Выбрать главу

Dobrze, że się obudziłeś – usłyszał wewnątrz swojej głowy. – Ty jesteś Jakob Wentrowicz?

– Z grubsza tak – odpowiedział po polsku na głos.

Indianin zrozumiał. Zamknął oczy i skoncentrował się.

Szuka cię Antonio Hererra. Nie możesz tu zostać.

Mózg Jakuba nie nadawał się specjalnie do wysyłania sygnałów telepatycznych, ale egzorcysta wypił trochę bimbru z bidona i dokonał tej sztuki.

Ja już sobie idę, tylko powiedzcie, mi gdzie tu jest północ.

Nie możesz iść na północ.

Chcę wrócić do domu. A to właśnie w tamtą stronę. Do Polski…

Idąc na północ z całą pewnością nie wrócisz do domu. Musisz złapać samolot do Europy i dopiero później szukać swojego kraju.

To gdzie ja do cholery jestem? Przecież to Słowacja.

Jesteś w Peru.

Jak to w Peru? – zdenerwował się Jakub. – W jakim Peru? Skąd ja się wziąłem w Peru?

Na znak szamana do wnętrza kamiennej chaty weszli dwaj młodzi Indianie w jeansach. Na głowach mieli śmieszne czarne meloniki. Pochwycili zręcznie Jakuba i ponieśli w samo serce gór.

Z nieba walił śnieg. Trzymał nielichy mróz, szyby pokryły się wykwitami z lodu. Wewnątrz knajpy panował miły, ciepły zaduch. Woń mokrych kożuchów i jesionek, skarpet, onuc mieszała się z wyziewami rozmaitych trunków. Semen wlał w gardło szóstą butelkę perły.

– Panowie – powiedział do siedzących przy stole.

– Podsumujmy. Jakuba nie ma już trzeci miesiąc.

– Aha – zgodził się Józef. – Chyba tym razem, to już po nim. Nigdy nie znikał na dłużej niż tydzień. Może zawiadomimy gliny?

– Zawiadomienie przyjęte – powiedział posterunkowy Birski, siedzący trzy stoliki dalej.

Ten facet miał naprawdę koci słuch.

– Można by pogrzeb zrobić – zapalił się Tomasz.

– Skoro i tak nie żyje, to może nie będziemy czekali na ciało, zwłaszcza, że nie wiadomo, czy zostanie odnalezione.

– Można zrobić pogrzeb bez ciała? – zdziwił się Semen.

– Może weźmiemy jakieś używane? – zaproponował Jan, który swojego czasu był kościelnym. – Pod kościołem w krypcie leży ich tyle, że tylko wybierać. Nawet można jakieś podobne.

– Można bez ciała – wtrącił się ksiądz, którego nie poznali w pierwszej chwili, bo był ubrany po cywilnemu. Z samą koloratką pod szyją, jadł kiełbasę z musztardą przy sąsiednim stoliku. – To nawet lepiej jak bez ciała, bo takiego grzesznika to nie wpuściłbym do świątyni, a tak pusta trumna i można oko przymknąć.

– Jakub wolałby w cerkwi – powiedział Semen. – Ale jak pusta trumna, to faktycznie może być i w kościele. Wszystko jedno.

W tej chwili drzwi otworzyły się i w progu stanął listonosz pokryty warstwą śniegu. Wszyscy zamilkli na chwilę.

– Jest tu Semen Korczaszko? – zagadnął.

– Jestem – poderwał się zza stolika, niepotrzebnie, bo listonosz już go zauważył i szedł w jego stronę.

– Proszę tu pokwitować.

Semen wykaligrafował na blankiecie swoje nazwisko. Cyrylicą, tak mu było prościej.

– Kelner, grzaną wódkę dla pana listonosza – zarządził. Ajent za ladą zaklął wyjątkowo szpetnie.

– Semen, ja ci mówiłem, że nie jestem kelnerem! Ja tu jestem ajentem.

– Cicho, bo nie dostaniesz napiwku – odgryzł się kozak, po czym noszonym przy pasie białogwardyjskim kordem oficerskim rozpruł list. Z koperty wyłowił pocztówkę. Westchnął ciężko i z kieszeni wyjął okulary w szylkretowej oprawie. Zaczerwienił się ze wstydu. Noszenie okularów było w Wojsławicach uważane za hańbę większą jeszcze niż umiejętność czytania i pisania. Pocztówka przedstawiała lamę pasącą się koło muru zbudowanego z ogromniastych głazów. Informacja na odwrocie była krótka i treściwa: Rzyjem. Wyciongnijcie mni z trąd Jakub.

Poniżej nabazgrano długość i szerokość geograficzną czegoś, zapewne miejsca przebywania Jakuba Wędrowycza.

– Hy – powiedział Semen. – Ciekawie gdzie to jest.

Rozejrzał się po knajpie i spostrzegł nauczyciela geografii wywalonego ze szkoły za alkoholizm. Wziął flaszkę piwa i przysiadł się do niego.

– Mam pytanie z dziedziny geografii – powiedział.

Nauczyciel oderwał się od przeliczania ostatnich groszaków, które wygrzebał z kieszeni. Semen potrząsnął zachęcająco butelką.

– Perła – zgadł nauczyciel.

– Jest twoja.

Dłoń wystrzeliła niespodziewanie, ale staruszek też miał refleks i zdążył ją zabrać.

– Pytanie?

– Gdzie to jest? – podsunął mu kartkę od Jakuba.

– Jakieś dwadzieścia kilometrów na południe od Cuzco.

– A gdzie leży to całe Cuzco? Nazwa brzmi swojsko, ale te zwierzaki to nie są kozy.

– To w Peru.

Semen podał mu flaszkę i nawet pomógł ją odkorkować, po czym wrócił do kumpli.

– No to wszystko jasne – powiedział. – Trzeba jechać go ratować.

– A kto ma jechać? – zdziwił się Tomasz. – My nie gadamy po peruwiańsku.

Popatrzył na nich pogardliwie.

– Dobra, sam pojadę.

– Ty Korczaszko jesteś o czterdzieści lat za stary – powiedział z przekonaniem Marcin Bardak, który przylazł dopiero co i pił coś stojąc przy ladzie.

– Nie róbcie ze mnie kaleki tylko, dlatego że mam sto lat! – wściekł się Semen.

– Padniesz ze starości zanim zdążę pierdnąć – wyraził swój pogląd Marcin.

Kozak zdjął z siebie kurtkę i odwinął czterometrowy łańcuch krowiak którym był owinięty w pasie.

– Powtórz – zażądał.

Bardak tego wieczora wlał już w siebie dużo, alkohol zmącił mu nieco ocenę rzeczywistości. Powtórzył. Semen zawył i machnął łańcuchem. Po chwili, wróg trzymając połowę zębów na dłoni, biegł wyjąc przez wieś, a czerwona jucha z rozbitego czoła zalewała mu kaprawe ślepia.

– Dobra – warknął kumpel Jakuba zwijając łańcuch. – No i co się gapicie? – zagadnął grupkę przyjezdnych, którzy siedzieli po kątach, sącząc trunki i przegryzając parówki. – „Popatrzcie lepiej w koryta przed wami ustawione.

– Panie Korczaszko – zdenerwował się ajent, ale starzec tylko popatrzył na niego ponuro i ajent umilkł. Semen ciężkim krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedział posterunkowy Birski.

– Słuchaj gliniarzu, potrzebuję paszportu.

Birski odchrząknął.

– Semen, nie można ci wystawić paszportu, bo ty od czterdziestu lat żyjesz tu bez dowodu osobistego i zameldowania – powiedział ostrożnie.

Nie żartuje się z człowieka, który trzyma w ręce cztery metry łańcucha, ale posterunkowy o tym nie wiedział. Kozak walnął krowiakiem w stół. Stół popękał. Następnie wyjął z kieszeni jakiś starannie złożony i podklejony płótnem papier.

– To mój patent oficerski, podpisany przez samego cara – rzekł spokojnie. – Na jego podstawie proszę wystawić mi paszport.

– Hmm, muszę to załatwić przez województwo.

– Sprawa jest pilna – powiedział Semen z naciskiem.

– Za miesiąc będzie.

– On po prostu nie chce żeby Jakub wrócił – wycedził do siedzących przy stolikach.

Birski usłyszał charakterystyczny odgłos jaki wydają butelki gdy od silnego uderzenia wypada im denko. Obejrzał się ostrożnie przez ramię. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem dwudziestu par oczu. Światło wiszącej nad barem żarówki zapalało refleksy w dwudziestu butelkach fachowo przekształconych w „tulipany”.

– Postaram się na pojutrze – powiedział. Zabrzmiało to przekonywująco. Butelki opadły, a ogień wściekłości zgasł w oczach.