Выбрать главу

Cassi zrobiła wszystko, żeby wyglądać jak najlepiej. Po przyjęciu wieczornej dawki insuliny wykąpała się i umyła włosy. Następnie włożyła jedną z polecanych jej przez Roberta kreacji. Była to stylowa sukienka z brązowego aksamitu, miała bufiaste rękawy i obcisły stanik.

Na jej widok Thomas nie odezwał się ani słowem. Prowadził samochód z brawurową prędkością. Bardzo pragnęła, żeby miał życzliwego sobie przyjaciela – niestety, miał niewielu przyjaciół. Przyszło jej na myśl ostatnie spotkanie z pułkownikiem Bentworthem, potem pomyślała o Maureen Kavenaugh – nie, to przecież oczywista bzdura porównywać swojego męża z osobą z pogranicza; co innego samej się z nią identyfikować. Żeby przestać myśleć o tamtych sprawach, postanowiła obserwować krajobraz. Była ciemna, ponura noc.

Dom Ballantine'ów – podobnie jak Thomasa – był zwrócony frontem do oceanu. Ale na tym kończyło się podobieństwo między obu budynkami. Była to duża, zbudowana z kamienia rezydencja, znajdująca się w posiadaniu rodziny Ballantine'ów już od około stu lat. Aby zdobyć pieniądze na utrzymanie domu, doktor Ballantine sprzedał część parceli; mimo to z okien domu nie było widać żadnego innego budynku, dzięki czemu jego mieszkańcy mogli mieć wrażenie, że znajdują się na wsi.

Kiedy wyszli z samochodu Cassi spostrzegła, że Thomas ma dreszcze, a jego ruchy podczas wchodzenia po schodach są trochę nieskoordynowane. O Boże, czego on się znowu nałykał?!

Zachowanie Thomasa uległo radykalnej zmianie, gdy znalazł się wśród uczestników przyjęcia. Cassi ze zdumieniem podziwiała tę niezwykłą przemianę, choć już nieraz mogła się przekonać, z jaką łatwością – mimo złego nastroju – Thomas potrafił stać się miły i ujmujący. Gdyby tylko zechciał stać się taki w stosunku do niej! Doszła do wniosku, że lepiej będzie, jeśli go zostawi samego. Zaczęła się rozglądać za czymś do zjedzenia, gdyż po wstrzyknięciu insuliny nie wolno było długo odkładać posiłku. Jadalnia znajdowała się po prawej strome salonu, tam więc skierowała przede wszystkim kroki.

Thomas był zadowolony. Tak jak oczekiwał, na przyjęcie przybyła większość członków zarządu szpitala i dziekani uczelni medycznej. Przyłączywszy się do pierwszej napotkanej grupy gości, wypatrywał ich w zatłoczonej sali. Chodziło mu szczególnie o przewodniczącego zarządu. Z kieliszkiem w ręku zaczął sobie właśnie torować przejście wśród tłumu gości, gdy na jego drodze stanął Ballantine.

– Ach, to ty – Ballantine zdążył już sporo wypić, w rezultacie czego cienie pod jego oczami zaostrzyły się, przydając mu podobieństwa do jamnika. – Cieszę się, że cię widzę tutaj.

– Wspaniałe przyjęcie – zauważył Thomas.

– Nie uwierzysz – powiedział Ballantine z wymownym przymrużeniem oka – jakie niezwykłe rzeczy dzieją się dziś w naszym starym szpitalu. Boże, jakie to zadziwiające.

– O czym właściwie mówisz? – zapytał Thomas, cofając się o krok. Ballantine strzykał śliną, kiedy po kilku kieliszkach wymawiał Ballantine przysunął się bliżej. – Chciałbym ci to powiedzieć, ale nie mogę – szepnął. – Być może jednak już niedługo będziesz mógł się do nas przyłączyć. Czy nie zastanawiałeś się nad moją propozycją przyznania ci profesury?

Thomas czuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. Nie miał nawet ochoty słuchać o swojej profesurze. Nie miał pojęcia, co Ballantine miał na myśli mówiąc o rzeczach, które "się dzieją", ale mu się to nie podobało. Jego zdaniem, każda zmiana status quo była niepożądana. Nagle przypomniał sobie światło w biurze Ballantine'a o drugiej nad ranem.

– Co robiłeś w swoim biurze dziś w nocy? – zapytał. Twarz Ballantine'a spochmurniała. – Dlaczego o to pytasz?

– Po prostu z ciekawości – odparł Thomas.

– To jest jakieś dziwne pytanie: ni stąd, ni zowąd – zauważył Ballantine.

– Byłem w szpitalu tej nocy i widziałem światło w twoim biurze.

– Może to sprzątaczka – obojętnie wyjaśnił Ballantine. Popatrzył na swój kieliszek. – Wydaje mi się, że wymaga uzupełnienia.

– Zauważyłem również samochód Shermana w garażu – ciągnął Thomas. – Czy to nie dziwny zbieg okoliczności?

– Ach, samochód – Ballantine machnął ręką. – George ma kłopoty ze swoim samochodem – chyba instalacja elektryczna. Czy nie masz ochoty na następnego drinka? Masz już prawie pusty kieliszek.

– Czemu nie? – rzekł Thomas. Był pewien, że Ballantine kłamie. Gdy ten skierował się w stronę baru, Kingsley ruszył na poszukiwania przewodniczącego. Dla niego to było ważniejsze niż rozmowa z Ballantine'em.

Cassi spędziła trochę czasu przy bufecie. Jadła i rozmawiała z innymi paniami. Kiedy upewniła się, że ma już wystarczającą dla zrównoważenia insuliny liczbę kalorii, postanowiła odnaleźć Thomasa. Nie miała pojęcia, jakie przyjął narkotyki, i martwiła się o niego. W drodze do salonu natknęła się na George'a Shermana.

– Jesteś jak zwykle piękna – zauważył z ciepłym uśmiechem.

– Ty też dobrze się prezentujesz – odparła Cassi. – Wolę cię w smokingu, niż w starym welwetowym garniturze.

George uśmiechnął się nieśmiało.

– Chciałem cię zapytać, jak się czujesz na psychiatrii. Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się o twojej decyzji przejścia na ten oddział. Pod pewnymi względami zazdroszczę ci.

– Nie próbuj mnie przekonać, że przywiązujesz wagę do psychiatrii – zresztą jak każdy chirurg.

– Moja matka cierpiała na ciężką depresję poporodową, kiedy przyszedł na świat mój młodszy brat. Jestem przekonany, że psychiatrzy ocalili jej życie. Wybrałbym psychiatrię jako swoją specjalność, gdybym był pewien, że będę dobry w tej dziedzinie. Brak mi chyba wrażliwości, która tutaj jest niezbędna.

– Mówisz głupstwa – stwierdziła Cassi. – Wrażliwości wcale ci nie brakuje. Przeszkodziła ci raczej bierność.

George milczał przez chwilę, a Cassi przyglądając mu się nagle pomyślała, że warto byłoby skojarzyć go z Joan: oboje są tak mili…

– Czy byłbyś zainteresowany spotkaniem w tych dniach z atrakcyjną kobietą?

– Jestem zawsze zainteresowany atrakcyjnymi kobietami. Niestety, żadna nie dorównuje tobie.

– Nazywa się Joan Widiker. Jest trzecioroczną stażystką na psychiatrii.

– Poczekaj chwileczkę – rzekł George. – Nie jestem pewny, czy dałbym sobie radę z psychiatrą. Wyobrażam sobie, że musiałbym udzielić jej odpowiedzi na wiele trudnych pytań. A ja jestem bardzo nieśmiały – jeszcze bardziej niż wtedy, gdy ciebie poznałem. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

Cassi roześmiała się. Jak mogłaby zapomnieć? Podczas kolacji George niezręcznie potrącił jej rękę, tak że wylała wino na kolana. Potem, chcąc jej pomóc wytrzeć sukienkę, potrącił i wylał na to samo miejsce szklankę z sokiem, która stała na stole.

– Nie mam jednak zamiaru zlekceważyć twojej propozycji – oświadczył George. – Jestem ci wdzięczny za zainteresowanie i – oczywiście – zadzwonię do Joan. Ale teraz, Cassi, chcę z tobą porozmawiać o poważniejszej sprawie.

Nadstawiła uszu, zastanawiając się, o co George'owi chodzi.

– Jako dobry kolega Thomasa martwię się o niego.

– Tak? – odezwała się Cassi tonem, który miał świadczyć, iż nie przywiązuje uwagi do tego, co może usłyszeć.

– Pracuje cholernie dużo. Co innego znaczy pracować z oddaniem, co innego mieć obsesję na punkcie pracy. Spotykałem już takich ludzi. Latami pracują ponad siły, by w końcu wykorkować. Mówię z tobą o tej sprawie po to, żebyś mu poradziła, by nieco zwolnił tempo, wziął może jakiś urlop. Jest ciągle napięty jak sprężyna. Mówi się, że miał już kilka spięć ze stażystami i pielęgniarkami.