Dalglieshowi na chwilę zaparło dech; oparł się o parapet, z radością przyjmując na twarz ostre igły kropel i smak wysychającej na wargach soli. Gdy zamknął okno, otoczyła go absolutna cisza. Huk przyboju oddalił się i zacichł, jak odległy jęk na jakimś innym brzegu.
Zrobiło się zimno. Otulił się szlafrokiem i włączył piecyk elektryczny, po czym pozbierał rozrzucone papiery i z obsesyjną starannością ułożył je, kartka po kartce, na małym stoliku do pisania. Białe arkusze wydawały się czynić mu wyrzuty; przypomniał sobie, że nie napisał jeszcze do Deborah. Nie dlatego, że się lenił czy był zbyt zajęty morderstwem Setona; doskonale wiedział, że powstrzymywała go tchórzliwa niechęć do zadeklarowania się choćby jednym słowem, dopóki nie podejmie decyzji co do ich przyszłości, to zaś zdawało się równie odległe w tej chwili, jak w dniu przyjazdu. Gdy rozstawali się ostatniego wieczora pojął, że ona rozumie, iż to rozstanie jest dla ich związku bardzo istotne, że on nie wyjeżdża jedynie po to, by uciec z Londynu bądź odpocząć po poprzedniej sprawie. Inaczej dlaczego nie miałaby tu z nim przyjechać? Nie była aż tak przywiązana do swej pracy. Ale on jej tego nie zaproponował, ona zaś powiedziała jedynie: „Pamiętaj o mnie w Blythburgh”. Chodziła do szkoły w pobliżu Southwold, znała więc i kochała Suffolk. On zaś pamiętał o niej, i to nie tylko w Blythburgh. Nagle zatęsknił za nią pragnieniem tak silnym, że już nie zastanawiał się, czy mądrze jest pisać. Wobec potrzeby, aby znów ją zobaczyć, usłyszeć jej głos, wszystkie jego rozterki i niepokoje wydały mu się nieważne i groteskowo nierealne, jak koszmar, który znika w blasku dnia. Marzył o tym, by z nią porozmawiać, ale salonik był pełen ludzi – dziś nie zdoła do niej zadzwonić. Włączył lampę, odkręcił wieczne pióro i usiadł. Słowa, jak czasem się zdarzało, przyszły lekko i prosto. Zapisał je nie myśląc, nie zastanawiając się nawet, czy są szczere.
Pamiętaj o mnie, powiedziałaś, w Blythburgh,
jak gdybyś zawsze w mych myślach nie była
i sklonić serce bez reszty oddane
bardziej ku Tobie moglajakaś sita.
Tęskniąc za Tobą, dusza urzeczona
tym wyraźniejszy obraz przywołuje
gracji niezapomnianej, co niezakłócona
żyje w tej pustce świętej, którą czuję.
Ty bylaś ze mną; to pamiętam jeszcze
W Blythburgh, najmilsza, lub gdziekolwiek zechcesz.
Jak większość drugorzędnej poezji, tak i ten metafizyczny koncept ma ukryte znaczenie. Nie muszę Ci mówić, jakie. Nie napiszę, że chciałbym, abyś tu była, chciałbym jednak być z Tobą. Tutaj spotyka mnie tylko śmierć i przykrości; doprawdy, nie wiem, co jest gorsze. Ale o ile Bóg i policja z Suffolk pozwolą, będę w Londynie w piątek wieczorem. Dobrze byłoby wiedzieć, że mógłbym cię spotkać w moim mieszkaniu w Queenhithe.
Napisanie tej kartki zajęło mu więcej czasu, niż myślał, i zdziwił się, słysząc stukanie do drzwi.
– Wychodzą, Adamie – powiedziała ciotka. – Nie wiem, czy chcesz się z nimi pożegnać.
Zszedł z nią na dół. Rzeczywiście, wychodzili już i ze zdumieniem zobaczył, że zegar wskazuje dwadzieścia minut po jedenastej. Nikt z nim nie rozmawiał; jego pojawienie się wzbudziło równie mało emocji, jak jego odejście. Ogień prawie zgasł, zamieniwszy się w kupkę białego popiołu.
Celia, której Bryce pomagał włożyć płaszcz, powiedziała:
– To nieładnie, żeśmy się tak zasiedzieli. A ja jutro muszę wcześnie wstać. Sylvia dzwoniła dzisiaj do mnie z Seton House i prosiła, abym jutro z rana zawiozła ją do.Zielonego Człowieka”. Musi pilnie coś zakomunikować Recklessowi.
Latham, już przy drzwiach, odwrócił się gwałtownie.
– Co to znaczy: „pilnie mu coś zakomunikować”?
– Oliverze, mój drogi, a skądże ja mam wiedzieć? – Celia wzruszyła ramionami. – Robiła jakieś aluzje do Digby’ego, ale sądzę, że po prostu usiłuje poczuć się ważna. Wiesz przecież, jaka jest. Ale rozumiesz, że nie mogłam jej odmówić.
– I nie powiedziała, o co jej chodzi? – nalegał Latham.
– Nie, nie powiedziała. A ja nie zamierzałam dać jej tej satysfakcji i o to pytać. I nie zamierzam się śpieszyć. Jeśli dalej będzie tak wiało, to niewiele pośpię tej nocy.
Latham wyglądał, jakby chciał jeszcze o coś zapytać, ale Celła już przepchnęła się obok niego i wyszła. Pożegnał się w roztargnieniu i podążył za nią w sztormową noc. Po kilku chwilach Dalgliesh przez wycie wiatru usłyszał trzaskanie drzwi i cichy pomruk odjeżdżających samochodów.
IV
Wiatr obudził Dalgliesha tuż przed trzecią. Jeszcze w półśnie usłyszał trzy uderzenia zegara w bawialni i jego pierwszą myślą było, że ów słodki, nienatrętny dźwięk tak wyraźnie daje się słyszeć w tumulcie żywiołów. Leżał i nasłuchiwał. Senność ustąpiła miejsca radości, a ta podnieceniu. Zawsze lubił sztormy na Monksmere, tę znajomą i przewidywalną przyjemność; dreszczyk niebezpieczeństwa, iluzję zawieszenia na krawędzi chaosu, kontrast między ciepłym, wygodnym łóżkiem i gwałtownością nocy. Nie martwił się. Pentlands przez czterysta lat opierało się morzu i dzisiaj też wytrzyma. Dźwięki, które słyszał, nie zmieniały się od stuleci; przez czterysta lat ludzie leżeli w tym pokoju i słuchali morza.
Za dwadzieścia czwarta wydało mu się, że burza cichnie, wkrótce potem musiał znowu zapaść w sen. Nagle ocknął się, obudzony podmuchem tak gwałtownym, że domek zdawał się kołysać; morze ryczało, jakby lada moment miało zalać dach. Nigdy nie przeżył nic podobnego, nawet na Monksmere, wśród takiej furii niepodobna było spać.
Gdy zapalał lampę, w drzwiach pojawiła się ciotka w zapiętym pod szyję szlafroku w kratę, z ciężkim warkoczem przerzuconym przez ramię.
– Przyszedł Justin – powiedziała. – Mówi, że powinniśmy zajrzeć do Sylvii Kedge. Może trzeba ją będzie zabrać z domu, przypływ zbliża się bardzo szybko.
Dalgliesh sięgnął po ubranie.
– Jak się tu dostał? Nic nie słyszałem.
– To chyba nic dziwnego, pewnie spałeś. Przyszedł na piechotę. Mówi, że droga jest zalana i nie można jechać samochodem. Będziemy musieli iść przez cypel. Próbował dzwonić po straż przybrzeżną, ale wiatr zerwał linię.
Znikła, Dalgliesh zaczął się ubierać, klnąc cicho pod nosem. Co innego leżeć w cieple, analizując sztormowe odgłosy, co innego przedzierać się przez najwyższy punkt cypla podczas wyprawy, której urok mógł odczuwać jedynie młody, nieuleczalny romantyk. Poczuł irracjonalne rozdrażnienie wobec Sylvii Kedge, jakby w jakiś sposób odpowiadała za grożące jej niebezpieczeństwo. W końcu, do licha, dziewczyna powinna wiedzieć, że w czasie sztormu jej dom jest zagrożony! Oczywiście, mogło być i tak, że to Bryce niepotrzebnie narobił zamieszania. Jeśli Tanner’s Cottage ostał się powodzi w pięćdziesiątym trzecim, to i dzisiaj nic się nie stanie. Jednak – dziewczyna była kaleką. Należało się upewnić. Tyle, że nie był tym zadaniem zachwycony.
Ciotkę zastał w salonie. Całkowicie ubrana, pakowała termos i kubki do plecaka. Dalgliesh uświadomił sobie, że wizyta Bryce’a nie była tak całkiem niespodziewana i że położenie Sylvii Kedge mogło być groźniejsze, niż podejrzewał. Bryce, w mokrym, sięgającym kostek sztormiaku i rybackim, ceratowym kapeluszu na głowie, lśnił na środku pokoju niczym ożywiona reklama sardynek. W ręku ściskał zwój grubej liny, sprawiając wrażenie człowieka w pełni kompetentnego i gotowego do akcji.