Выбрать главу

– Ale z pewnością nie wtedy, gdy Forbes-Denby tego zabrania? – wtrącił Latham.

– Dobrze ci mówić, Oliverze, ale przecież on może się mylić.

– Leczył również Maurice’a, prawda? – zapytała panna Calthrop. – Maurice ślepo mu wierzył. Musiał bardzo uważać na serce i twierdził, że tylko Forbes-Denby utrzymuje go przy życiu.

– Ale powinien był przyjść do mnie tamtej nocy. Zadzwoniłem do niego jeszcze raz, o wpół do czwartej, ale przyszedł dopiero o szóstej, kiedy najgorsze już minęło. No cóż, to też jest jakieś alibi.

– Nie całkiem, Justin – powiedział Latham. – Nie ma dowodów, że dzwoniłeś ze swojego mieszkania.

– Oczywiście, że dzwoniłem z mieszkania! Mówiłem przecież. O mało nie umarłem. Poza tym, gdybym skłamał i w tym czasie biegał po Londynie, mordując Setona, co by się stało, gdyby Forbes-Denby naprawdę do mnie przyszedł? Już nigdy nie chciałby mnie leczyć!

– Mój drogi! – roześmiał się Latham. – Gdy Forbes-Denby mówi, że nie przyjdzie, to nie przyjdzie, i ty o tym doskonale wiesz.

Bryce zgodził się ze smutkiem; w ogóle wyjątkowo filozoficznie przyjął zniszczenie swego alibi. Dalgliesh słyszał o Forbesie-Denbym, modnym londyńskim lekarzu, który przy okazji był również lekarzem dobrym. Z pacjentami łączyła go głęboka wiara w nieomylność Forbesa-Denby’ego; plotka głosiła, że niewielu z nich odważyłoby się jeść, pić, żenić się, rodzić, wyjechać czy umrzeć bez jego wyraźnego zezwolenia. Zachwyceni jego dziwactwami, ze smakiem relacjonowali ostatnie popełnione przezeń grubiaństwo, a na przyjęciach popisywali się opowiadaniem co bardziej drastycznych wyczynów, jak na przykład wyrzucenie przez okno popularnego lekarstwa czy wylanie z pracy kucharki. Dalgliesh skonstatował, iż jest zadowolony, że nieprzyjemne zadanie proszenia tego ekscentryka o wydanie opinii o zmarłym i dostarczenie jednemu z podejrzanych alibi przypadnie w udziale nie jemu, lecz Recklessowi i jego podwładnym.

Nagle Justin wybuchł potokiem słów tak gwałtownym, że wszyscy odwrócili się i wlepili w niego wzrok.

– Nie zabiłem go, ale nie oczekujcie, że będę go żałował! Nie po tym, co zrobił z Arabellą!

Celia Calthrop spojrzała przepraszająco na Recklessa, jak zrezygnowana matka dziecka, które – nie bez pewnych podstaw – znów zaczyna być dokuczliwe.

– Arabellą to syjamska kotka Justina – szepnęła poufnie. – Pan Bryce sądzi, że Maurice ją zabił.

– Nie sądzi, Celio, nie sądzi – powiedział Bryce. – Wie. Trzy miesiące temu – ciągnął, zwróciwszy się do Recklessa -przejechałem jego psa. Po prostu zdarzył mi się wypadek; ja lubię zwierzęta. Lubię je, powtarzam! Nawet Towsera, który – sama przyznasz, Celio – był najbrzydszym i najgorzej wychowanym psem na świecie. To było okropne! Wbiegł mi prosto pod koła. Seton był do niego bardzo przywiązany i prawie mnie oskarżył o to, że celowo go przejechałem. A cztery dni później zamordował Arabellę. To był taki człowiek! Czy dziwicie się, że ktoś go wykończył?

Panna Calthrop, panna Dalgliesh i Latham przemówili Jednocześnie, w ten sposób skutecznie niwecząc swe dobre intencje.

– Drogi Justinie, nie było śladu dowodu…

– Panie Bryce, nikt nie przypuszcza przecież, że miało to coś wspólnego z Arabellą.

– Na litość boską, Justin, po co wywlekać…

Reckless przerwał im spokojnie:

– A kiedy przyjechał pan na Monksmere, panie Bryce?

– W środę po południu. Tuż po czwartej. I nie wiozłem w bagażniku ciała Maurice’a Setona. Na szczęście zresztą, bo zaraz za Ipswich zaczęły się kłopoty ze skrzynią biegów i musiałem zostawić samochód w garażu Bainesa, tuż przed Saxmundham. Jeśli więc chcecie szukać w nim krwi i odcisków palców, znajdziecie go w warsztacie. Życzę powodzenia.

– Czemu w ogóle my się mamy martwić? – zapytał Latham. – A co z rodziną? A drogi brat przyrodni Maurice’a? Czy policja nie powinna go odszukać? W końcu to on dziedziczy i on powinien się tłumaczyć.

– Digby był wczoraj w Seton House – powiedziała cicho Eliza Marley. – Sama go zawiozłam.

Od chwili przybycia inspektora przemówiła dopiero drugi raz i Dalgliesh wyczuł, że niechętnie zabrała głos. Ale nawet gdyby pragnęła poklasku i uwagi, nie mogłaby liczyć na bardziej zadowalającą reakcję. Nastąpiła pełna osłupienia cisza, przerwana ostrym, inkwizytorskim głosem Celii Calthrop:

– Co to znaczy: zawiozłaś?

Dalgliesh pomyślał, że należało oczekiwać tego pytania.

– To, co mówię – wzruszyła ramionami dziewczyna. -Wczoraj wieczorem zawiozłam Digby’ego Setona do domu. Zadzwonił do mnie ze stacji w Ipswich zanim się przesiadł i poprosił, abym wyjechała po niego do Saxmundham na pociąg o wpół do dziewiątej. Wiedział, że Maurice’a nie ma w domu i pewnie chciał zaoszczędzić na taksówce. Tak czy inaczej, pojechałam. Wzięłam mini morrisa.

– I nic mi nie powiedziałaś, kiedy wróciłam do domu -powiedziała oskarżycielsko panna Calthrop. Reszta towarzystwa poruszyła się niespokojnie; wyglądało na to, że szykuje się rodzinna kłótnia.

Ciemna postać pod ścianą wcale się nie przejęła.

– Nie sądziłam, że to cię zainteresuje. A poza tym, wróciłaś dość późno, prawda?

– A dzisiaj? Dzisiaj też nic nie mówiłaś.

– A po co? Jeśli Dłgby chce gdzieś pojechać, to nie moja sprawa. A poza tym nie wiedziałyśmy wtedy, że Maurice Seton nie żyje.

– A więc na prośbę Digby’ego wyjechałaś po niego na pociąg o wpół do dziewiątej? – zapytał Latham, jakby chcąc ostatecznie ustalić fakty.

– Tak jest. I co więcej, Oliverze, kiedy przyjechał pociąg, Digby w nim był. Nie czaił się w poczekalni, nie ukrywał się przy stacji. Kupiłam peronówkę, zobaczyłam, jak wysiada z pociągu i widziałam, jak oddawał bilet peronowemu. Bilet z Londynu, nadmieniam; narzekał na wysoką cenę. Peronowy powinien go pamiętać, w ogóle było wszystkiego około pięciu pasażerów.

– I, jak rozumiem, nie miał ze sobą zwłok? – wtrącił Bryce.

– Nie, chyba, że miał je w torbie metr na pół.

– I zawiozłaś go prosto do domu?

– Oczywiście. Po to przecież tam pojechałam. Po ósmej wieczorem Saxmundham raczej nie jest jaskinią rozrywki, a Digby nie należy do moich ulubionych kompanów od kieliszka. Po prostu oszczędziłam mu jazdy taksówką. Mówiłam przecież.

– Mów dalej, Elizo – zachęcił ją Bryce. – Zawiozłaś Digby’ego do Seton House. I co?

– I nic. Zostawiłam go przy drzwiach wejściowych. W domu było cicho i nie paliły się światła, czego należało się spodziewać; wszyscy wiedzą, że w połowie października Maurice wyjeżdża do Londynu. Digby zaprosił mnie na drinka, ale powiedziałam, że jestem zmęczona i że pewnie ciotka Celia już wróciła i czeka na mnie. Pożegnaliśmy się, po czym Digby otworzył sobie kluczem drzwi i wszedł do środka.

– A więc miał klucz? – zapytał Reckless. – Byli z bratem w tak dobrych stosunkach?

– Nie wiem, w jakich byli stosunkach. Wiem tylko, że Digby miał klucz.

– A pani o tym wiedziała? – Reckless zwrócił się do Sylvii Kedge. – Wiedziała pani, że Digby Seton miał swobodny dostęp do domu?

– Pan Maurice Seton dał swojemu bratu klucz około dwóch lat temu – odparła Sylvia. – Od czasu do czasu prosił go o zwrot, ale pan Digby tak rzadko korzystał z niego pod nieobecność brata, że pan Maurice chyba uznał, że to nie ma znaczenia.

– A czemuż to – pytam tylko z ciekawości – w ogóle prosił o zwrot? – zapytał Bryce. Panna Calthrop stwierdziła jednak, że na takie pytania Sylvia po prostu nie może odpowiadać. Z miną wyraźnie sugerującą, że „nie przy służbie”, odrzekła: