– Nie nasze zmartwienie – Tomasz dopił swoje piwo.
– Ale pacjentów szkoda, też ludzie… – mruknął jego towarzysz.
Jakub uniósł głowę doktora.
– Gotów – mruknął. – Nie wiesz, gdzie się zatrzymał?
– Pojęcia nie mam.
– No nic, przenocuję go u siebie, a rano wpadnę do szpitala i wyjaśnię, że nie mógł przyjechać – błysnął pomysłem egzorcysta.
Trzymając pod ramiona swojego towarzysza wytarabanili się na ulicę. Stał tu mustang doktora. W pół godziny upchnęli się jakoś do środka. Samochód był spory, motor Jakuba zmieścił się jakoś, tylko klacz Semena nie dała się wcisnąć na tylne siedzenie.
– Nie to nie – warknął po czwartej próbie stary kozak, klepiąc ją w zad. – Nie chcesz, to zasuwaj do domu na kopytach.
Jakub przekręcił kluczyk w stacyjce i pojazd wypruł, mrucząc swoim dwunastocylindrowym silnikiem.
Jakub ocknął się o szóstej rano. Doktor nadal spał i wyglądało na to, że nieprędko się obudzi…
– No to w drogę – mruknął egzorcysta.
Stanął przed lustrem i zlustrował swój strój. Nie wyglądał dobrze. Wszystko pogniotło się w nocy upiornie, do tego plamy z wczorajszego piwa…
– Kurde – westchnął a potem zahaczył wzrokiem o garnitur lekarza wiszący na oparciu krzesła.
– Pożyczę, oddam zanim się obudzisz – powiedział.
Doktor otworzył jedno oko, popatrzył na niego nieprzytomnie i zaraz je zamknął. Jakub ubrał się, ogolił, przegryzł kawał zimnej pieczeni z wilczura. Po chwili zasiadł za kierownicą samochodu i odpalił silnik.
Prowadzenie ciężkiego pojazdu na krętej drodze z szybkością 120 kilometrów na godzinę było strasznie fajne. Silnik mruczał głucho, Jakub jechał bardzo pewnie. Tylko kilka razy ściął zakręty, a przednią szybę poplamiły rozjechane kury… Na szosie z Krasnegostawu do Lublina rozwinął większą szybkość. 180 na godzinę, 200, 230…
– Was nie dogoniat – śpiewał, patrząc jak policyjny duży fiat zostaje daleko z tyłu…
I faktycznie nie dogonili, a przez barykadę trzydzieści kilometrów dalej po prostu się przebił…
Pół godzinki później zajechał z fasonem przed szpital w Lublinie. Wysiadł, nonszalancko trzaskając drzwiczkami i wbiegł po schodkach.
– Gdzie tu znajdę dział kadr? – zapytał lekarza dyżurnego.
– To pan, panie profesorze! – ucieszył się konował. – Zapraszamy, czekaliśmy już tylko na pana!
Nim Jakub się obejrzał, brał udział w bankiecie na swoją cześć u dyrektora. Jacyś ludzie ściskali mu z szacunkiem dłoń i wymieniali swoje nazwiska. Wszyscy tak się ucieszyli z jego przyjazdu, że głupio było wyprowadzać ich z błędu… Wypili po kieliszku koniaku. Potem wyciągnęli kolejną butelkę…
– Dobra – dyrektor szpitala uspokoił ich zapędy. – Nie ma co balangować kiedy te huncwoty pacjenci czekają. Panie kolego – zwrócił się do Wędrowycza. – Obiecał pan pomóc…
– Dawać ich – zażądał konkretnie Jakub.
Chorzy leżeli w sporej sali. Lekarze zatrzymali się przy pierwszym.
– Co mu jest? – zagadnął Jakub. Dyrektor rzucił okiem w kartę.
– Wzdęcie pokarmowe.
– Moja ulubiona choroba – uśmiechnął się Jakub. Faktycznie, nim weterynarz zamieszkał w gminie, bimbrownik lubił ratować krowy przed skutkami objedzenia.
– Przygotujemy blok operacyjny – powiedziała pielęgniarka.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Po co!?
Wyrwał cienką aluminiową rurkę z zagłówka łóżka. Wydobył z kieszeni nóż. Jednym ruchem ściął jej końcówkę. Odrzucił na bok kołdrę i, celując w żołądek, pchnął potężnie. Chory wydał jęk po czym z końca rury trysnął obłok gazów trawiennych. Jakub podpalił je zapalniczką.
Chory zawył dziko. Gazy strzeliły płomieniem. Po chwili wzdęty kałdun zapadł się ładnie. Egzorcysta jednym ruchem wyrwał rurę i podał pielęgniarce.
– Proszę zdezynfekować, może się jeszcze przydać A temu panu opatrunek.
– Khm… – mruknął dyrektor. – Stosuje pan, panie kolego, dość radykalne, żeby nie powiedzieć drastyczne metody. Człowiek to nie krowa…
– A po co ma łóżko blokować? Szybkość i skuteczność działania to w dzisiejszych czasach podstawa hospitalizacji – powiedział Jakub naukowo. – Co my tu jeszcze mamy?
– Salmonella – przystanęli przed kolejnym chorym.
– Stosowaliśmy kroplówkę…
– Siostro, lejek – zażądał Jakub. – A wy trzymajcie go – polecił reszcie lekarzy.
Po chwili wbił pacjentowi lejek między zęby i wlał mu do gardła ćwierć litra najlepszej osiemdziesięcioprocentowej śliwowicy z własnej piersiówki. Oczy chorego poszły w słup, ale po chwili uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Dziękuję, panie doktorze – powiedział. Spojrzenie już mu się robiło maślane.
– Nie ma za co. Wracaj szybko do zdrowia – uśmiechnął się Jakub z zadowoleniem. – Co jeszcze mamy w planach?
– Resekcja wyrostka, trepanacja czaszki i dyżur na chirurgii – wyjaśnił lekarz.
– No to od czego zaczniemy?
Zaczęli od wyrostka. Jakub, stukając po skórze, ustalił gdzie chorego najbardziej boli. Potem stuknął w to miejsce naprawdę mocno. Gdy pacjent stracił przytomność, szybko i sprawnie rozpłatał mu brzuch oraz wyciachał co trzeba.
– A znieczulenie? – jęknął dyrektor.
Jakub nieco się skonfundował.
– Słyszałem w Kanadzie, że macie tu strajki anestezjologów – powiedział – więc sądziłem, że i dziś ich nie ma… No nic, i tak już za późno – uśmiechnął się lekko. – Dawać tego do trepanacji.
Pacjent został już uprzednio uśpiony. Na czaszce miał paskudne wgniecenie.
– Zrobiliśmy rentgen i tomografię, kość wgnieciona prawie do mózgu – powiedział jeden z lekarzy. – Rzuci pan okiem – podał egzorcyście wydruk.
Ten w zadumie obejrzał kreski i kropki oraz faliste linie.
– No to tniemy – uśmiechnął się.
Obmacał piłę którą mu podano, spróbował palcem brzeszczotu.
– No nie – skrzywił się. – Szmelc. Jak długo można być sto lat za murzynami?
Z buta wyciągnął żydowski włos – przedwojenną piłkę do krat sklepowych. Szybko wyciął dziurę. Wyciągnięcie odłamków z mózgu powierzył dyrektorowi. Niech też się na coś przyda.
Nadeszło południe. Lekarze rozeszli się do swoich zajęć, a egzorcysta poszedł sobie pozwiedzać szpital. W jednym z pomieszczeń znalazł magazyn. Krzątała się tu pielęgniarka.
– Co to takiego, to niebieskie? – zainteresował się oglądając tabletki leżące w otwartej szafce.
– Viagra.
– I jak, działa? – zaciekawił się Jakub.
Ukraińska Viagra, którą stosował na poprawienie muskulatury była innego koloru i kształtu…
– Szczerze powiedziawszy, nie znaleźliśmy nikogo chętnego by to wypróbować – wyjaśniła, uśmiechając się lekko.
Egzorcysta łyknął na raz trzy sztuki i mrugnął do niej…
Pożegnanie było bardzo ciepłe. Wszyscy lekarze i ozdrowieńcy ściskali dłoń Jakuba, dziękując za odwiedziny. Pielęgniarka nawet pocałowała go w policzek.
– Jeszczem takiego chłopa nie miała – szepnęła mu do ucha.
Jakub też pożegnał się z nimi serdecznie i obiecał, że jeszcze kiedyś wpadnie. Gdy odjeżdżał z piskiem opon, dyrektor westchnął ciężko…
– Teraz widzicie, jak działa prawdziwy fachowiec – powiedział do współpracowników. – Widzieliście jak operował? Nawet mu ręka nie drgnęła. Jaka szybkość, tylko spojrzał i od razu wiedział co i jak! Patrzcie panowie i uczcie się…
Jakub dotarł na Stary Majdan wieczorem. Doktor siedział koło studni i leczył kaca, pijąc trzecie już wiadro wody.