– No fakt, za normalnie to wy nie wyglądacie – mruknęła.
– U nas na wsi wszyscy tak chodzą – burknął Wędrowycz i zapakowali się do autobusu.
Ten pekaes spodobał się Jakubowi jeszcze w Polsce. Był zupełnie inny niż jeżdżące w okolicy Wojsławic. Miał wygodniejsze i nie pocięte nożami siedzenia, czyste szyby… A fotele nawet można było trochę rozłożyć. Usadowili się na swoich miejscach z tyłu.
– Kuźwa, i co my będziemy pić?! – jęknął egzorcysta.
– Zanim gdzieś dojedziemy… Jak ja to wytrzymam?
Semen ruchem magika wyjął zza pazuchy flaszkę.
– Coś jednak udało się przemycić.
– No to frugo…
Wypili, zakąsili, wypili na drugą nogę. W tym momencie jak spod ziemi wyrosła koło nich pilotka.
– Regulamin wycieczki zabrania spożywania alkoholu w autokarze – powiedziała surowo. – Oddawać, dziadki, tę flaszkę… Dostaniecie na postoju – dodała łagodniej, widząc rozpacz w oczach obu staruszków. – Popodziwiajcie sobie widoki zamiast pić, ostatecznie po to tu jesteście.
Tak Jakub odezwał się, po co ludzie jeżdżą na wycieczki.
– Dwadzieścia minut przerwy – powiedziała kobitka przez mikrofon.
Podróżni wysypali się z autobusu.
– Gdzie my, do cholery, jesteśmy? – Jakub rozejrzał się wokoło.
– W Szwecji – przypomniał mu Semen.
– Ty, to miała być do Norwegii wycieczka – przeraził się egzorcysta. – Pomyliliśmy biura podróży!
– Nie, dobrze jedziemy. Szwecja jest po drodze – wyjaśnił mu kumpel. – Ty, zobacz, sklep jest! Obalimy sobie ze dwa piwa przed dalszą drogą?
– Jasne…
Ruszyli kłusem w kierunku wejścia.
– Hy, prawie jak u nas – Wędrowycz złapał druciany koszyk i zanurkowali miedzy półki. – Ale towary inne – mruknął. – Jak rozpoznamy piwo?
– Spokojnie – kozak pokazał mu kartkę. – Przed wyjazdem wypisałem ze słownika najpotrzebniejsze słowa.
– Ty to masz łeb – powiedział z podziwem Jakub.
– Jest i piwo – Semen wskazał paletę z puszkami.
– Popatrz, nawet paczkowane jak u nas… Tylko puszki małe. Jak dla dzieci. Hmmm… są dwa rodzaje.
– To może po dwie puszki każdego?
Zapakowali do koszyka i ruszyli do kasy. Semen wystawił zakupy na taśmę, kobita zagdakała coś po swojemu i wybiła cenę. Popatrzył z niejakim oszołomieniem na kwotę, ale zaraz odliczył szwedzkie banknoty…
Wyszli przed sklep.
– Coś taki markotny? – zapytał egzorcysta.
– To draństwo kosztowało po dychu za małą puszkę – kozak nadal był oszołomiony.
– To ile to będzie na nasze?
– Po naszym dychu.
– O kurde, to musi być w takim razie dobre piwo – mruknął Wędrowycz. – Tankujemy…
Odkapslowali i pociągnęli po łyku.
– Co to jest?! – zawył Jakub.
– Szczyny jakieś! – zawtórował mu kumpel. – Ile to ma procent?
Obracał puszkę, aż znalazł.
– 2,35% – jęknął. – Miałeś rację. Faktycznie dla dzieci…
– Ja im zaraz pokażę! – egzorcysta zacisnął pięści i ruszył w stronę sklepu.
W tym momencie rozległ się klakson autokaru.
– Podpalimy ich wracając – zadecydował. – W drogę.
– Nareszcie cywilizacja – powiedział z zadowoleniem w głosie Semen. – Tu znajdziemy monopolowy.
– Najwyższy czas. Tak dawno nie piłem, że aż mnie mdli…
Stali z Jakubem w środku Oslo, przy długim deptaku, ciągnącym się od pałacu królewskiego do dworca. Mieli trzy godziny czasu wolnego. Na noclegu wysuszyli resztę piwa, mieszając je oczywiście z wódką, żeby choć trochę nabrało mocy…
Szli ulicą, zaglądając co i rusz do sklepików po obu stronach.
– Coś jest nie tak – mruknął egzorcysta. – A może tu jest prohibicja?
– E, chyba by o tym w przewodniku napisali – zaniepokoił się kozak. – Hy, zobacz, sklep monopolowy!
Faktycznie napis Yinmonopolet dość jednoznacznie wskazywał, co znajduje się w środku. Weszli.
– E, cholera, to jakaś poczta – mruknął Wędrowycz rozczarowany.
W poprzek pomieszczenia ciągnęła się lada podzielona na kilka stanowisk. Powyżej zapalały się numerki. Ludzie brali kartki z automatu i czekali na swoją kolej.
– To nie poczta – pokręcił głową jego towarzysz. – Tam są flaszki. Widać tu taki zwyczaj.
Wziął numerek i po kilku minutach nadeszła jego kolej. Jakub czekał, oglądając liczne plakaty zniechęcające do picia. Po chwili kozak stanął przy nim z wyjątkowo kwaśną miną.
– Dobra – powiedział. – Zaopatrzenie mamy, teraz poszukajmy jakiegoś parku.
– Coś taki kwaśny?
– Bo to ćwierćlitrowe gówno osiemdziesiąt złotych kosztowało.
Informacja tak wstrząsnęła Jakubem, że nic nie powiedział. Z ciężkim westchnieniem wyjął z plecaka radio „Sokół” i odczepił obudowę. Wewnątrz, zamiast płytek drukowanych i tranzystorów, tkwił plastikowy bidonik z samogonem.
– Hy – ucieszył się Semen.
– Rezerwa na czarną godzinę. Chodźmy wreszcie, bo zwariuję…
Doszli do końca alejki. Rozległy park otaczał stojący na wzgórzu budynek. Nad nim powiewała norweska flaga.
– Do dupy ten park – syknął Jakub. – Ani krzaczka, a tak na widoku lepiej nie pić…
– Zobaczmy z tyłu…
Obeszli budynek i powędrowali wzdłuż parkanu otaczającego część parku.
– No, to rozumiem – egzorcysta popatrzył na klomby i żywopłoty oraz stojące w cieniu ławeczki.
– Ty, ale to jest zagrodzone…
– Gówno! – ryknął Jakub. – Czniam na ogrodzenie, jestem tu obcy, więc obowiązują ich odwieczne prawa gościnności.
Przelazł przez parkan, a kozak po chwili wahania ruszył w jego ślady. Usiedli nieopodal stawu.
– Kurde, nawet ławki tu ładniejsze mają. – Egzorcysta wygodnie rozparł się na deskach.
Wyciągnęli blaszane kubki i szybko rozpili norweską ćwiartkę.
– E, do chrzanu, ławki ładne, ale wódy to nie umieją zrobić – mruknął kozak. – Zapijmy twoją…
Bimber z malin, podwójnie destylowany, odstał w słoju z dębowymi szczapkami przez ładnych kilka lat. Siedemdziesiąt procent mocy, kolor, smak, aromat… Połamali Semenową kiełbasę.
Nieoczekiwanie alejką nadszedł wysoki facet w okularach i garniturze. Na widok niespodziewanych gości stanął jak wryty i coś zagdakał po swojemu.
– Kuźwa, a to co za jeden? – zdumiał się egzorcysta. – Rozumiesz co gada?
– Gdzie tam, po swojemu widać. Ale skoro się gapi, to może poczęstujemy, bo tu przy takich cenach i tak gównianych trunkach to musi być spragniony…
Posunęli się robiąc miejsce przybyszowi. Kozak podał mu kubek i kiełbasę. Gość łyknął, oczy poszły mu trochę w słup, ale zaraz zakąsił i odzyskał oddech. Uśmiechnął się i znowu coś zabełkotał.
– Smakowało widać. – Jakub dolał mu do kubka, bo jakże to tak, spragnionego nie napoić?
Wypili na drugą nogę potem, na trzecią a potem flaszka wyszła…
– Cholera – skomentował Wędrowycz patrząc z rozpaczą na puste szkło. – Chyba trzeba będzie jeszcze osiemdziesiąt odżałować…
Tajemniczy współbiesiadnik wyjął telefon komórkowy i coś do niego powiedział. Nie minęła minuta, jak pojawiło się dwu gogusiów we frakach. Przynieśli stolik, nakryli go obrusem, na nim postawili zakąski i butlę koniaku oraz trzy kieliszki. Gospodarz polał. Łyknęli.
– Niezła marka – ocenił kozak. – Taki koniaczek to u nas ze sto złotych za flaszkę kosztuie. Albo i lepiej.
– Ciekawe, co za jeden – Jakub popatrzył na ich towarzysza. – Ale rąbie wódę jak swojak.
– Może to właściciel tego parku?
– Co ty? – egzorcysta wzruszył ramionami. – Przecież park to park, nie może być czyjś…
Wysuszyli koniak, zagryźli kanapkami z łososiem i wędzonym mięsem renifera. Semen spojrzał na zegarek.