Выбрать главу

Higiena sanitarna idzie w parze z higieną umysłową. Tym, którzy uznają za niegodne to, że podporządkowałam się podłej decyzji, winna jestem następujące wyjaśnienie: nigdy, ani przez chwilę, w czasie tych siedmiu miesięcy nie doznałam uczucia upokorzenia.

Od momentu, kiedy otrzymałam to niesłychane zaszeregowanie, wkroczyłam w inny wymiar istnienia: świat czystego nonsensu. Domyślam się, że był to z mojej strony odruch samozachowawczy: żeby wytrzymać siedem miesięcy, które miałam tam spędzić, musiałam zmienić system odniesień, odwrócić o 180 stopni to, co dotychczas było dla mnie drogowskazem.

Dzięki zbawczemu działaniu mechanizmów odpornościowych to wewnętrzne przestawienie odbyło się błyskawicznie. Od razu w mojej głowie brudne stało się czystym, oprawca stał się ofiarą, a to, co wstrętne stało się komiczne.

Podkreślam to ostatnie słowo: przeżyłam w tym przybytku najzabawniejszy okres mojego życia, w którym przecież takowych nie brakowało. Rano, kiedy metro wiozło mnie do wieżowca Yumimoto, już świetnie bawiłam się na samą myśl o tym, co mnie czeka. A kiedy rozpoczynałam urzędowanie, musiałam walczyć z przystępami niepohamowanego śmiechu.

W biurze na stu mężczyzn przypadało nie więcej niż pięć kobiet, wśród których Fubuki jako jedyna osiągnęła status wyższej urzędniczki. Pozostawały więc trzy pracownice, które pracowały na niższych piętrach: ja zostałam przydzielona tylko do toalet na czterdziestym czwartym poziomie. W efekcie wygódka dla kobiet na czterdziestym czwartym piętrze stanowiła poniekąd obszar zarezerwowany dla mojej przełożonej i dla mnie.

Nawiasem mówiąc, moje topograficzne ograniczenie do czterdziestego czwartego piętra dowodziło absolutnej bezsensowności mojej nominacji. Skoro to, co wojskowi nazywają elegancko „śladami hamowania”, stanowiło taki problem dla odwiedzających, nie rozumiem, dlaczego nie przeszkadzało na czterdziestym trzecim czy na czterdziestym piątym.

Nie użyłam tego argumentu. Gdybym to zrobiła, zapewne powiedziano by mi: „Słusznie. Od dziś ustępy na innych piętrach także będą leżeć w pani gestii”. Moje ambicje zadowoliły się czterdziestym czwartym.

Przewartościowanie, jakiego w sobie dokonałam, nie było czystą ułudą. Fubuki poczuła się upokorzona tym, co zapewne uznała za przejaw mojej siły bezwładu. Było jasne, że liczyła na moje odejście. Zostając, wycięłam jej niezły numer. Dyshonor wracał do niej rykoszetem.

Oczywiście nigdy nie przyznała się do porażki. Miałam jednak tego dowody.

Na przykład zdarzyło się, że w toalecie męskiej natknęłam się na pana Hanedę we własnej osobie. Spotkanie to wywarło duże wrażenie na nas obojgu: na mnie, ponieważ trudno sobie wyobrazić Boga w takim miejscu; na nim zapewne, bo nie wiedział o moim awansie.

Przez chwilę uśmiechał się, sądząc, że przy moim legendarnym roztargnieniu pomyliłam wygódki. Przestał się uśmiechać, kiedy zobaczył, jak zdejmuję rolkę ręcznika, który nie był już ani suchy, ani czysty, aby zastąpić ją nową. Wtedy zrozumiał i nie śmiał już na mnie spojrzeć. Wyglądał na bardzo skrępowanego.

Nie liczyłam na to, że ten incydent odmieni mój los. Pan Haneda był zbyt dobrym prezesem, by kwestionować zarządzenia któregoś ze swoich podwładnych, tym bardziej gdy pochodziły od jedynego w jego firmie wyższego urzędnika płci żeńskiej. Miałam jednak podstawy, by podejrzewać, że Fubuki musiała się przed nim tłumaczyć ze swojej decyzji.

Następnego dnia w toalecie dla pań odezwała się do mnie lodowatym tonem:

– Jeśli ma pani powody, by się skarżyć, powinna je pani zgłaszać do mnie.

– Nikomu się nie skarżyłam.

– Dobrze pani wie, co mam na myśli.

Wcale tego tak dobrze nie wiedziałam. Jak miałam się zachować, żeby nie wyglądało na to, że się skarżę? Uciec natychmiast z męskiej toalety, udając, że pomyliłam wygódki?

Tak czy inaczej bardzo mi się spodobało sformułowanie mojej przełożonej: „Jeśli ma pani powody, by się skarżyć… „. Tym, co mnie w nim zachwyciło, było słowo Jeśli”: jakby było do pomyślenia, że nie mam powodów, by się skarżyć.

W hierarchii były jeszcze dwie inne osoby, które mogłyby mnie stąd wyciągnąć: pan Omochi i pan Saito.

Było jasne, że wiceprezes nie martwi się moim losem. Przeciwnie – moją nominację przyjął entuzjastycznie. Kiedy mijał mnie w kiblu, rzucał rubasznie:

– Dobrze mieć stanowisko, co?

Mówił to bez ironii. Na pewno myślał, że znajdę w tym zajęciu spełnienie, którego źródłem może być tylko praca. Fakt, że istota tak mało zdolna jak ja znalazła wreszcie swoje miejsce w społeczeństwie, uważał za krzepiący. Poza tym musiał odczuwać ulgę, że nie płaci mi już za nic – nierobienie.

Gdyby ktoś mu oznajmił, że to zajęcie mnie poniża, wykrzyknąłby:

– Co znowu? Jest poniżej jej godności? Powinna być szczęśliwa, że dla nas pracuje.

W przypadku pana Saito rzeczy miały się zupełnie inaczej. Robił wrażenie bardzo zakłopotanego tą historią. Nieraz widziałam, że panicznie boi się Fubuki: miała od niego czterdzieści razy więcej siły i autorytetu. Za nic w świecie nie odważyłby się interweniować.

Kiedy mijał mnie w toalecie, na jego chorowitej twarzy pojawiał się nerwowy grymas. Moja przełożona miała rację, kiedy mówiła mi o dobroci pana Saito. Był dobry, ale bojaźliwy.

Najbardziej krępujące było moje spotkanie w tym miejscu ze znakomitym panem Tenshi. Wszedł i ujrzawszy mnie, zmienił się na twarzy. Kiedy minęło zaskoczenie, zrobił się pomarańczowy. Wyszeptał:

– Amélie-san…

Po czym zamilkł, zrozumiawszy, że nie ma tu nic do powiedzenia. Następnie zrobił coś bardzo dziwnego: wyszedł, nie ulżywszy żadnej z potrzeb, dla których przewidziano ten przybytek.

Nie wiem, czy mu się odechciało, czy też poszedł do toalety na innym piętrze. Uświadomiłam sobie, że raz jeszcze pan Tenshi znalazł najszlachetniejsze rozwiązanie: jego sposób na okazanie mi współczucia polegał na bojkotowaniu wygódki na czterdziestym czwartym piętrze. Gdyż nigdy więcej go tam nie zobaczyłam – a choćby był nie wiem jak anielski, nie był przecież czystym i bezcielesnym duchem.

Szybko zrozumiałam, że zaczął głosić dobrą nowinę w swoim otoczeniu; wkrótce reszta pracowników działu produktów mlecznych także przestała pojawiać się w mojej pustelni. Z czasem zaś stwierdziłam, że nawet inne działy coraz częściej omijają męską toaletę.

Błogosławiłam pana Tenshi. Ponadto ten bojkot stanowił prawdziwy odwet na Yumimoto: pracownicy, którzy decydowali się iść na czterdzieste trzecie piętro, czekając na windę, tracili czas, który mogliby wykorzystać na pracę dla przedsiębiorstwa. W Japonii nazywa się to sabotażem: to jedna z najcięższych japońskich zbrodni, tak odrażająca, że określa się ją francuskim słowem, trzeba bowiem być cudzoziemcem, żeby wymyślić taką podłość.

Ta solidarność wzruszyła moje serce i ożywiła pasję filologiczną: słowo bojkot wywodzi się wprawdzie od angielskiego posiadacza nazwiska Boykott, można jednak założyć, że w nazwisku tym zawarta jest aluzja do chłopca. I rzeczywiście, tylko mężczyźni omijali moją siedzibę.

Girlkotu nie było. Przeciwnie, Fubuki zdawała się korzystać z łazienki z większym niż kiedykolwiek zapałem. Zaczęła nawet dwa razy dziennie myć sobie zęby: nie sposób przecenić zbawiennego wpływu dławiącej ją nienawiści na higienę jej jamy ustnej. Tak bardzo miała mi za złe, że nie złożyłam wymówienia, iż korzystała z każdego pretekstu, żeby sobie ze mnie zakpić.

Bawiło mnie to zachowanie. Fubuki sądziła, że mi przeszkadza, podczas gdy ja przeciwnie, byłam zachwycona, że mam tak wiele okazji, aby podziwiać jej chmurną piękność w naszym prywatnym gineceum. Żaden buduar nie zapewniłby nam takiej intymności jak damska toaleta na czterdziestym czwartym piętrze: kiedy otwierały się drzwi, wiedziałam na pewno, że wchodzi moja przełożona, ponieważ trzy pozostałe kobiety pracowały na czterdziestym trzecim. Było to więc miejsce zamknięte, rodzaj teatru, gdzie dwie tragiczki spotykały się kilka razy dziennie, żeby odegrać kolejne sceny namiętnej i gwałtownej waśni.