Выбрать главу

Thomas odetchnął z ulgą – była nieznaczna, nie naruszyła żadnego większego naczynia krwionośnego.

– Radzę pozostawić to w spokoju – oznajmił. – Niewielkie korzyści, jakie możemy osiągnąć z założenia szwów, mogą okazać się niewarte powikłań, które mogą wystąpić.

– W porządku – oświadczył Peter.

– Proszę nie ruszać także osierdzia – ostrzegł Thomas – w ten sposób możemy uniknąć tamponady po operacji. W przypadku krwawienia będzie służyć jako miejsce sączenia.

W godzinę później Thomas znajdował się już w biurze. Czuł się nie najlepiej po zażyciu deksedryny. Jego myśli wciąż krążyły wokół podejrzanej obecności Ballantine'a i Shermana tej nocy w szpitalu. Było oczywiste, że chodzi tu o jakieś intrygi, które budziły w nim coraz większy niepokój. Pomyślał, że chyba nie będzie dziś mógł zasnąć, jeśli nie przyjmie jakiejś pigułki.

Rzadko zdarzało się, żeby jedna tabletka deksedryny mogła wprowadzić go w stan takiego napięcia, najwidoczniej jednak tym razem był bardzo wyczerpany. Wydobył z biurka następną pigułkę percodanu i połknął ją. Pomyślał, że rano może mieć trudności z przebudzeniem się, zadzwonił więc do Doris. Długo czekał, zanim podniosła słuchawkę. W wyobraźni odtwarzał sobie drogę, jaką musiała przebyć od łóżka do znajdującego się przy oknie telefonu. Powinna zainstalować sobie aparat tuż przy łóżku.

– Słuchaj – zwrócił się do Doris, gdy w końcu usłyszał jej głos w słuchawce – musisz przyjść do biura o szóstej trzydzieści.

– To przecież już za dwie godziny – usiłowała protestować.

– Chryste Panie – zawołał rozeźlony. – Nie musisz mi przypominać, która jest godzina. Sądzisz, że nie wiem? Ja wykonuję dziś trzy bypassy i zaczynam o siódmej trzydzieści. Chcę, żebyś tutaj była i obudziła mnie, gdybym zaspał.

Rzucił wściekły słuchawkę. – Przeklęta, samolubna suka – powiedział głośno, uderzając dłonią w poduszkę.

Rozdział VII

Cassi ocknęła się ze snu w ciemności. Było kilka minut po piątej. Budzik miał dzwonić dopiero za dwie godziny.

Przez chwilę leżała spokojnie nasłuchując. Początkowo sądziła, że obudził ją jakiś hałas, stopniowo jednak uprzytomniła sobie, iż impuls powodujący przebudzenie pochodził z jej wnętrza. Był to niemal klasyczny syndrom przeżywanej przez nią depresji.

Cassi przewróciła się na drugi bok i naciągnąwszy kołdrę na głowę próbowała jeszcze zasnąć, ale bezskutecznie. Sen nie wracał. Wstała z łóżka, mając pełną świadomość czekającego ją wyczerpującego dnia, zwłaszcza że Thomas przyjął – również w jej imieniu – zaproszenie na wieczór do Ballantine'ów.

W domu panował przejmujący chłód, Cassi trzęsła się wprost z zimna, dopóki nie zarzuciła na siebie szlafroka kąpielowego. W łazience włączyła kwarcowy grzejnik i weszła pod prysznic.

Stojąc pod strumieniem wody, przypomniała sobie przyczynę swojego przygnębienia: odkrycie percodanu i talwinu w biurku Thomasa. Patrycja z całą pewnością powiadomi syna, że ona znowu myszkowała w jego gabinecie. Thomas domyśli się, że szukała narkotyków.

Wycierając się ręcznikiem zastanawiała się, co powinna zrobić. Powiedzieć Thomasowi, że znalazła u niego narkotyki i odbyć z nim rozmowę? Czy obecność takich środków w jego biurku jest wystarczającym dowodem narkomanii? A może da się jakoś inaczej wyjaśnić tę sprawę? Co do tego Cassi miała zasadnicze wątpliwości, zwłaszcza że pamiętała o jego zwężonych źrenicach. Chyba więc jednak Thomas przyjmuje percodan i talwin. Nie wiedziała tylko w jakich ilościach, nie miała więc pojęcia, jak wielkie grozi mu niebezpieczeństwo.

W tej sytuacji powinna poszukać czyjejś pomocy. Ale nie wiedziała, kto mógłby jej pomóc. Z całą pewnością nie Patrycja; gdyby zaś zwróciła się do kogokolwiek z dyrekcji szpitala, mogłaby zrujnować karierę Thomasa. Cassi omal nie rozpłakała się z rozpaczy. Znajdowała się w sytuacji, z której nie widziała wyjścia. Cokolwiek by uczyniła – wszystko mogło się skończyć źle. Stawka była wysoka: w grę wchodziła przyszłość jej małżeństwa z Thomasem.

Z najwyższym trudem skończyła się ubierać i wyjechała do szpitala.

Ledwie zdążyła usiąść za biurkiem, uchyliły się drzwi jej pokoju i Joan wsunęła głowę do środka.

– Czujesz się dzisiaj lepiej? – zapytała pogodnie.

– Nie – odparła Cassi zmęczonym, cichym głosem.

Joan nie miała wątpliwości: stan, w jakim znajdowała się Cassi, był gorszy niż poprzedniego popołudnia. Nieproszona weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Cassi nie miała siły się sprzeciwić.

– Znasz chyba stare przysłowie o chorym doktorze – rzekła Joan: – "Ten kto nalega, aby sam się leczył, ma go za głupiego pacjenta". Można to równie dobrze zastosować do sfery życia uczuciowego. Nie wyglądasz dobrze, moja droga. Przyszłam, żeby cię przeprosić za to, co wczoraj powiedziałam, ale teraz nabieram przekonania, że miałam rację. Co się z tobą dzieje?

Cassi zastygła w milczeniu. Rozległo się pukanie do drzwi.

Joan wyjrzała na korytarz i stanęła oko w oko z zapłakaną Maureen Kavenaugh.

– Przepraszam bardzo, ale doktor Cassidy jest w tej chwili zajęta. Zanim Maureen zdążyła się odezwać, zamknęła drzwi.

– Usiądź teraz, Cassi – zwróciła się do przyjaciółki stanowczym tonem.

Cassi usiadła. Konieczność podporządkowania się była tym, co odpowiadało stanowi jej ducha.

– Świetnie – powiedziała Joan. – A teraz posłuchaj, co ci powiem. Wiem, że bardzo przeżywasz kłopoty z okiem. Ale chyba chodzi o coś więcej.

Cassi miała okazję jeszcze raz przekonać się, jak łatwo rozwiązuje język umiejętnie prowadzona przez psychiatrę rozmowa. Joan budziła w niej zaufanie – co do tego nie miała najmniejszej wątpliwości. Cassi mogła być pewna jej dyskrecji. A jednocześnie czuła wielką potrzebę podzielenia się z kimś swoimi zmartwieniami – konieczność zrozumienia i wsparcia.

– Sądzę, że Thomas przyjmuje narkotyki – powiedziała Cassi tak cicho, że Joan ledwo ją usłyszała. Ani jeden mięsień nie drgnął w jej twarzy.

– Co za narkotyki? – zapytała.

– Deksedrynę, percodan i talwin – przynajmniej o tych trzech wiem na pewno.

– Talwin jest dość popularny wśród lekarzy – stwierdziła Joan. – Jak często je przyjmuje?

– Nie wiem. W każdym bądź razie jego praca nie cierpi na tym w najmniejszym stopniu. Jak zwykle pracuje bardzo dużo.

– No, no… – kręciła głową Joan. – Czy Thomas zdaje sobie sprawę z tego, że wiesz o jego słabości?

– Wie, że podejrzewam go o deksedrynę. Nie ma pojęcia, że wiem również o pozostałych – przynajmniej tak było do niedawna. – Cassi sądziła, że Patrycja nie zdążyła uprzedzić Thomasa o jej ostatniej wizycie w jego gabinecie.

– Istnieje delikatne określenie tego rodzaju przypadłości – "lekarz upośledzony" – powiedziała Joan. – Niestety, tacy lekarze nie są u nas rzadkim zjawiskiem. Być może powinnaś coś niecoś przeczytać na ten temat: w literaturze medycznej pisze się o tym sporo, chociaż sami lekarze niechętnie zabierają głos w tej sprawie. Dam ci trochę wycinków prasowych. Powiedz mi jeszcze, czy w zachowaniu się Thomasa nastąpiły jakieś istotne zmiany – na przykład czy wprawia w zakłopotanie innych swoim sposobem bycia lub też nie zjawia się na umówione spotkania?

– Nic podobnego – oświadczyła Cassi. – Jak już powiedziałam, Thomas pracuje więcej niż kiedykolwiek przedtem. Przyznaje jednak, że obecnie czerpie z tego co robi mniej przyjemności niż dawniej. I chyba ostatnio przejawia mniej tolerancji.

– Tolerancji wobec czego?