ale nie powiedział nic. Już i tak w tej sprawie za często teoretyzowano na wyrost, uznał więc, że lepiej będzie poczekać na sekcję. Ale jeśli okaże się, że ma rację, udowodnienie posiadania trucizny nie przyjdzie Recklessowi tak łatwo; do tego konkretnego źródła mieli dostęp prawie wszyscy na Monksmere. Zaczął trochę żałować inspektora.

Przez chwilę siedzieli nic nie mówiąc, nie było to jednak przyjazne milczenie. Dalgliesh wręcz wyczuwał panujące między nimi napięcie. Nie wiedział co prawda, co czuje Reckless, ale z irytacją rozpoznawał własną niechęć. Spojrzał z ukosa na twarz inspektora, dokonując w myślach rozbioru rysów, jakby konstruował portret pamięciowy; dostrzegł płaskie, szerokie kości policzkowe, białą, gładką skórę po obu stronach ust, fałdy w kącikach oczu oraz nieznaczne drganie górnej powieki – jedyną oznakę, że ten człowiek w ogóle miał nerwy. W swej zwyczajności, anonimowości, twarz inspektora była nieubłagana, a jednak, gdy tak siedział w brudnym prochowcu, poszarzały ze zmęczenia, nadal emanował niezwykłą siłą. Możliwe, że jego osobowość nie wszystkim się podobała, ale nie ulegało wątpliwości, że istnieje.

Znienacka Reckless, jakby podejmując decyzję, powiedział szorstko:

– Komisarz okręgowy chce wezwać Yard. Na razie postanowił poczekać, ale myślę, że już podjął decyzję. A są tacy, co powiedzą, że wcale nie przed czasem.

Dalgliesh nie umiał na to znaleźć właściwej odpowiedzi. Nie patrząc na niego, Reckless mruknął:

– Wygląda na to, że tak jak pan, uważa te dwie zbrodnie za związane ze sobą.

Dalgliesh przez chwilę pomyślał, że jest oskarżany o wywieranie wpływu na komisarza. Nie pamiętał, aby mówił Recklessowi, jakie ma zdanie na temat zabójstw, ale wydawało mu się, że wniosek nasuwał się sam. Powiedział o tym, po czym dodał:

– Kiedy byłem wczoraj w Londynie, przyszedł mi do głowy pomysł, jak mógł zostać zabity Maurice Seton. To na razie tylko domysły i Bóg jeden wie, jak pan to udowodni. Ale chyba wiem, jak tego dokonano.

Krótko przedstawił swoją teorię, wręcz chorobliwie pilnując, aby w jego głosie nie zabrzmiał żaden ton, który inspektor mógłby uznać za oznakę samozadowolenia lub krytyki jego osoby. Reckless wysłuchał go w milczeniu.

– Jak pan na to wpadł? – zapytał wreszcie.

– Sam nie wiem. Dało mi do myślenia kilka drobiazgów.

Treść testamentu Setona, jego zachowanie przy stoliku w Klubie Cortez, jego naleganie, aby w Klubie Cadaver zajmować zawsze ten sam, konkretny pokój; nawet architektoniczny układ jego domu.

– To chyba możliwe – powiedział wolno Reckless. – Ale nigdy tego nie udowodnię, chyba że ktoś wpadnie w panikę i sam się przyzna.

– Można poszukać narzędzia.

– Dziwne to narzędzie, panie Dalgliesh.

– Niemniej narzędzie, i to śmiercionośne.

Reckless wyciągnął z kieszeni mapę terenu i rozłożył ją na stole. Obaj pochylili się nad nią, po czym inspektor zakreślił ołówkiem okrąg o środku w Monksmere i średnicy około dwudziestu mil.

– Tutaj? – zapytał.

– Albo tutaj. Na miejscu zabójcy szukałbym głębokiej wody.

– Ale nie morza – zauważył Reckless. – Mogłoby wypłynąć na brzeg za wcześnie i ktoś mógłby td rozpoznać. Chociaż mało prawdopodobne, aby ktokolwiek powiązał to z morderstwem.

– Pan mógłby, a morderca wolał nie ryzykować. Uznał, że lepiej pozbyć się tego w miejscu, gdzie nikt tego nie znajdzie albo znajdzie za późno. Jeśli nie ma tu starych szybów, głosowałbym za śluzą lub rzeką.

Ołówek opadł na mapę i Reckless zrobił trzy małe krzyżyki.

– Spróbujemy najpierw tutaj, panie Dalgliesh. I mam szczerą nadzieję, że pan ma rację. Inaczej, z tą drugą śmiercią na tapecie, to będzie tylko strata czasu.

Bez słowa zwinął mapę i odszedł.

III

Po kolacji mieli gości. Celia Calthrop z siostrzenicą, Latham i Bryce, wszyscy zjawili się w krótkich odstępach czasu, jadąc lub idąc przez szalejącą burzę, aby poszukać wątpliwej pociechy u kominka Jańe Dalgliesh. Może, myślał Dalgliesh, źle czuli się sami, a nie mogli już znieść swego towarzystwa. Tu przynajmniej byli na neutralnym terenie, stwarzającym iluzję normalności, tutaj, uciekając przed mrokiem i wrogością nocy, mogli oddać się pod opiekę światła, ognia i ciepła. Niewątpliwie dla nerwowych i wrażliwych nie był to dobry czas na samotność. Wiatr na cyplu na przemian wył i jęczał, szybko wzbierający przypływ grzmiał na plaży, niosąc przed sobą zwały żwiru. Nawet w bawialni Pentlands słychać było westchnienia cofających się fal. Od czasu do czasu blady księżyc rzucał swe martwe światło na cypel i wówczas z okien domku widać było sztorm, udrękę karłowatych drzew szamoczących się na wietrze i wielkie pustkowie białego, rozszalałego morza pod burzliwym niebem.