Przebiegł za „plecami” głowy i położył dłoń na złotej tarczy słonecznej. Głowa odwróciła się powolutku.
– Nie waż się kalać wizerunku naszego boga dotknięciem swoich brudnych, świętokradczych łap!
Jakub oparł drugą dłoń o tarczę. W pomieszczeniu zerwał się huragan. Głowa spadła z postumentu i potoczyła się pod ścianę. Ponownie zmaterializowała piorun, ale Jakub zasłonił się tarczą słoneczną i wyładowanie uderzyło w sufit wypalając w kamieniu dziurę. Ciało egzorcysty zaczęło świecić. Odstawił tarczę, po czym podszedł do głowy.
– Teraz widzisz, idioto, że nie chcę cię zabić – powiedział. – Teraz mnie wypuścisz, skoro nie chcesz iść ze mną. Niech się po ciebie zgłoszą Indianie z okolicznych gór.
– Gdyby to było takie proste to przyszliby sami – powiedziała głowa. – A ci biali żywego cię stąd nie wypuszczą.
– Ja jednak spróbuję. Nie sądzisz, że wy wszyscy w tych górach za bardzo boicie się broni palnej? Inkaria mogą bez trudu zdobyć ten kurnik. Tamtych palantów jest tylko trzech, plus tych dwu fajtłapców.
– Jeśli takie z nich fajtłapy, to jak cię złapali?
– Szukali mnie, to dałem się znaleźć.
Odstawił głowę na postument i podszedł do stalowych drzwi. Dotknął ich końcami palców. Opuszki rozbłysły, jak palnik acetylenowy i zaczęły ciąć stal.
– Nieźle – powiedziała głowa. – Zupełnie nieźle. Nasze bóstwo cię lubi.
Jakub parsknął.
– Nie jest ci czasem bardziej zdechło?
– Rób swoje – uspokoiła go głowa i zaczęła coś knuć za jego plecami.
Szaman pokazał Semenowi białe budynki hacjendy.
– Jesteś pewien, że to tutaj? – zagadnął Semen po hiszpańsku.
Pamiętał jeszcze ten język z czasów, gdy prawie sto lat wcześniej studiował w Petersburgu.
– Tak – odpowiedział Indianin. – Lepiej poczekaj na wsparcie. Trzy tysiące pasterzy jest w drodze.
Semen wzruszył ramionami, odbezpieczył karabin i poszedł przed siebie. Strażnicy posiadłości nie byli specjalnie odważni, posłusznie dali się związać i ogłuszyć Nieco więcej kłopotu sprawił mu polski polityk, ale gdy przestrzelił mu kolano, także dał się przekonać. Semen stanął przed drzwiami wiodącymi do piwnicy. Ktoś pracując od środka palnikiem acetylenowym lub czymś takim, kończył właśnie je przecinać. Semen szarpnął do siebie i padły na ziemię. Z otworu wynurzył się Jakub. Wyglądał o dobre dziesięć lat młodziej. Z twarzy bił mu blask.
– Nu i jestem – powiedział Semen. – Podobno potrzebujesz pomocy?
– Aha.
Zeszli razem do piwnicy. Głowa łypnęła złowrogo okiem na nowego gościa.
– Zostaw Ciapek, to swój – rzucił egzorcysta. – Weź, stary, to coś, a ja poniosę tarczę.
– Co to jest? – zdziwił się Semen patrząc na głowę, która robiła miny.
– Wołają go Tupac. Był tu królem albo kimś takim. Nie zwracaj na niego uwagi, nie gryzie, ale trzeba go stąd zabrać.
Semen popatrzył na leżące wokoło ciała.
– Jesteś pewien, że nie gryzie?
– Słowo honoru.
– Słowo humoru – powiedziała głowa po polsku.
– Twoim zdaniem kto załatwił tych wszystkich?
– Umarli na gorączkę złota – Jakub szarpnął za płytę. Była z litego kruszcu i swoje ważyła. Semen podniósł głowę za włosy i wyszedł z piwnicy. Egzorcysta zarzucił sobie na plecy wizerunek Boga Słońca i pospieszył za nim. Wspięli się na dużą górę za hacjendą. Obaj trochę się zasapali. Indian nigdzie nie było widać. Kapłan też zniknął. – I co dalej? – zagadnął Jakub.
– Puść mnie – polecił władca.
Semen rozluźnił chwyt. Głowa zawisła w powietrzu. – Przystąpię teraz do wymierzania sprawiedliwości wrogom mojego ludu – powiedziała. – Macie natychmiast wracać do swych domów.
– Z przyjemnością – mruknął Jakub. – No to do zobaczenia.
Głowa odleciała kierując się na południe.
– Co z tym? – zapytał Semen, pukając w złotą płytę.
– Jak zobaczył prawdziwe słońce, to widocznie przestało mu być potrzebne. Nie wiem, co z tym zrobić.
– Zabrać ze sobą.
– Łatwo ci mówić. Ty niosłeś tylko tego pajaca, a ja tarczę. To draństwo ma ze trzydzieści kilo.
– Ale to złoto.
– Pies trącał, złoto czy nie złoto – zdenerwował się Jakub. – Mało to mamy złota zagrzebanego w słoikach? Z tym na plecach i tak nas do samolotu nie wpuszczą, bo bagaż maksymalny to tylko dziesięć kilo. No prowadź.
– Dokąd idziemy?
– Jak to dokąd? Najkrótszą drogą na lotnisko i do Wojsławic. Mam już dość tej zagranicy. Wszędzie dobrze, ale w knajpie najlepiej
– To co zrobimy?
– Ot co! – Jakub pchnął płytę, a ta przechyliła się i potoczyła w najbliższą, bardzo głęboką, przepaść. Leciała w dół odbijając się i koziołkując, aż kilometr niżej zniknęła w lesie.
– Nadal nic z tego nie rozumiem – mruknął Semen gdy maszerowali w stronę stacji kolejowej.
– A co tu do rozumienia? Facet sobie zrobił w piwnicy muzeum. Wstawił to złote koło, potem dołożył głowę. W zetknięciu z relikwią ożyła i zaczęła rozrabiać. No to szukał kogoś żeby sobie z tym poradził. I padło na mnie.
– A teraz co? Głowa wymierzy sprawiedliwość?
– A cholera wie – Jakub poskrobał się po głowie. – Myślę że jak słońce zajdzie to zdechnie.
– A jeśli nie? Jeśli zacznie mordować białych?
– To poczytamy o tym w gazetach…
Tunel
Jakub Wędrowycz stanął przed tablicą informacyjną Wiejskiego Ośrodka Kultury w Wojsławicach. Na tablicy przyklejono coś białego z dużą ilością czerwonych literek. Bimbrownik nie pałał szczególną miłością do słowa drukowanego. Oczywiście w dawnych, dobrych, carskich czasach wbito mu do głowy pewną ilość liter, ale należały do ździebko innego alfabetu. Ponieważ nie kontynuował nauki po odzyskaniu niepodległości, miał pewne problemy z czytaniem i pisaniem wedle nowych zasad. Substancje w butelkach rozróżniał głównie po etykietkach. Tym razem jednak musiał. Widząc czerwone literki nabrał podejrzenia, że rzeczona tablica służy celom propagandy socjalistycznej i zapałał chęcią natychmiastowego jej zniszczenia. Najpierw musiał jednak zdobyć pewność.
– Odczyt na temat „Jądro ziemi wedle najnowszych badań” – przesylabizował z trudem. – Wstęp wolny.
– Jądro ziemi – powiedział sam do siebie. – To może być ciekawe.
Popatrzył na swój zegarek. Zegarek stał od lat, ale nawyk pozostał.
Z pamięci wyznaczył z grubsza kierunek północny. Następnie zbadał, jak pada jego cień. Naniósł poprawkę na porę roku i na odchylenie od południka Greenwich.
– Szesnasta piętnaście – powiedział sam do siebie. Ustawił godzinę na zegarku i wpadł jeszcze na jednego do gospody. Był przy czwartym, gdy przyszli jego kumple Semen i Józef.
– Nu i co tam? – zagadnął Józwa.
– Leci. Popilnujcie stolika, za godzinę wrócę.
– Spieszysz się gdzieś?
– Będzie odczyt o jądrze ziemi.
– Hy! To ziemia ma jądra? – zdziwił się Józef.
– Nie jądra tylko jedno jądro – poprawił go Semen. Kiedyś tam coś studiował na uniwersytecie w Sankt Petersburgu i nie wszystko zapomniał. – Jak pestka w śliwce.
– To opowiedz, jak wrócisz…
Ale Jakuba już nie było. Oczywiście w drzwiach ośrodka, nie wiadomo po kiego grzyba, stał jakiś wachman. Obrzucił wioskowego egzorcystę uważnym spojrzeniem.
– Chuchnijcie obywatelu.
Jakub chuchnął. Koktajl „Królewna Śnieżka i czterdziestu rozbójników”, sporządzony z jogurtu, spirytusu, sody i innych podejrzanych ingrediencji, dał odczuć swoją moc.
– Nie wpuszczę.
Wachman był potwornie uparty, a Jakubowi nie chciało się go przekupywać. Wstęp miał być wolny. Zamiast tego obszedł budynek dookoła i wlazł od tyłu, oknem od ubikacji. Wykład zaraz się rozpoczął. Egzorcysta siedząc w tylnym rzędzie, patrzył z zachwytem na slajdy i pociągał z manierki bimber. Pociągał i pociągał i dowiadywał się coraz ciekawszych rzeczy, a potem wyśledził go ten podły wachman i wyrzucił z sali. Jakub pomasował obolały od kopnięć tyłek. Poprzysiągłszy wachmanowi, że rzuci na niego urok, wrócił do knajpy. Kumple jeszcze siedzieli.