Выбрать главу

W Malmö była piękna pogoda, miasto wyglądało na prawie nadające się do zamieszkania.

– Sądzę, że sam powinieneś pogadać z Bertilem Mårdem – powiedział Månsson.

Martin Beck przytaknął ruchem głowy.

– Świadkowie go rozpoznali – rzekł Månsson. – Ma dość charakterystyczny wygląd. Problem tylko w tym, że codziennie jest tak samo. Prom odpływa stąd o tej samej godzinie i przeważnie z tymi samymi pasażerami. Nie można liczyć na to, że ludzie z załogi rozpoznają człowieka po kilku tygodniach i będą pewni, że nie pomylili dnia. Pogadaj z nim, to sam zobaczysz.

– Ty już go przesłuchałeś?

– Tak, i nie byłem całkiem przekonany.

– Ma samochód?

– Tak. Mieszka po zachodniej stronie, porządny rzut kamieniem stąd. Mäster Johansgatan 23. Dojazd do Anderslöv zajmuje mu pół godziny. Mniej więcej.

– Dlaczego to podkreślasz?

– Cóż, chyba to robi od czasu do czasu.

Martin Beck odpuścił pytanie.

Był trzeci dzień listopada, sobota, i wciąż prawie lato. Chociaż było święto, Dzień Wszystkich Świętych, Martin Beck zamierzał zakłócić kapitanowi Mårdowi świąteczny spokój. Pewnie wcale nie był religijny.

Kollberg nie dawał znaku życia. Może tak zafascynowało go Växjö, że postanowił tam zostać przez cały dzień. A jeśli tak, to dlaczego? Może ktoś go namówił na nielegalny połów raków. Można wprawdzie dostać mrożone, ale Kollberg nie dawał się łatwo zwodzić. Przynajmniej nie w kwestii raków.

Rhea zadzwoniła rano i poprawiła mu humor. Jak zawsze. W ciągu roku zmieniła jego życie, dając mu więcej radości niż dwadzieścia lat małżeństwa z kobietą, którą kiedyś naprawdę kochał, która dała mu dwoje dzieci i wiele szczęśliwych chwil. „Dała”, co za dziwne słowo swoją drogą. Czy do tego nie trzeba dwojga? On w każdym razie nie miał tego poczucia.

Z Rheą Nielsen wszystko było inaczej, wolny związek co prawda, może trochę zanadto wolny, jak czasem myślał. Ale przede wszystkim poczucie wspólnoty, obejmujące dużo więcej niż jego miłość do tej na swój sposób doskonałej kobiety. Razem z nią zaczął utrzymywać kontakty z ludźmi tak, jak nigdy nie robił tego wcześniej. Jej nieruchomość w Sztokholmie była czymś zupełnie innym niż zwyczajna kamienica. Można ją było nazwać niemal komuną, choć bez negatywnych konotacji, często uzasadnionych, lecz równie często wyimaginowanych. W komunach palą haszysz i pieprzą się między sobą jak króliki. A w międzyczasie rozmawiają o głupstwach, odżywiają się makrobiotycznym jedzeniem, nikt nie pracuje i wszyscy żyją z zasiłku socjalnego. Członkowie komuny uważają się za ofiary wadliwego systemu społecznego. Często biorą LSD i wierzą, że mogą latać albo wbijają sztylet w brzuch najlepszego kumpla tylko po to, by zyskać nowe doświadczenie, albo też popełniają samobójstwo.

Całkiem niedawno sam tak myślał, przynajmniej po części i czasami. I oczywiście było w tym ziarno prawdy albo raczej całe pole pszenicy.

Jego pozycja dawała mu wątpliwą przyjemność zapoznawania się z raportami z tajnych dochodzeń. Większość dotyczyła polityki i te od razu wrzucał do kosza na tajne dokumenty, by mógł je przejąć następny biurokrata mający dostęp do takich informacji. Czytał natomiast to, co wydawało się mieć związek z jego własną pracą. Samobójstwo było na przykład jedną z tych rzeczy, które zaczynały go coraz bardziej interesować. Tajne wiadomości na ten temat przychodziły również coraz częściej. Sytuacja wyjściowa była zawsze taka sama: Szwecja prowadziła w światowej lidze z przewagą, która zdawała się zwiększać z każdym pismem, ale jak tyle innych dekretów szefa państwowej policji nic nie mogło wyjść na zewnątrz. Różne były natomiast wyjaśnienia. Inne kraje oszukiwały ze statystyką. Przez długi czas popularne było wyróżnianie krajów katolickich, ale potem arcybiskup i niektóre religijne szychy w departamencie policji zaczęły się skarżyć, więc kraje o socjalistycznej formie rządów musiały zająć ich miejsce. Ale służby specjalne zaprotestowały z uzasadnieniem, że nie będą mogły dłużej wykorzystywać duchownych jako szpiegów. Ponieważ tajne działania służb specjalnych należały do rzeczy, które z całą pewnością zawsze wyjdą na zewnątrz, w kwaterze głównej Zarządu Policji słychać było westchnienie ulgi i według pogłosek sam szef państwowej policji wyraził powątpiewanie co do pomysłu, że szwedzcy duchowni, z których część otwarcie należała do czerwonych, mogliby szpiegować szwedzkich komunistów lub rzucić na kolana tak potężnego przeciwnika jak Związek Radziecki.

Ale to były jak zwykle niepotwierdzone pogłoski. „Nic z tego nie wyszło”, mówiło się czasem dla żartu, albo żeby przynajmniej użyć innego sformułowania. Ale prawomyślni nie tolerowali żadnych odstępstw. Należało mówić: „Nic nie może wyjść na zewnątrz”. I tyle.

Służby specjalne też nie znosiły żartów. Może to normalne w zawodzie, który ciągle jest wyśmiewany. W parę tygodni później przypuścili kontratak. Agenci aresztowali dwóch niewygodnych dla reżimu pisarzy i zrobili nalot na redakcję gazety[4]. Akcję przeprowadzili w stylu najlepszych filmów gangsterskich tajni policjanci przebrani za tajnych policjantów i bez żadnego upoważnienia. Prawdopodobnie wypruto metki z płaszczy na wypadek, gdyby poszło tak jak zwykle, czyli źle. Aresztowano również dla pewności jednego z własnych tajnych agentów i prokurator generalny wydawał się tak podekscytowany tą niespodziewaną aktywnością, że prawdopodobnie aresztowałby się sam, gdyby tajne postępowanie dowodowe nie pociągało za sobą automatycznie kary więzienia.

Nawet premier oniemiał ze zdumienia, co wzbudziło takie samo poruszenie jak koncert gwiazdy. Tuż przed tym wykorzystał wyjątkowo nieudany napad na bank i zgon Jego Królewskiej Mości w przemówieniu wyborczym, urozmaiconym wyrazistą mimiką. Język też był trochę inny. Człowiek, którego policja sama przewiozła z więzienia do banku, musiał się pogodzić z tym, że w transmisji telewizyjnej na żywo zostanie nazwany nieludzkim potworem. I tak został, nie biorąc aktywnego udziału w napadzie i nie będąc winnym żadnego przestępstwa, skazany na dalszych sześć lat więzienia.

Ale o przywódcach politycznych kraju można mówić tylko dobrze. W każdym razie nie użył słowa „nieuczciwość”. A próbę obrabowania banku można chyba uznać za nieuczciwość, nawet jeśli jest on własnością niespójnego gospodarczo kraju pseudo-socjalistycznego.

Naczelny komendant policji państwowej miał zły dzień. Nie miał okazji wygłosić przemówienia, tylko siedział podczas konferencji na niefortunnym miejscu, na ogół zasłonięty przez gorliwych dziennikarzy.

Minister sprawiedliwości miał smutny wyraz twarzy. Cieszył się opinią człowieka uczciwego i pokojowego i w niektórych kręgach policji jego akcje stały bardzo nisko.Może rozmyślał o ostatnim tajnym manifeście samobójczym.

Sedno sprawy było następujące: ponieważ większość ludzi nie strzela do siebie ani nie skacze z Västerbron, tylko najpierw upija się, a potem łyka opakowanie środków nasennych, można zaliczyć tę ostatnią kategorię do nieszczęśliwych wypadków spowodowanych zatruciem tabletkami i całkowicie wyłączyć ze statystyki samobójstw, która w ten sposób staje się nagle zdumiewająco korzystna.

Martin Beck sam często o tym myślał. Na przykład teraz.

Månsson dolał toniku do swojego Gripenbergera.

Nie odzywał się od dłuższego czasu, a sądząc ze stroju, nigdzie się też nie wybierał. Miał na sobie siatkowy podkoszulek, flanelowe spodnie i kapcie frotte oraz szlafrok, który wyglądał na często używany.