Выбрать главу

Cassi czuła napływające łzy, ale usiłowała nad nimi zapanować przygryzając wargę.

– Gdybyś była w stanie namówić go na urlop, mógłbym, w razie potrzeby, zastępować go w szpitalu. – George ze zdumieniem patrzył w wypełniające się łzami oczy Cassi. Odwróciła się od niego, chowając twarz.

– Nie miałem zamiaru sprawić ci przykrości – powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu.

– Już wszystko w porządku – odparła, starając się opanować. – Nic mi nie jest – spojrzała na niego z wymuszonym uśmiechem.

– Rozmawiałem z doktorem Ballantine'em o twoim mężu – ciągnął George. – Chętnie mu pomożemy. Obaj sądzimy, że jeśli ktoś pracuje tak dużo jak Thomas, to musi się liczyć, że przyjdzie mu za to zapłacić zdrowiem.

Cassi skinęła głową ze zrozumieniem. Pogłaskała rękę George'a.

– Jeśli ci trudno rozmawiać na ten temat ze mną, to może zgodzisz się na rozmowę z doktorem Ballantine'em? Może zapiszesz sobie jego prywatny telefon w szpitalu?

Cassi unikała życzliwego spojrzenia George'a. Z torebki wyjęła mały notesik i ołówkiem zapisała podany numer. Kiedy podniosła oczy, jej serce zamarło. Patrzyła prosto w twarz Thomasa, który nie spuszczał z nich wzroku. Od razu zrozumiała, że jest na nią wściekły. Spoczywająca na jej ramieniu ręka George'a stała się natychmiast ciężka jak ołów.

Szybko przeprosiła George'a, kierując się ku drzwiom, ale zanim do nich dotarła, Thomas zdążył już zniknąć.

Dawno nie był tak wściekły. Coś podobnego zdarzyło mu się, kiedy był studentem pierwszego roku i jeden z jego kolegów umówił się na randkę z jego dziewczyną. Nic dziwnego, że George zachowywał się wobec niego tak dziwnie. Najwidoczniej postanowił odnowić swój romans z Cassi, a ona na oczach wszystkich nie kryje swojego nim zainteresowania. Lodowaty strach przed ośmieszeniem ścisnął jego wnętrzności. Ręka trzęsła mu się tak bardzo, że niemal rozlał alkohol. Szybko odstawił kieliszek i przez francuskie drzwi wyszedł na werandę, gdzie otrzeźwiło go ostre morskie powietrze.

Gorączkowo szukał po kieszeniach pigułki. Wieczór zaczął się dla niego źle od samego początku. Członek zarządu, który już kilkakrotnie odwiedzał bar, zatrzymał go, żeby mu złożyć gratulacje w związku z przyjęciem przez szpital nowego programu nauczania. Gdy Thomas w odpowiedzi zmierzył go obojętnym spojrzeniem, tamten wymamrotał jakieś przeprosiny i szybko wycofał się z sali. Thomas zaczął się rozglądać za Ballantine'em, żeby zażądać od niego wyjaśnień, i wtedy właśnie spostrzegł Cassi w towarzystwie George'a.

Boże, jaki był głupi. Przecież to jasne, że tych dwoje łączy romans. Nic dziwnego, że nigdy nie narzekała, gdy nie wracał na noc ze szpitala. Może pod jego nieobecność spotykali się z sobą w domu? Podpowiadany mu przez wyobraźnię obraz George'a w ich sypialni przyprawiał go o szaleństwo. Jakaś para stała w drzwiach prowadzących na werandę, śmiejąc się i o czymś żywo rozprawiając; w Thomasie nagle ocknęła się obawa, że ci ludzie wiedzą o jego małżeńskiej porażce i właśnie o nim rozmawiają. Szybko wyjął kolejną pigułkę, połknął ją i wszedł do wewnątrz, aby znów się napić.

Gorączkowo rozglądając się za Thomasem, Cassi torowała sobie drogę wśród stłoczonych w salonie gości.

Tuż przy wejściu do baru natknęła się na doktora Obermeyera.

– Co za spotkanie! – zawołał. – Moja pacjentka, która sprawia mi najwięcej kłopotu!

Cassi roześmiała się nerwowo. Przypomniała sobie, że nie dotrzymała obietnicy i nie zadzwoniła dziś do doktora.

– Jeśli mnie pamięć nie myli, miałaś dzisiaj ze mną ustalić termin operacji – powiedział doktor Obermeyer. – Rozmawiałaś już z Thomasem?

– Czy nie mogłabym przyjść w tej sprawie jutro rano do biura? – wymijająco zapytała Cassi.

– A może ja porozmawiam z twoim mężem – rzekł doktor. – Czy jest również tutaj?

– Nie – odparła Cassi. – To znaczy przyszliśmy razem, ale sądzę, że nie jest to odpowiednia pora…

Nagle straszliwy krzyk wstrząsnął ścianami domu. Wszyscy obecni zastygli w miejscu i zamilkli zaskoczeni. Cassi natychmiast rozpoznała ten głos: to Thomas! Rzuciła się w kierunku jadalni, skąd dobiegł krzyk, za nim nastąpił drugi, po czym rozległ się brzęk tłuczonego szkła.

Torując sobie drogę wśród gości, Cassi zobaczyła wreszcie Thomasa. Stał przy bufecie z płonącą gniewem twarzą; u jego stóp leżały rozbite talerze. Naprzeciwko, z wyrazem zdumienia i przerażenia w oczach, stał George Sherman z kieliszkiem w jednej ręce i kanapką w drugiej.

W tej chwili, już na oczach Cassi, George poklepał Thomasa po ramieniu i powiedział: – Nie masz racji, Thomas.

Thomas wściekłym ruchem odtrącił rękę George'a. – Nie dotykaj mnie! – wrzasnął. – I żebyś nigdy nie śmiał dotknąć mojej żony, rozumiesz? – krzyczał, mierząc zakrzywionym palcem w twarz George'a.

– Thomas! – bezradnie zawołał George.

Tymczasem Cassi wpadła między obu mężczyzn. – Co się z tobą dzieje, Thomas? – zawołała, chwytając go za klapy marynarki. – Panuj nad sobą!

– Mam panować nad sobą? – Thomas zwrócił się do niej. – Sądzę, że powinnaś raczej odnieść to do siebie! – Odepchnął jej rękę, odwrócił się i skierował ku wyjściu. Ballantine, który to zauważył, pobiegł za nim wołając, by zawrócił.

Cassi szybko przeprosiła George'a i również odeszła. Odprowadzały ją zaciekawione spojrzenia.

Tymczasem Thomas zdążył już włożyć płaszcz i zdenerwowany tłumaczył Ballantine'owi: – Bardzo cię przepraszam za to wszystko, ale dowiedzieć się, że żona ma romans z jednym z kolegów – to ponad moje siły.

– Nie mogę w to uwierzyć – odparł Ballantine. – Czy jesteś tego pewien?

– Całkowicie – odparł i chwycił za klamkę drzwi, żeby je otworzyć i wyjść. W tym momencie dopadła go Cassi, która zawisła u jego ramienia.

– Thomas, co ty wyprawiasz? – wołała walcząc z napływającymi do oczu łzami.

Thomas nic nie odpowiedział. W dalszym ciągu usiłował otworzyć drzwi.

– Thomas, odezwij się! Co się właściwie stało?

Thomas odepchnął ją od siebie z taką siłą, że omal nie upadła na ziemię. Bezradnie patrzyła, jak wypadł na zewnątrz.

W ostatniej chwili usiłowała zatrzymać go jeszcze na podeście schodów.

– Thomas, jeśli wyjeżdżasz, to jadę razem z tobą. Wezmę tylko płaszcz z szatni.

Thomas zatrzymał się na moment. – Nie chcę, żebyś ze mną jechała. Zostań i dalej sobie romansuj.

Z rozpaczą odprowadzała go wzrokiem. – Romansować? To przecież był twój pomysł, żeby tu przyjechać!

Thomas nic nie odpowiedział. Cassi uniosła nieco swoją długą suknię i wybiegła za nim. Gdy dopadła porsche'a, trzęsła się jak w gorączce, nie wiadomo czy z zimna, czy z przeżywanych emocji.

– Czemu mnie tak traktujesz? – szlochała.

– Wiele można o mnie powiedzieć, ale jednego na pewno nie: że jestem głupi – uciął, zatrzaskując przed nią drzwi samochodu. Rozległ się warkot uruchamianego silnika.

– Thomas, Thomas! – wołała Cassi jedną ręką waląc w szybę samochodu, drugą usiłując otworzyć drzwi. Nie zważając na nią ruszył i gdyby w porę się nie cofnęła, samochód by ją potrącił. Oniemiała z rozpaczy patrzyła, jak porsche coraz szybciej się oddala i ginie w ciemności nocy.

Otępiała z bólu wolnym krokiem wróciła do rezydencji. Chciała się ukryć w jakimś pokoju na górze, zanim przyjedzie taksówka. Gdy znalazła się w hallu, odetchnęła, widząc, że goście bawią się i rozmawiają, jakby nic się nie zdarzyło. Tylko George i Ballantine czekali na nią przy wejściu.