Nieproszeni goście, opuściwszy głowy, parli ścieżką ku drzwiom panny Dalgliesh z rozpaczą bandy uciekinierów. O ósmej byli już na miejscu; oprócz Sylvii Kedge, po którą nikomu nie chciało się jechać, stawili się wszyscy uczestnicy spotkania sprzed pięciu dni. Dalgliesha uderzyła zmiana, która w nich zaszła, i po namyśle uświadomił sobie, że wyglądają o dziesięć lat starzej. Wówczas robili wrażenie trochę zmartwionych i zaciekawionych zniknięciem Setona, teraz byli przerażeni i poruszeni, opętani obrazami krwi i śmierci, z których niełatwo było im się otrząsnąć. Za ich dzielnie podtrzymywaną beztroską, za rozpaczliwymi pozorami normalności czuć było strach.
Maurice Seton zmarł w Londynie i teoretycznie nadal istniała możliwość, że zmarł śmiercią naturalną lub że odpowiedzialny za nią jest jednak ktoś obcy. Ale Digby umarł tutaj, nieledwie u siebie, i nikt nie mógł udawać, że sądzi, iż stało się to w sposób naturalny. Co prawda Celia Calthrop miała właśnie zamiar spróbować; kucnęła przy ogniu, niezdarnie rozstawiając kolana i ułożywszy dłonie na podołku powiedziała:
– Cóż za okropna tragedia! Biedny chłopak! Chyba nigdy się nie dowiemy, co go do tego zmusiło! A miał w życiu wszystko: młodość, pieniądze, talent, urodę, wdzięk.
Ta zdumiewająco nieprawdziwa ocena osoby Digby’ego Setona została przyjęta w milczeniu.
– Przyznaję, Celio, że miał pieniądze – rzekł wreszcie Bryce. – W każdym razie w perspektywie. Poza tym mieliśmy Digby’ego za dość bezbarwnego, nieudolnego, zarozumiałego i wulgarnego dupka. Ale nikt mu źle nie życzył i, na marginesie, nikt nie wierzy, że się sam zabił.
– Oczywiście, że nie! – wybuchnął Latham. – Celia też w to nie wierzy! Czemu na odmianę nie będziesz uczciwa? Czemu nie przyznasz, że boisz się tak jak wszyscy?
– Ja wcale się nie boję! – oznajmiła z godnością Celia.
– Ale powinnaś! – Twarz Bryce’a rozjaśniła się kpiąco, oczy rozbłysły tak, że na chwilę przestał wyglądać jak osaczony stary człowiek. – W końcu to ty zyskujesz na jego śmierci. Nawet po zapłaceniu podwójnych podatków dostanie ci się niezła sumka. A Digby ostatnio bywał u ciebie regularnie, prawda? Jadł chyba wczoraj u ciebie obiad? Miałaś mnóstwo okazji, aby wpuścić mu coś do tej jego piersiówki. To ty nam powiedziałaś, że zawsze ją nosi, pamiętasz? W tym pokoju.
– A skądże wzięłabym arszenik?
– Ach, ale nie wiemy, czy to był arszenik, Celio! To właśnie taka rzecz, jakiej nie powinnaś mówić. Jeśli chodzi o mnie czy Olivera, to nie ma znaczenia, ale inspektor może mieć inne zdanie. Mam nadzieję, że nie rozmawiałaś z nim o arszeniku!
– O niczym z nim nie rozmawiałam. Odpowiadałam na jego pytania tak uczciwie, jak potrafię. Proponuję, abyście z Oliverem zrobili to samo. I nie rozumiem, czemu tak się uparłeś, by udowodnić, że Digby został zamordowany. Ta twoja chorobliwa skłonność do peSylviizmu!
– To chorobliwa skłonność do przyjmowania faktów do wiadomości – powiedział sucho Latham.
Ale Celia była nieustraszona.
– Jeśli to było morderstwo, to powiem tylko, że Jane Dal-gliesh miała wielkie szczęście, że był z nią Adam, kiedy znaleźli ciało. Inaczej ludzie mogliby zacząć mówić. No, ale nad-inspektor policji śledczej – on oczywiście wie, jakie to ważne, aby niczego nie dotykać i nie ruszać dowodów.
Dalgliesh, zafascynowany niesłychanym nietaktem tej uwagi i zdolnością Celii do samooszustwa, nie protestował, zastanawiając się jedynie, czy to możliwe, aby zapomniała o jego obecności. Ale najwyraźniej inni też zapomnieli.
– Co ludzie mieliby zacząć mówić? – zapytał cicho Latham.
– Chyba nie podejrzewasz panny Dalgliesh, Celio! – zaśmiał się Bryce. – Ale jeśli tak, to wkrótce będziesz musiała rozwiązać drobny problem z dziedziny etykiety. Twoja gospodyni właśnie w tej chwili własną ręką przyrządza ci kawę. Co zrobisz, wypijesz ją z wdziękiem, czy ukradkiem wylejesz do doniczki?
Nagle Eliza Marley odwróciła się ku nim z rozmachem.
– Na litość boską, zamknijcie się, obaj! Digby Seton nie żyje i umarł okropną śmiercią. Może nie dawał się lubić, ale był człowiekiem, a co więcej, na swój sposób umiał cieszyć się życiem. Może to nie był wasz sposób, ale co z tego? Wymyślał te swoje koszmarne kluby nocne i był szczęśliwy. Możecie tym pogardzać, ale nikomu nie szkodził. A teraz nie żyje i zamordował go ktoś z nas. Jakoś mnie to nie śmieszy.
– Kochanie, nie denerwuj się. – W głosie Celii zabrzmiał wibrujący, emocjonalny ton, który ostatnio na poły świadomie przyjmowała, dyktując co bardziej dramatyczne fragmenty swych powieści. – Wszyscy wiemy, jaki jest Justin. Maurice i Digby obchodzili jego i Olivera tyle, co zeszłoroczny śnieg, więc nie oczekuj, że będą zachowywać się przyzwoicie, nie mówiąc już o szacunku. To po prostu samolubstwo; samolubstwo i zawiść. Żaden z nich nie wybaczył Maurice’owi, że odniósł sukces pisarski, podczas gdy wszystko, do czego oni są zdolni, to krytyka pracy innych i umniejszanie ich talentu. Widać to na każdym kroku: zazdrość pasożyta literackiego wobec prawdziwego twórcy. Pamiętasz, co się stało ze sztuką Maurice’a? Oliver ją zniszczył, bo nie mógł znieść świadomości, że mogłaby się podobać.
– Aha, o to ci chodzi – roześmiał się Latham. – Moja droga, jeśli Maurice chciał odreagować emocjonalnie, to powinien był pójść do psychiatry, a nie zmuszać publiczność, by oglądała jego wynurzenia pod postacią sztuki. Dramaturg musi spełniać trzy warunki, z których Maurice Seton nie spełniał żadnego: musi umieć pisać dialogi, musi rozumieć, co to jest konflikt dramatyczny i musi wiedzieć coś o rzemiośle inscenizacji.
To była stała śpiewka Lathama i na Celii nie zrobiła większego wrażenia.
– Proszę, nie mów mi o rzemiośle, Oliverze. Jeśli wyprodukujesz coś, w czym będzie choć ślad twórczego talentu, to wtedy pogadamy sobie o rzemiośle. To dotyczy również ciebie, Justin.
– A moja powieść? – zawołał Bryce, urażony.
Celia posłała mu spojrzenie pełne ubolewania i głęboko westchnęła. Najwyraźniej nie miała ochoty komentować powieści Bryce’a. Dalgliesh przypomniał sobie ten utwór: krótka i dobrze przyjęta wprawka z wrażliwości, na powtórzenie której nie starczyło jednak Bryce’owi energii. Usłyszał śmiech Elizabeth Marley.
– Czy to nie ta książka, o której recenzenci mówili, że jest tak intensywna i przenikliwa jak nowela? Nic dziwnego, nie była niczym więcej. Nawet ja potrafiłabym być wrażliwa przez sto pięćdziesiąt stron.
Dalgliesh nie czekał na jękliwy protest Bryce’a; sprzeczka wyraźnie przekształcała się w literacką pyskówkę. Nie dziwił się, gdyż zaobserwował już tę skłonność u swych przyjaciół pisarzy, ale nie miał ochoty brać w tym udziału. W każdej chwili mogli zapytać go o zdanie, a i jego własne wiersze zapewne padłyby pastwą bezwzględnie szczerej młodości. Istotnie, kłótnia odwróciła ich uwagę ód morderstwa, ale istniały przyjemniejsze sposoby spędzenia wieczoru.
Przytrzymawszy drzwi swej ciotce, która właśnie wnosiła tacę z kawą, skorzystał z okazji i wymknął się po cichu. Może to nie było ładnie, porzucać ją właśnie wtedy, gdy wśród gości panowała niezgoda, ale nie wątpił w jej umiejętności przetrwania; swoich nie był tak pewien.
W jego pokoju było bardzo cicho; solidne mury i dębowe drewno całkowicie głuszyły jazgot głosów na parterze. Podszedł do okna wychodzącego na morze i zmagając się z wichurą otworzył oba skrzydła. Wiatr wpadł do pokoju i zerwał narzutę z tapczanu, zrzucił papiery z biurka i przewrócił stronice leżącego przy łóżku tomu Jane Austen.