Выбрать главу

Ballantine uniósł głowę znad swoich notatek. Tym razem jego twarz głosiła wyzywająco: "Spróbujcie teraz wytknąć mi jakiś błąd".

Szczupły, starannie ubrany stażysta z patologii podniósł się z pierwszego rzędu i wszedł na podium. Poprawił nerwowo mały mikrofon i pochylił się nad nim, chcąc mówić wprost do aparatu. Kiedy rozległ się przenikliwy dźwięk, cofnął się speszony, przepraszając.

Thomas rozpoznał go natychmiast. To Robert Seibert, przyjaciel Cassi.

Gdy tylko zaczął mówić, jego zdenerwowanie całkowicie ustąpiło. Był niezłym mówcą, zwłaszcza w porównaniu z Ballantine'em. Był dobrze przygotowany, zaprezentował zebranym szereg przezroczy i wskazał, że pacjent w momencie zgonu był siny, choć jego drzewo oskrzelowe było drożne. Następnie pokazał zdjęcia mikroskopowe dowodząc, że w płucach zmarłego nie wykryto patologii dotyczącej pęcherzyków. Przy pomocy innej serii przezroczy dowiódł, że nie było także zatoru tętnicy płucnej ani też podwyższonego ciśnienia zarówno w lewym, jak i w prawym przedsionku serca. Ostatnia seria slajdów dowiodła, że szwy zostały prawidłowo założone przez chirurga i że nie było także żadnych cech wcześniej przebytego zawaha serca. Po skończonym pokazie na sali ponownie zapaliły się światła.

– Wszystko to dowodzi… – oświadczył Robert, robiąc krótką przerwę jakby dla zwiększenia efektu tego, co miał zamiar powiedzieć – że przyczyna zgonu w tym przypadku jest niewyjaśniona.

Audytorium było zaskoczone – takiego podsumowania nikt nie oczekiwał. Tu i ówdzie rozległy się śmiechy, ktoś zapytał czy to nie jeden z tych przypadków, kiedy zmarli budzili się w kostnicy. Wybuchła nowa seria śmiechów.

– To musiał być udar – odezwał się ktoś za Thomasem.

– Prawidłowa sugestia – oświadczył Robert. – Udar, który zahamował oddychanie, podczas gdy serce nadał pompowało pozbawioną tlenu krew. To spowodowałoby głęboką sinicę. Ale to oznaczałoby także uszkodzenie mózgu. Zbadaliśmy dokładnie mózg i nic nie wykryliśmy.

Na sali znów zapadła cisza.

Robert czekał na kolejne uwagi, ale nikt ich nie zgłaszał. Wobec tego pochylił się nad mikrofonem i oznajmił: – Jeśli państwo pozwolą, chcę pokazać jeszcze jedno przeźrocze.

Thomas domyślał się, co teraz nastąpi.

Robert wyłączył światła i włączył projektor. Na ścianie widniał wykaz wszystkich siedemnastu przypadków, zawierający dane dotyczące wieku, płci i innych szczegółów historii choroby.

– Od pewnego czasu interesuję się takimi przypadkami, jak Wilkinsona – oświadczył. – Jak widać, nie jest to przypadek odosobniony. Sam ustaliłem cztery takie w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy. Kiedy sięgnąłem do teczek, znalazłem trzynaście innych. Wszyscy przeszli operację serca. W każdym z tych przypadków nie udało się ustalić przyczyny zgonu. Wszystkie oznaczyłem literami SSD – nagła śmierć pooperacyjna.

Na sali zapaliły się ponownie światła.

– Co pan chce przez to powiedzieć? – zaczerwieniony z gniewu Ballantine fuknął na Roberta.

W innych warunkach Thomas mógłby tylko współczuć Robertowi. Nieoczekiwana końcówka jego wystąpienia nie mieściła się w profilu konferencji.

Rozglądając się po sali, Thomas dostrzegł wiele twarzy wyrażających oburzenie. Lekarze nie lubią, kiedy ktoś kwestionuje ich diagnozy i sami niechętnie je zmieniają.

– To jest konferencja poświęcona śmiertelnym przypadkom, a nie Grand Rounds – oświadczył Ballantine. – Nie przyszliśmy tutaj na wykład.

– Dyskutując nad przypadkiem Wilkinsona, myślałem, że będzie interesujące…

– Pan myślał – sarkastycznie powtórzył Ballantine. – Proszę przyjąć do wiadomości, że został pan tutaj poproszony w celu konsultacji. Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia w związku z tą listą nagłych śmiertelnych przypadków?

– Nie – przyznał Robert.

Chociaż Thomas wolał zwykle milczeć na tego rodzaju spotkaniach, tym razem jednak nie wytrzymał: – Przepraszam cię, Robercie – zawołał – czy we wszystkich tych siedemnastu przypadkach wystąpiła sinica?

Robert wyraźnie ucieszył się z pytania. – Nie – odpowiedział do mikrofonu. – Tylko w pięciu.

– To znaczy, że nie we wszystkich śmierć nastąpiła z tej samej fizjologicznej drgawki.

– To prawda – odparł Robert. – W sześciu przypadkach śmierć poprzedziły konwulsje.

– To był prawdopodobnie zator powietrzny – wtrącił inny chirurg.

– Nie sądzę – zaprzeczył Robert. – Przede wszystkim drgawki nastąpiły dopiero po trzech lub więcej dniach po operacji. Byłoby niesłychanie trudno wyjaśnić to opóźnienie. Zresztą podczas sekcji nie wykryto powietrza w mózgu.

– Mogło zostać wchłonięte – zauważył ktoś inny.

– Jeśli w mózgu znalazło się tyle powietrza, żeby spowodować śmierć, powinno być go wystarczająco dużo, żeby można je było zobaczyć – zareplikował Robert.

– A co z chirurgami? – zapytał siedzący za Thomasem lekarz. – Kto operował tych nieszczęśników?

– Aż ośmiu spośród nich – odparł Robert – to pacjenci doktora Shermana.

Szmer podniesionych głosów przetoczył się przez salę. George wściekły zerwał się z miejsca, gdy tymczasem Ballantine usiłował pozbyć się Roberta z podium.

– Jeśli nie ma więcej uwag… – rozejrzał się po sali.

Zabrał głos George: – Sądzę, że uwaga doktora Kingsley'a była bardzo istotna. Sugerując, że we wszystkich tych przypadkach mechanizm śmierci nie był jednakowy, wykazał, że nie ma sensu zajmować się tą sprawą. – W tym miejscu spojrzał w kierunku Thomasa.

– Rzeczywiście – potwierdził Thomas. Wolałby, co prawda, żeby George pływał lub tonął na własną odpowiedzialność, ale wywołany po imieniu do tablicy musiał coś odpowiedzieć. – Sądzę, że Robert powiązał ze sobą te wszystkie przypadki ze względu na pewne podobieństwo, które w nich dostrzegał, ale chyba nie miał racji.

– Podstawą do takiego powiązania – oświadczył Robert – jest fakt, że we wszystkich tych przypadkach śmierć nastąpiła w momencie, gdy pacjenci wracali do zdrowia i kiedy nie było żadnego anatomicznego ani też fizjologicznego powodu ich zgonu.

– Zgłaszam poprawkę – powiedział George. – Żadnego powodu ustalonego przez oddział patologii.

– To wychodzi na jedno.

– Niezupełnie. Być może inny oddział patologii te powody by ustalił. Myślę, że pan i pańscy koledzy powinni się jeszcze nad tą sprawą zastanowić. Stwierdzenie, że jest coś niezwykłego w serii pooperacyjnych tragedii, jest nieodpowiedzialne.

– Słuchajcie, słuchajcie – zawołał chirurg ortopeda i zaczął klaskać. Robert szybko opuścił podium. W sali panowało napięcie.

– Następna konferencja poświęcona śmiertelnym przypadkom odbędzie się za miesiąc, siódmego stycznia – oznajmił Ballantine, wyłączając mikrofon i zbierając ze stołu papiery. Zszedł z podwyższenia i zbliżył się do Thomasa.

– Zdaje się, że znasz tego smarkacza – powiedział. – Kto to jest, u diabła?

– Nazywa się Robert Seibert – rzekł Thomas. – Jest drugorocznym stażystą na patologii.

– Chętnie bym mu jaja powyrywał i trzymał je w formalinie. Co ten gówniarz sobie myśli, kim on jest, żeby nas pouczać?

Ponad ramieniem Ballantine'a Thomas dostrzegł George'a. Był tak samo wściekły jak Ballantine.

– Znam już jego nazwisko – oznajmił głosem, który kipiał groźbą. Powiedział to takim tonem, jakby zawiadamiał o odkryciu wielkiej tajemnicy.

– My też wiemy, kto to jest – odrzekł Ballantine. – To tylko drugoroczny stażysta.

– Cudownie – stwierdził George. – Nie tylko musimy ścierpieć wśród nas filozofów, ale i przemądrzałych stażystów patologii.