– Mam nadzieję, że podjęłaś właściwą decyzję? – zapytał. Cassi skinęła głową twierdząco. – Chciałabym, żeby operacja odbyła się jak najszybciej. Im wcześniej, tym lepiej, gdyż lękam się, że mogę zmienić zdanie.
– Byłem przekonany, że to usłyszę – westchnął. – Muszę się przyznać, że sam zaplanowałem już twoją operację na pojutrze: czy nie masz nic przeciwko temu?
Cassi poczuła suchość w ustach, ale skinęła posłusznie głową.
– A więc wspaniale – powiedział Obermeyer z uśmiechem. – Nie przejmuj się niczym, wszystko będzie dobrze. Jutro już będziesz leżała w szpitalu.
– Jak długo nie będę mogła pracować? Muszę przecież coś powiedzieć swojemu szefowi.
– To zależy od tego, co się okaże w czasie operacji, ale myślę, że nie dłużej niż tydzień do dziesięciu dni.
– Tak długo? – jęknęła z zawodem Cassi. Myślała z zatroskaniem, co podczas jej nieobecności będzie się działo z jej pacjentami.
Po powrocie do biura Cassi zadzwoniła do doktora Ballantine'a – nie chciała odkładać tego spotkania w obawie, że opuści ją odwaga. Ballantine oświadczył, że za pół godziny będzie wolny i chętnie z nią porozmawia.
Po załatwieniu zwolnienia na czas choroby Cassi postanowiła wpaść jeszcze na patologię. Chciała powiadomić Roberta, że zdecydowała się na operację; spotkania z nim zawsze działały na nią kojąco. Nie zastała go jednak i powiedziano jej, że Robert już się położył do szpitala i oczekuje na operację. Przyjdzie jeszcze na krótko, żeby coś zjeść i będzie to prawdopodobnie jego ostatni posiłek w tym tygodniu.
Stojąc już przy windzie, przypomniała sobie sprawę Jeoffry'ego Washingtona. Wróciła do laboratorium i zapytała laborantkę o przezrocza. Odnalazła bez trudu negatywy, ale wyjaśniła, że tylko połowa slajdów została wykonana i że potrzebuje jeszcze przynajmniej dwóch dni. Dopiero jutro będzie mogła udostępnić jej cały zestaw. Cassi oznajmiła, że interesują ją tylko slajdy z przekrojem żyły, a te prawdopodobnie są już gotowe.
Tak było w istocie – leżały na samym wierzchu w teczce Jeoffry'ego Washingtona.
Cassi umieściła jeden z preparatów pod okularem mikroskopu Roberta. Widać było wyraźnie małą, pierścieniowatą załamaną strukturę wewnątrz różowej tkanki. Nawet przy niewielkim powiększeniu okularu mogła zauważyć coś dziwnego. Przyjrzała się lepiej i dostrzegła liczne małe, białe punkciki wypełniające wnętrze żyły. Przyjrzała się dokładnie ściankom żyły – wyglądały zupełnie normalnie. Nigdzie najmniejszego nawet śladu komórek powodujących zapalenie. Zastanawiała się, czy te małe białe plamki nie mogły powstać podczas sporządzania preparatu – niestety, to pytanie musiało pozostać bez odpowiedzi. Sprawdziła pozostałe slajdy i stwierdziła w nich obecność tych samych białych punkcików-plamek.
Cassi pokazała je laborantce, która również była tym zaskoczona. Postanowiła powiedzieć o nich Robertowi przy najbliższym spotkaniu. Gdy spojrzała na zegarek, uprzytomniła sobie, że już pora na rozmowę z Ballantine'em.
Doktor właśnie jadł kanapki, zapytał więc, czy Cassi życzy sobie, by sekretarka przyniosła jej coś z bufetu. Potrząsnęła głową przecząco: podekscytowana tematem rozmowy, nie miała na nic apetytu.
Zaczęła od gorących przeprosin za scenę na przyjęciu, ale doktor Ballantine przerwał jej oświadczając, że przyjęcie okazało się wielkim sukcesem i nikt już z pewnością nie pamięta o tamtym drobnym incydencie. Chciałaby mu wierzyć – niestety wiedziała, że tego rodzaju skandale towarzyskie głęboko zapadają w pamięć.
– Dziś rano rozmawiałem kilkakrotnie z Thomasem – powiedział Ballantine. – Widziałem się z nim przed operacją.
– Jak się zachowywał? – zapytała. Miała wciąż przed oczami obraz nieprzytomnego Thomasa w fotelu, a następnie potykającego się, gdy szedł do łazienki.
– Nienagannie. Zdaje się, że był w dobrym nastroju. Cieszę się, że wszystko wróciło do normy.
Niespodziewanie oczy Cassi napełniły się łzami: wcześniej obiecywała sobie, że się to już więcej nie powtórzy.
– No, no – uspokajał ją Ballantine. – Każdemu może się zdarzyć taka historia. To na skutek napięcia nerwowego. Nie przywiązuj zbyt wielkiej wagi do tego incydentu. Okoliczności, w jakich miał miejsce, tłumaczą go całkowicie. Być może nie usprawiedliwiają, ale na pewno tłumaczą. Wszyscy mówią, że zbyt wiele nocy spędza w szpitalu. Powiedz mi, moja droga, czy Thomas w domu zachowuje się zupełnie normalnie?
– Nie – odparła Cassi, opuszczając wzrok na spoczywające nieruchomo na kolanach ręce. Gdy raz zaczęła mówić, słowa popłynęły z jej ust potokiem. Opowiedziała, jak Thomas zareagował na wiadomość o oczekującej ją operacji oka i wyznała, że ich stosunki ostatnio były napięte, choć nie sądzi, by przyczyną była jej choroba. Thomas wiedział o jej cukrzycy jeszcze przed ślubem, a oprócz kłopotów z okiem stan jej zdrowia od tamtej pory nie uległ zmianie; nie uważa więc, by właśnie jej zdrowie było źródłem ostatnich nieporozumień.
Przerwała na chwilę; czuła, że oblewa się potem ze zdenerwowania.
– Jestem przekonana, że przyczyną nienormalnego zachowania się Thomasa jest fakt, że zaczął brać narkotyki. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie biorą od czasu do czasu deksedrynę lub tabletki nasenne, ale Thomas stanowczo ich nadużywa. – Przerwała, patrząc jakie wrażenie jej słowa wywarły na doktorze.
– Słyszałem o tym raz czy dwa – powiedział w zamyśleniu Ballantine. – Niedawno jeden ze stażystów zwrócił uwagę, że Thomasowi trzęsą się ręce; gdy o tym mówił, nie zauważył, że stoję obok i wszystko słyszę. O jakie właściwie narkotyki chodzi?
– Deksedrynę dla pobudzenia i percodan albo talwin – dla uspokojenia.
Doktor Ballantine podszedł do okna i spojrzał w kierunku znajdującego się naprzeciwko pokoju chirurgów. Gdy ponownie odwrócił się do Cassi, odchrząknął i odezwał się ciepłym głosem:
– Dostępność narkotyków stanowi wielką pokusę dla każdego lekarza, zwłaszcza jeśli jest tak przepracowany jak Thomas. – Powiedziawszy to, Ballantine cofnął się za biurko i usadowił w fotelu.
– Ale dostępność to tylko jedna strona medalu. Drugą stanowi fakt, że wielu lekarzy uważa przyjmowanie narkotyków za rzecz naturalną. Przez cały dzień troszczą się o innych, sądzą więc, że zasługują na wsparcie i pokrzepienie sił; tego właśnie szukają w narkotykach lub alkoholu. To zwykła historia. Ponieważ przyzwyczajeni są decydować samodzielnie, nie szukają pomocy u innych lekarzy i leczą się sami.
Słuchając Ballantine'a, który przyjął jej rewelacje o Thomasie z takim spokojem Cassi czuła, jak ciężar spada jej z serca. Po raz pierwszy od kilku dni poczuła przebłysk optymizmu.
– Najważniejsze, żeby to wszystko, o czym mówiliśmy, pozostało wyłącznie między nami – oświadczył Ballantine. – Wszelkie plotki mogą zaszkodzić zarówno twojemu mężowi, jak i szpitalowi. Zamierzam przeprowadzić dyplomatyczną rozmowę z Thomasem, a potem zobaczymy co dalej. W oparciu o swoje doświadczenie życiowe mogę cię zapewnić, że problemy Thomasa nie są tak groźne, jak sądzisz. Jest po prostu trochę przepracowany.
– Czy pan nie obawia się o jego pacjentów? – zapytała Cassi. – Czy obserwował go pan ostatnio podczas operacji?
– Nie – przyznał Ballantine. – Ale gdyby coś było nie tak, z pewnością bym o tym wiedział.
Nie było to zbyt przekonywające.
– Znam Thomasa już od siedemnastu lat – dalej uspokajał Cassi Ballantine. – Gdyby coś się działo, doniesiono by mi o tym.
– W jaki sposób ma pan zamiar podjąć ten temat? – zapytała. Ballantine wzruszył ramionami. – Mam wyostrzony słuch.
– Oczywiście, pan nikomu nie wspomni o naszej rozmowie? – upewniła się Cassi.