– Podłączymy tę od latarki? – kozak potrząsnął garnuszkiem z kwasem.
– Nie, tu trzeba osiemnaście wolt, a my tyle nie mamy.
– Ej, to chyba ten, co to go mieliśmy złapać – zauważył Semen. – To co, wleczemy z powrotem do wioski?
– E nie, musimy odnaleźć Sieńkę i ubezpieczyć… Pal diabli, niech tu sobie poleży, aż wrócimy. Tylko przypnę go na wszelki wypadek do drzewa – zatrzasnął jedną obręcz kajdanek na przegubie nieprzytomnego, a drugą na cienkiej brzózce. – Żeby nie uciekł po ciemku – wyjaśnił kumplowi.
Władca ocknął się dość nieoczekiwanie. Strasznie bolała go głowa.
– Czyżby kac? – zdziwił się.
Nie, zaraz, jak to było? Szedł przez ciemny las. A potem… potem wyskoczyli ci dwaj i dali mu w łeb.
– Sukinsyny – wycedził. – Obskura ich odnajdzie… Napaść na członka rodu panującego, nielegalne wejście do rezerwatu, kradzież noktowizora… Co najmniej trzy razy kara śmierci – stwierdził z zadowoleniem…
Szarpnął ręką, ale kajdanki trzymały fest.
– No to jeszcze pozbawienie wolności i narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia.
Gdzieś daleko zawył wilk.
– Niebezpieczeństwo utraty życia – powtórzył jakiś głos w ciemności. – To da się zrobić…
– Kto tu? – wybełkotał Król.
– Jak będziesz niegrzeczny, trafisz do nas…
W mroku zapaliły się wilcze ślepia, potem kolejne, i jeszcze jedne…
– Jesteście wilkołaki? – upewnił się władca.
– Jasne. A ty, zdaje się, nakazałeś na nas polować… i jeszcze wpuściłeś nam do lasu krasnoludy?
– Eeee… Zrozumiałem moje błędy i wypaczenia. Może się jakoś dogadamy? Rezerwat, zakaz polowań i egzorcyzmów, owce, okresy ochronne… – zasugerował.
Odpowiedziało mu ponure wycie.
– No, trochę pobłądziliśmy, ale chyba jesteśmy u celu – powiedział z zadowoleniem Jakub.
Polana, kamienny ołtarz i szklana trumna wyglądały identycznie, jak ubiegłej nocy. Podkradli się do chałupy.
– Krasnoludy śpią – stwierdził Semen. – Co robimy?
– Ot, co – egzorcysta kolbą kałasza wybił szybkę.
A potem wyjął z kieszeni granat i wyrwawszy zawleczkę wrzucił do wnętrza. Upiorna eksplozja wstrząsnęła lasem. Wybuch wyrwał wszystkie okna i podrzucił dach do góry. Mury chaty popękały. Wiadomo: krasnoludzia tandeta…
– Trochę to niehonorowo – mruknął stary kozak.
– A oni to, niby honorowo, piętnastoletnią dzieweczkę porwali i zgwałcili – Jakub nieoczekiwanie stał się niezłomnym obrońcą moralności. – Zresztą to nie ludzie.
Drzwi wypadły podczas eksplozji. Weszli do wnętrza chałupy.
– O kuźwa – syknął egzorcysta. – Tu ich nie ma!
Wypadli na polanę i przyświecając sobie latarką rozglądali się wokoło. Ciemno było że oko wykol. Bateria wyczerpywała się.
– Skrzesaj ognia – zasugerował jego towarzysz. – Pamiętasz co mówili? Budzą się, jak ktoś w pobliżu zapali płomień.
– Fakt – Jakub wyjął zapalniczkę Zippo i odpalił dwie pochodnie.
Odbezpieczył kałasza i powiódł lufą po zaroślach. Pusto. Cicho. Martwo. Pociągnął nosem. Zapach krwi? Ruszył w tamtą stronę i już po chwili potknął się o pierwszego trupa.
– Co tam masz? – zapytał Semen.
– Jakiś palant z wygasłym petem w zębach, ubrany w liberię – wyjaśnił. – O, a tu jeszcze trzech… Co oni tu przynieśli, łoże z baldachimem?
– To lektyka – powiedział kozak. Nieoczekiwanie potknął się o coś i runął jak długi.
– Ty, zobacz, krótki jakiś ten trup. Przyświecili sobie pochodniami.
Hy, krasnolud – ucieszył się egzorcysta. – I to przedziurawiony włócznią… Znaczy pastuszek sobie nieźle radzi…
Wrócili na polanę. Po kilkuminutowym przetrząsaniu krzaków znaleźli jeszcze sześć trupów. Teraz dopiero oświetlili szklaną trumnę. Była pusta.
– Zuch chłopak, nasza pomoc była o kant dupy potrzebna – Wędrowycz pokręcił głową. – Ale zajdźmy jeszcze na moment do tej chałupy…
– Czego tu szukasz? – zagadnął kumpel, widząc jak Jakub, w świetle pochodni, grzebie po skrzyniach.
– Jak to czego? Złota. Pamiętasz, co kowal mówił? Krasnoludy żyją z rabunku…
Faktycznie, trochę tego znaleźli. Napchali kieszenie i ruszyli przez las w stronę wsi. Wzeszedł księżyc i zrobiło się dużo przyjemniej.
– Gdzieś tu zostawiliśmy tego palanta króla… Trza go będzie zaprowadzić, aby lud mógł go sobie zgodnie z tradycją wykończyć… – mruknął Wędrowycz. – O, chyba tutaj…
Podarty jedwabny chałat, sąsiadował z kupką kości. Korona, połyskując, wisiała na sęku. Jakub schował ją do torby.
– Ty, w tym lesie są dzikie zwierzęta? – zdumiał się kozak. – No pewnie
– Ale sam mówiłeś, że zwierzęta uciekają z miejsc, gdzie żyją krasnoludy?
– Widać się pomyliłem… A raczej zasugerowałem tym, co mówił pastuszek. A zresztą – potrząsnął kałaszem – niech się jakieś pojawią…
Sieńko wyszedł z lasu z królewną przerzuconą przez ramię.
– To ty? – zdumiał się Astrolog.
– Ja – odparł pastuszek.
Położył dzieweczkę na ziemi i mocniej chwycił drzewce włóczni. Ostrze pochlapane było czymś czerwonym. Astrologowi zrobiło się odrobinę łyso.
– Co ty? Chcesz mnie zabić?
– W sumie dlaczego nie?
Sieńko chciał go tylko postraszyć, ale pomysł likwidacji bardzo mu się spodobał.
– Byłem tylko ślepym narzędziem w rękach tego tyrana… – wybełkotał mędrzec.
– Wiesz co? Nie przekonałeś mnie – mruknął pastuszek i pchnął. Raz a dobrze, żeby już nie poprawiać.
Jakub i Semen wyszli z lasu akurat w chwili, gdy zaczynała się impreza. Na środek wioski przytoczono wino z zamkowych lochów, na rożnach już rumieniły się owce ze stada nowego władcy. Sieńko myślał logicznie i szybko pogodził się ze stratą. Ostatecznie królowi nie wypada pasać innych baranów niż poddani… Córka Kowala, wybudzona z letargu siedziała za stołem w błękitnej sukience. Wyglądała na nieco zdezorientowaną, ale kilka łyków lubczyku, który zaaplikował jej Mag, szybko przywróciło jej właściwy osąd rzeczywistości. Jakub z Semenem kosztowali napojów z umiarem, ale chcieli spróbować przynajmniej po łyku z każdej beczki, a było ich przeszło dwadzieścia. Myśli stały się ciepłe i mało klarowne, ziemia zaczęła wymykać spod nóg… Poczłapali w stronę Sieńki i Maga.
– Khy, to będzie prezent ślubny – Jakub wręczył panu młodemu koronę. – Trochę, uważasz, umazana krwią, ale to się pod ciepłą wodą odmyje…
– Pro fide, rege et lege – Semen wybełkotał rojalistyczną maksymę i zasalutował.
– Co? – zdumiał się młody władca.
– Za wiarę, króla i prawo – wyjaśnił Mag. – Będziesz się musiał poduczyć łaciny… Ale zaczniemy chyba od pisania i czytania?
– Chwileczkę, tego nie było w umowie.
– To jak podpiszesz akt koronacyjny?
– A nie można krzyżykami? – spłoszony Sieńko naraz zapragnął wrócić do spokojnego, pasterskiego życia.
– Nie da rady. To oficjalny dokument. No właśnie, trzeba będzie wezwać kapłanów bogini Nefet i złożyć ofiarę z dziesięciu owiec…
– Aż dziesięciu? – przyszły król przeliczył rożna. Niewiele zostało z jego stada.
– Z okazji koronacji…
– Kumple, pożyczycie kilka? – przerażony były owczarz zwrócił się do pasterzy.
Pokiwali głowami, ale na ich twarzach odmalował się wyraz frasunku.
– Dobra, nie jesteśmy ciekawi waszych pogańskich obrządków, swoje zrobiliśmy, odeślij nas z powrotem…
Jakub miał już dosyć. Strasznie chciało mu się rzygać, mieszanie miodu pitnego ze słodkim winem przyprawiło go o dziwne sensacje żołądkowe.