– Aparat jest w kącie, tuż przy oknie – powiedziała Doris opadając z powrotem na poduszkę.
Z wyciągniętymi do przodu rękami Thomas posuwał się wzdłuż ściany, aż dotarł do otwartych drzwi łazienki. W salonie okno wykuszowe przepuszczało więcej światła.
– Doktor Kingsley? Tu Peter Figman – przedstawił się stażysta, gdy Thomas podniósł słuchawkę. – Przepraszam, że pana niepokoję o tej porze, ale pan prosił, żeby go powiadomić o każdym przypadku, wymagającym natychmiastowej operacji. Mamy tu pacjenta z raną od pchnięcia nożem w pierś. W ciągu godziny będzie gotów do operacji.
Thomas przybliżył usta do słuchawki. Panujący w saloniku chłód otrzeźwił go całkowicie. – Która godzina?
– Kilka minut po pierwszej.
– Dziękuję. Zaraz tam będę.
Kiedy Thomas wyszedł na ulicę, lodowaty wiatr przeszył go chłodem. Podniósł jak mógł najwyżej klapy płaszcza i ruszył w stronę szpitala. Gwałtowne podmuchy wiatru były tak silne, że chwilami musiał się zatrzymywać w miejscu, gdyż zapierały mu dech, zasypując jednocześnie wirującymi w powietrzu papierami i innymi śmieciami. Toteż odetchnął z ulgą, gdy wreszcie skręcił za najbliższym rogiem i zobaczył przed sobą kompleks szpitalnych budynków.
Zbliżając się do głównego wejścia minął z lewej strony duży piętrowy parking. Zbudowany z ogromnej ilości cementu, w dzień był zatłoczony, obecnie niemal całkowicie pusty. Kiedy spojrzał w stronę swojego porsche'a, zauważył obok inny znajomy samochód. Był to mercedes 300 w kolorze żółtawozielonym. Tylko jedna osoba w całym szpitalu miała taki zły gust – George Sherman, i do niego właśnie należał ten samochód.
Thomas znajdował się już praktycznie u wejścia do szpitala, gdy w jego rozważaniach o absurdalności posiadania tak dobrego samochodu w takim okropnym kolorze wtargnęła wątpliwość: co o tej porze robi tutaj George Sherman? Spojrzał jeszcze raz w stronę mercedesa – to był na pewno samochód George'a, nie mógł go pomylić z żadnym innym. Spojrzał na zegarek: była właśnie pierwsza piętnaście.
Thomas udał się wprost do przebieralni, następnie zajrzał do pokoju dla chirurgów; pielęgniarka robiła coś na drutach. Zapytał, czy George Sherman operował tej nocy.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała. – Nie było żadnego nagłego przypadku, z wyjątkiem pacjenta, którego pan będzie operował.
W przyległym do sali operacyjnej pokoju Thomas natknął się na Petera Figmana. Był to chudziutki młody lekarz o twarzy dziecka, sprawiający wrażenie, jakby jeszcze nie musiał się golić. Thomas spotykał go już wielokrotnie, dotąd jednak nie miał okazji z nim współpracować. Miał opinię zręcznego i pracowitego chirurga.
Kiedy zobaczył Thomasa, przedstawił mu sprawę szczegółowo. Pacjent został uderzony nożem podczas meczu hokejowego w Boston Garden, ale życiu jego na razie nie zagraża niebezpieczeństwo, choć początkowo były kłopoty z ciśnieniem. Ustalono grupę krwi i podjęto decyzję o transfuzji, której jeszcze nie wykonano. Prawdopodobnie nóż przebił jedno z dużych naczyń krwionośnych.
Słuchając uważnie przedstawianej mu relacji, Thomas wyjął z pudełka na półce nad zlewem maskę chirurgiczną. Wolał starego typu maski zawiązywane z tyłu za szyją i głową niż szablonowe, zabezpieczone z tyłu pojedynczą taśmą elastyczną. Dziś jednak leciały mu z rąk po kolei wiązadła, a w końcu upadła na podłogę sama maska. Thomas zaklął pod nosem i wziął następną. Kiedy sięgnął do pudełka, Peter spostrzegł, że starszemu koledze trzęsą się trochę ręce. Przerwał swoją relację. – Czy pan się czuje dobrze, doktorze? – zapytał.
Z ręką w pudełku Thomas odwrócił do niego głowę. – Co pan ma na myśli, pytając, czy czuję się dobrze?
– Myślałem, że może jest pan trochę niezdrów – nieśmiało odparł Peter.
Thomas wyciągnął maskę z pudełka – razem z nią jeszcze inna wypadła do zlewu. – A dlaczego pan sądzi, że ja mogę być niezdrów?
– Nie wiem, po prostu tak pomyślałem – wymijająco odrzekł Peter. W tej chwili żałował, że w ogóle się odezwał.
– Do pańskiej wiadomości: czuję się teraz doskonale – oświadczył Thomas, nie próbując nawet ukryć irytacji. – Jednego natomiast nie toleruję u stażystów – zuchwalstwa. Mam nadzieję, że pan mnie należycie zrozumiał.
– Zrozumiałem – odrzekł Peter, chcąc jak najprędzej skończyć tę rozmowę.
Pozostawiwszy stażystę samemu sobie, Thomas pchnął drzwi wiodące do sali operacyjnej. – Na miłość boską – myślał tymczasem – czy temu gówniarzowi nie przychodzi do głowy, że wyrwał mnie z głębokiego snu; w tych warunkach każdy jest półprzytomny, dopóki się nie rozbudzi na dobre.
W sali operacyjnej panował ruch. Pacjent znajdował się już w narkozie, młodszy personel chirurgiczny był w trakcie otwierania klatki piersiowej. Thomas podszedł do stolika ze zdjęciami rentgenowskimi pacjenta. Korzystając z tego, że był odwrócony tyłem do sali, uniósł do góry rękę: drżała tylko nieznacznie. Bywało gorzej. – Poczekamy aż ten kogucik zacznie operować – z satysfakcją myślał Thomas.
Thomas ulokował się w końcu sali i uważnie obserwował przebieg operacji. Był gotów do interwencji, ale musiał przyznać, że Peter był dobrym chirurgiem. Zapytał obecnych stażystów o możliwość wystąpienia krwiaka osierdzia. Żaden z nich, nie wyłączając Petera, nie pomyślał o diagnozie, mimo że sprawa była dyskutowana na konferencji poświęconej śmiertelnym przypadkom. Kiedy był już pewien, że operacja będzie miała rutynowy przebieg i zakończy się pomyślnie, wstał i skierował się do wyjścia. – Jestem na miejscu, gdybym był potrzebny – rzucił za siebie. – Jak dotąd, operujecie bardzo dobrze.
Gdy za Thomasem zamknęły się drzwi, Peter Figman spojrzał na kolegów i szepnął: – Zdaje się, że doktor Kingsley wypił dziś wieczorem o jednego za dużo.
– Sądzę, że masz rację – przytaknął jeden z młodszych stażystów.
Jeszcze w sali operacyjnej Thomas poczuł nagły przypływ senności; właśnie obawa przed zaśnięciem wypędziła go z sali. W drodze do pokoju chirurgów nabrał więcej powietrza. Nie pamiętał już, ile kieliszków szkockiej wypił u Doris. W przyszłości powinien być bardziej ostrożny.
Na nieszczęście pokój chirurgów był zajęty przez dwie pielęgniarki, korzystające z przerwy na kawę. Miał zamiar wyciągnąć się na kanapie, ale ostatecznie postanowił położyć się na łóżku w przebieralni. Kiedy przechodził obok okna, wyjrzał na zewnątrz i dostrzegł światło w jednym z pokojów w przeciwległym budynku. Licząc od końca, uświadomił sobie, że było to okno gabinetu Ballantine'a. Spojrzał na zegar wiszący nad automatem do kawy: dochodziła druga! Czyżby dozorca zapomniał o wyłączeniu światła?
– Przepraszam – Thomas zwrócił się do pielęgniarek. – Będę w przebieralni, gdyby mnie szukano. Gdybym zasnął, proszę wejść i szturchnąć mnie mocno.
Idąc do przebieralni Thomas zastanawiał się, czy światło w oknie Ballantine'a ma coś wspólnego ze znajdującym się na parkingu samochodem Shermana. Jeśli tak, było w tym coś niepokojącego.
W pozbawionym okien pomieszczeniu nie było zupełnie ciemno: poprzez mały hall przenikało tutaj światło z pokoju chirurgów. Jak zwykle oba łóżka były tutaj puste; Thomas podejrzewał, że jest jedyną osobą, która z nich korzysta.
Z kieszeni koszuli wyjął małą, żółtą pigułkę. Zręcznie przełamał ją na dwie połowy. Jedną z nich położył na języku i trzymał tam przez chwilę, dopóki się nie rozpuściła. Drugą włożył z powrotem do kieszeni koszuli, na wypadek gdyby potrzebował jej później. Zanim zamknął oczy, zdążył zadać sobie pytanie, jak długo pozwolą mu spać.
Szpitalna klatka schodowa o godzinie drugiej czterdzieści pięć przypominała wnętrze olbrzymiego mauzoleum, a nie szpital. Głęboki, prostopadły szyb klatki – jak gardło tajemniczego molocha pochłaniający codziennie i wyrzucający na piętra setki ludzi i przedmiotów – był o tej porze przerażająco pusty i cichy; słychać było tylko jęk wiatru wydobywający się z samych wnętrzności budynku.