Выбрать главу

Wydaje mi się, że Digby przez jakiś czas prawie wierzył w naszą bajeczkę, ja w każdym razie robiłam wszystko, aby go w tym utwierdzić. Niewielu ludzi ma dość odwagi i siły woli, by z zimną krwią zaplanować morderstwo, Digby zaś na pewno do nich nie należy. Lubi, gdy nieprzyjemne prawdy są ładnie opakowane, woli przymykać oczy na rzeczywistość, tak jak zawsze wolał nie wiedzieć całej prawdy o mnie.

Kiedy już przekonał sam siebie, że to wszystko rozkoszna, pozbawiona ryzyka zabawa o łatwych regułach, dzięki której można zdobyć dwieście tysięcy funtów, zaczął doskonale się bawić. To, co mu zleciłam, nie wykraczało poza jego specyficzne zdolności, poza tym miał dużo czasu. Najpierw musiał kupić używany motocykl, a do niego długą przyczepę w kształcie pocisku. Musiał kupić je oddzielnie i w takiej części Londynu, w której nikt go nie znał. Następnie miał wynająć mieszkanie, dość odosobnione i wyposażone w garaż, i nie podawać Maurice’owi adresu. Wszystko to było dość proste i z zadowoleniem ujrzałam, że mój golem radzi sobie całkiem dobrze. Osobiście bardzo się w tym okresie denerwowałam, gdyż miałam bardzo niewielki wpływ na rozwój wypadków. Z chwilą, gdy ciało znalazłoby się na Monksmere, mogłam wszystkim pokierować, ale na razie musiałam polegać na Digbym. To Digby musiał dopilnować epizodu w Klubie Cortez, mnie zaś nie bardzo podobał się plan zwabienia go do Carrington Mews; był zbyt skomplikowany i niebezpieczny, potrafiłam wymyślić łatwiejszy sposób, Digby jednak nalegał. Zamierzał w ten sposób wplątać w intrygę klub Lukera, na którym chciał zrobić wrażenie. W końcu więc pozwoliłam mu na to – wszak mnie to nie obciążało -i przyznaję, że poszło znakomicie. Digby zwierzył się Lily Coombs z zamiaru porwania brata dla eksperymentu, powiedział jej również, iż Maurice założył się z nim o kilka tysięcy, że tego nie dokona. Za swój trud Lily dostała sto funtów. Musiała jedynie rozpoznać Maurice’a, opowiedzieć mu historyjkę o handlu narkotykami i wysłać na Carrington Mews po dalsze informacje. Gdyby nie złapał się na tę przynętę, nic nie traciliśmy, miałam w zanadrzu inne plany. Ale, oczywiście, połknął haczyk. Musiał tam iść, wszak robił to w imię sztuki. Podczas każdej z wizyt w Seton House Digby umiejętnie wspominał Lily Coombs i Klub Cortez, toteż Maurice zdążył już dołączyć do swej kartoteki odpowiednio wypełnioną fiszkę. A kiedy zjawił się w Londynie na swój doroczny pobyt, było więcej niż pewne, że złoży w Klubie Cortez wizytę; równie pewne jak to, że w Klubie Cadaver zamieszka w swym zwykłym pokoju, jedynym, do którego nie trzeba było jeździć tą małą, klaustrofobiczną windą. Digby potrafił nawet co do dnia przewidzieć, kiedy Seton wybierze się do Lukera. O tak, Maurice połknął haczyk! Dla swych książek poszedłby nawet do piekła. I tak się właśnie stało.

Gdy Maurice pojawił się w drzwiach domku na Carrington Mews, zadanie Digby’ego stało się proste. Lekki, ogłuszający cios – niezbyt mocny, aby nie zostawić śladów – nie był rzeczą trudną dla kogoś, kto kiedyś uprawiał boks. Podobnie łatwo przyszła Digby’emu przeróbka przyczepy motocykla, mająca zamienić ją w podróżną trumnę; pamiętajmy, że własnoręcznie zbudował swoją żaglówkę. A więc gotowa przyczepa już czekała, zaś garaż był bezpośrednio połączony z domem. Drobne, nieprzytomne, głośno dyszące ciało – Lily zrobiła, co do niej należało i Maurice wypił o wiele za dużo wina – zostało umieszczone w trumnie, wieko zaś porządnie przybite gwoździami. Oczywiście po bokach znajdowały się otwory, uduszenie Maurice’a nie leżało w moich zamiarach. Digby wypił pół litra whisky i podążył załatwiać sobie alibi. Nie wiedzieliśmy, rzecz jasna, na kiedy trzeba je przygotować, co nas nieco martwiło; byłoby fatalnie, gdyby Maurice umarł za wcześnie. Bo to, że umrze, i to w męczarniach, nie ulegało wątpliwości, nie wiedzieliśmy tylko, kiedy zaczną się te męczarnie i jak długo potrwają. Wobec tego kazałam Digby’emu dać się zaaresztować natychmiast, gdy znajdzie się w bezpiecznej odległości od domu.

Następnego dnia, wcześnie rano, zwolniony z aresztu Digby wyruszył motocyklem na Monksmere. Nie oglądał ciała. Powiedziałam mu, aby nie otwierał wieka, ale i bez tego wątpię, czy dałby się skusić. Nadal usiłował żyć w owym wygodnym, na poły baśniowym świecie, który dla niego stworzyłam. Nie podejrzewałam nawet, jak wyjątkowo się zachowa, gdy już nie będzie mógł dłużej udawać, iż weń wierzy. Jestem jednak pewna, że kiedy owego ranka opuszczał Car-rington Mews, był tak niewinnie podniecony jak uczniak, któremu udał się figiel.

Podróż przebiegła bez żadnych trudności. Tak jak się spodziewałam, czarny strój motocyklowy, kask i gogle stanowiły znakomite przebranie. W kieszeni miał bilet do Saxmundham z dworca Liverpool Street, a zanim wyjechał z West Endu, wysłał jeszcze do Seton House sporządzony przeze mnie opis Klubu Cortez. Nie muszę chyba mówić, że sposób pisania na maszynie znacznie łatwiej ukryć niż typ maszyny, jakiej się używa. Napisałam ten fragment kilka tygodni wcześniej na maszynie Maurice’a; na prawą dłoń włożyłam rękawiczkę, palce lewej zaś zabandażowałam. Ustęp o okaleczonych zwłokach przepisał sam Maurice, po prostu wyjęłam go z jego papierów. Pomysł, aby go wykorzystać jako miły, subtelny szczegół w moim planie przyszedł mi do głowy, gdy dowiedziałam się, jaki początek dla jednej z jego książek podsunęła mu panna Calthrop. Zrobiła wówczas prezent nie tylko Maurice’owi, lecz również i mnie; świetnie przeze mnie wykorzystany, w dużej mierze określił przyszły kształt morderstwa.

Jest jeszcze jeden, istotny element planu, którego do tej pory nie wyjaśniłam. Co dziwniejsze, aczkolwiek myślałam, że sprawi mi najwięcej trudności, okazał się najłatwiejszy ze wszystkich. Musiałam sprawić, aby Digby mnie poślubił. Sądziłam, że przekonanie go, aby to uczynił, będzie mnie kosztować tygodnie żmudnych perswazji, a tyle czasu nie miałam. Wszystkie rozmowy musieliśmy odbywać podczas tych rzadkich okazji, gdy spędzał weekend na Monksmere; pozwalałam mu do siebie pisać, gdyż miałam pewność, że listy zostaną spalone, lecz sama do niego nie pisałam, nigdy też nie rozmawialiśmy przez telefon. Poza tym nakłonienie go do zgody na tę, być może niemiłą, lecz konieczną część planu nie było czymś, co mogłam powierzyć poczcie. Obawiałam się nawet, że o tę właśnie rafę rozbije się całe przedsięwzięcie – ale nie doceniłam Digby’ego. Nie był zupełnie głupi – inaczej nigdy nie uczyniłabym go wspólnikiem jego własnej destrukcji – i potrafił zrozumieć, że pewne rzeczy są nieuniknione; poza tym, miał w tym swój interes. Aby dostać pieniądze, musiał się ożenić. Nie było w jego życiu nikogo innego, nie chciał też żony, która wtrącałaby się we wszystkie jego sprawy i która nawet mogłaby żądać, by z nią sypiał. Poza tym – istniał jeszcze jeden, zasadniczy powód, dla którego musiał zostać moim mężem. Jeżeli oboje zachowalibyśmy milczenie, nikt nigdy by nie udowodnił, że zabiliśmy Maurice’a, a żony nie można zmusić, aby zeznawała przeciwko mężowi. Oczywiście ustaliliśmy, że po jakimś rozsądnym czasie rozwiedziemy się, ja zaś podpisałam intercy-zę bardzo dla niego korzystną. Nie za korzystną, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale bardzo, bardzo godziwą. Mogłam sobie na to pozwolić: on musiał się ze mną ożenić, żeby dostać spadek i zaniknąć mi usta, ja natomiast chciałam wyjść za niego, bo chciałam – jako wdowa po nim – dziedziczyć cały jego majątek.