– A to można zgłosić jeszcze kogoś? – zainteresował się Młynarz.
– Procedura demokratyczna przewiduje, że kandydata rejestruje dwudziestoosobowy komitet wyborczy – stwierdził Jakub. – Ale zarejestrował się tylko jeden, złożony z pastuszków. Termin rejestracji komitetów już upłynął, a i termin rejestracji kandydatów… Tak więc mamy jedną kandydaturę. Kto przeciw? Dziękuję, jednomyślnie uchwalone.
– Hmmm – mruknął jeden ze starców. – Ale tradycja nakazuje, by poczekać z tym do ślubu z królewną.
– W takim razie chwilowo Sieńko będzie regentem.
– A jak cesarzowi się nie spodoba, co my tu wyrabiamy? – zafrasował się Piekarz.
– Wielkie mecyje, zwoła się wiec i odwoła cesarza ze stanowiska – wzruszył ramionami Wędrowycz. – „W walce zdobędziecie swoje prawa”.
Semen, usłyszawszy hasło eserów, skrzywił się do swoich wspomnień. Sporo tych socjal-rewolucjonistów wytłukł w 1905, a tu proszę, jego wierny kumpel okazuje się…
– Należy wyłonić specgrupę, która zajmie się pochwyceniem króla i uwolnieniem więźniów politycznych – zagrzmiał Jakub. – Kto zgłasza się na ochotnika?
– My! – pastuszkowie Sieńki wystąpili krok naprzód.
Nieoczekiwanie wrota stodoły otwarły się ze zgrzytem. Stanęli w nich trzej agenci Obskury. Szare, skórzane płaszcze powiewały na wietrze.
– A co wy tu spiskujecie? – zagrzmiał najwyższy. – Nielegalne zebranko?
Urwał w pół słowa, bo pastuszek zlikwidował go strzałem z kuszy. Dwaj pozostali próbowali wiać, ale płaszcze krępowały im ruchy. Nim dobiegli do powozu, oberwali tyle bełtów, że przypominali jeże.
– No, teraz to już jawny bunt – Młynarz popatrzył ponuro na zwłoki.
– Nie ma odwrotu – westchnął Piekarz.
– A zatem do dzieła – Jakub zatarł ręce.
Zamek z bliska nie wyglądał szczególnie groźnie – ot, ceglane mury, dziesiątki uzbrojonych wachmanów na blankach. Sztandar był opuszczony do połowy – na znak, Dwaj oberwańcy przytoczyli do bramy wózek z beczką i oddalili się biegiem. Strażnicy stojący na bramie spojrzeli nieufnie na porzucony ładunek.
– Hy – mruknął jeden. – Beczka.
– Aha – mruknął drugi. – Z winem chyba? Istotnie, na drewnianych klepkach czerniał napis „wino”. Wtoczyli ją na dziedziniec zamku.
– Hej, kamraci! – krzyknął wyższy. – Zobaczcie co mamy!!!
Po mniej więcej minucie, któryś z osiemdziesięciu strażników wpadł na pomysł, by wybić pokrywę kamieniem. Jakub, Semen i pastuszkowie przypadli do ziemi, ale z odległości pół kilometra fala uderzeniowa nie była już groźna. Wokoło spadały kawałki cegieł.
– Co to było? – wykrztusił któryś owczarz
– Beczka nitrogliceryny – objaśnił Jakub. – Hy, nieźle pieprznęło!
Z zamku nie zostało dużo.
– Wygląda na to, że Sieńko po ślubie nie będzie miał gdzie mieszkać – zauważył któryś z pasterzy, – ale trudno. Tatko zawsze powiadał, że władza powinna żyć w pobliżu ludu…
– Fala uderzeniowa poszła na boki – powiedział poważnie Jakub. – Trzeba odkopać wejście do lochów i uwolnić naszych kumpli.
– Chłopaki, naprzód!
Pastuszkowie z kilofami i łopatami na ramionach wstali z rowu i cała grupa ruszyła na miejsce katastrofy.
Ignorując resztki wachmanów zdobiące gruzowisko, szybko wgryźli się w ceglane stropy. W pierwszym lochu, do którego się przebili, stały liczne, pękate, dębowe beczki.
– A niech mnie – szepnął jeden z pastuszków. – Prawdziwa importowana okowita, a nie te siki, którymi nas karmi.
– Wypijecie później, na koronacji kumpla – ostudził go Jakub. – Szukamy dalej.
Z sąsiedniej piwnicy uwolnili Kowala i Maga…
Gdy pastuszkowie z uwolnionymi dotarli na punkt zborny w chacie Maga, Sieńki już nie było.
– Gdzie się ten palant podział? – zdenerwował się Jakub. – Miał na nas czekać.
– Rozebrał się do slipek, zabrał włócznię i poszedł do lasu – wyjaśnił Piekarz. – Powiedział, że wybory wyborami, ale władca, żeby mieć poparcie społeczne, musi wykazać się szacunkiem dla tradycji i odwagą.
– Hmmm, coś w tym jest – mruknął Semen. – Tylko gorzej będzie, jak go pokurcze ubiją…
– A to wysoce prawdopodobne – kiwnął głową Młynarz. – Kilku już próbowało z nimi zwady.
– Nie widzieliście króla? Nie było go na zamku – przerwał uczoną dysputę Semen.
– Obozuje za tym zagajnikiem – jakiś chłop wskazał brzozowy lasek. – Stamtąd do polany idzie przecinka.
To Sieńko ma przewagę czasu – stwierdził kozak. – Ale chyba musimy mu pomóc, a przynajmniej otoczyć opieką, bo to różnie może być.
– Bierzecie wielopał? – któryś z pastuszków podał im kałasza.
– Może się przydać – kiwnął głową Jakub. – A zatem w drogę…
Zapadał późny, letni zmierzch.
– Pora ruszać w drogę – powiedział poważnie Astrolog.
– No to jeszcze strzemiennego – zadecydował Król.
Chlapnął sobie szklankę samogonu i skinął na służących. Przystawili do leżanki lektykę, wystarczyło przetoczyć się na bok.
Czterej pachołkowie w liberiach złapali za drążki i ponieśli lektykę przecinką. Trochę się zasapali, ale dostarczyli go całkiem blisko polany.
– Dobra – władca wygramolił się spod koca. – Wy tu czekacie, a ja niedługo wracam z królewną. A, i macie zakaz palenia. Na całą noc.
Wziął worek z kuszami oraz kołczan pełen bełtów i skrzywił się
– Ciężkie – mruknął. – Ale czego się nie robi dla sprawy… Ledwo zniknął w gęstym lesie, najwyższy pachołek szturchnął kumpla w bok.
– Masz szlugi jakie?
– Extra Krzepkie, importowane, z cesarskiego tytoniu…
– Ty, daj po jednym, zajaramy.
– Ale król zakazał.
– A niech nas w dupę pocałuje. Wyciągaj, odpalę ci za to jutrzejszy deser…
Pachołek wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Skrzesali ognia i po chwili we czwórkę zaciągali się aromatycznym dymkiem.
– Medycy gadają, że od palenia można nawet umrzeć.
– No, jak ciebie palą na stosie, to niewątpliwie – wszyscy zarechotali.
Zaciągnęli się raz jeszcze. Nieoczekiwanie pomiędzy drzewami coś zatupotało. Krasnoludy, jak na komendę, zwolniły cięciwy kusz, mimowolnie potwierdzając teorie lekarzy…
– Hy, kogoś tu przynieśli w tym nosidle – mruknął jeden.
Szybko z nagonką… Czterech na lewo, reszta za mną na prawo! – wrzasnął.
Echo odbijało jego słowa, aż dotarły do uszu króla.
– O żesz kurde – jęknął władca, – przecież miały spać!
Rozejrzał się w popłochu, ale w noktowizorze widać było tylko drzewa. Z grubsza wiedział, w którą stronę znajduje się wioska, rzucił w krzaki worek z kuszami i kołczan, po czym chyłkiem pobiegł w tamtą stronę.
– Diabli nadali włóczyć się nocą po lesie bez obstawy… – mamrotał. – Astrologa wbije się na pal za poddawanie takich pomysłów…
Semen świecił latarką, Jakub niósł kałasznikowa. Las był pusty i cichy.
– Dziwne – mruknął Semen.
– Pamiętasz, co mówił Sieńko? Zwierzęta uciekają z miejsc, gdzie siedzą krasnoludy – przypomniał mu kumpel.
– Fakt…
Nieoczekiwanie gdzieś opodal rozległ się trzask łamanych gałęzi. Ktoś lub coś przedzierało się przez krzaki. Wędrowycz odbezpieczył broń. Ruszyli w tamtą stronę. Nagle wyleźli prosto na jakiegoś grubasa z noktowizorem na gębie. Jakub machnął kolbą i król zwalił się na ziemię jak wór kartofli.
– Co my tu mamy? – ucieszył się egzorcysta ściągając mu z głowy gogle. Spojrzał przez nie.
– Bateria się prawie wyczerpała – westchnął.