Выбрать главу

– Zapewne cię to zaciekawi – powiedział, podając mi dziennik.

Ująłem „Tajmsa”. Grubą czcionką wybijał się tytuł:

Nożownik powrócił! Odłożyłem gazetę i dokończyłem kanapkę.

– Zaatakował znowu – stwierdził Holmes. – Zmasakrował kolejną upadłą kobietę… Tym razem jego ofiara to niejaka Margaret, lat dwadzieścia sześć. Wypruł jej tylko flaki.

– Czyli nie rozwlekł wnętrzności po ziemi? – upewniłem się.

– Właśnie – mruknął. – Ponieważ piszą tu, że podejrzewany o morderstwo Dinozauropulos został wczoraj aresztowany i spędził noc w areszcie, myślę, że twoja teoria o wróżeniu z wnętrzności tym samym upadła… Co gorsza, ja ciągle nie mam pojęcia, dlaczego on to robi. Musimy chyba zdobyć więcej informacji. Ale oto i Lestrade.

Inspektor wszedł do naszego mieszkania.

– Witam, panowie – powiedział. Poczęstowany herbatą, usiadł.

– Oddaliście mi wczoraj niedźwiedzią przysługę – stwierdził ze złością. – Aresztowałem wam tego Dinozauropulosa. Trzymaliśmy go do rana na śledztwie. Załamał się zupełnie. Przyznał się do wszystkiego. A tu o świcie dowiadujemy się, że morderca znowu grasował po mieście. Co gorsza, w sprawie tego maga interweniowała osobiście królowa Wiktoria. Jego aresztowanie omal nie doprowadziło do katastrofy naszej polityki zagranicznej.

– To on jest taki ważny? – zdziwiłem się.

– Na podstawie jego przepowiedni opracowuje się wytyczne dla ministerstwa spraw zagranicznych na całe dziesięciolecia naprzód – wyjaśnił Lestrade. – Mój szef omal nie rozstał się ze stanowiskiem… I jeszcze ta druga zbrodnia. Morderca jest ciągle na wolności.

– Chyba powinniśmy obejrzeć miejsce zdarzenia, skoro już zostaliśmy włączeni do tej przykrej sprawy – uśmiechnął się Holmes. – Watsonie, nie widziałeś gdzieś mojej laski?

Takoż po upływie kwadransa wysiedliśmy z dorożki w dzielnicy.

Łajtczapel. W powietrzu unosiła się woń wyziewów wielkiego miasta. Policjanci ogrodzili teren i rozpędzili gapiów. Nakryta prześcieradłem ofiara leżała ciągle w miejscu, gdzie ją znaleziono.

– Co o tym sądzisz, Watsonie? – zapytał Szerlok.

Uniosłem prześcieradło i przez dłuższą chwilę badałem wzrokiem ciało.

– Uderzenie zadano prawdopodobnie od tyłu – zauważyłem. – Ostrze wyszło z przodu, wyrywając krtań… Następnie zbrodniarz rozpruł brzuch kobiety, dobierając się do żołądka. Wyciągnął też część jelit i porozcinał je…

Opuściłem płótno i odszedłem na stronę, gdzie mój żołądek pozbył się śniadania. Gdy wróciłem, Szerlok Holmes badał lupą ślady na obleśnie brudnej ścianie pobliskiej kamienicy.

– Uderzenia zadano ze straszliwą siłą – powiedział w zadumie. – Krew chlapnęła aż tutaj.

– O ile to krew z naszego morderstwa – Lestrade wzruszył ramionami. – Równie dobrze może być z zeszłego tygodnia. Tu takie rzeczy często się zdarzają…

– Zastanawia mnie stopień rozkładu zwłok – powiedziałem dezynfekując przełyk zawartością niedużej piersiówki. – Wyglądają, jakby leżały tu co najmniej trzy dni.

– Nie, niemożliwe – odparł Lestrade. – Przedwczoraj przechodził tędy patrol policji. Zauważyliby ciało, jak mniemam.

– A kto je znalazł?

– Jakiś lekarz. Chyba Szwajcar, podał takie niemieckie nazwisko. Coś jakby Einstein, tak, Frank Einstein.

– Został zatrzymany? – zapytał mój przyjaciel. – A może chociaż przesłuchany?

Lestrade wzruszył ramionami.

– Ależ po co?

– Miał fartuch i stetoskop na szyi – wyjaśnił inspektor. – Na fartuchu były ślady krwi, widać świeżo po operacji szedł do domu.

– To faktycznie brzmi „prawdopodobnie” – kiwnął głową Holmes. – No cóż, dziękujemy, Lestrade. Nic więcej nie uda się z tego wydedukować – gestem objął walące się rudery i ciało leżące na ulicy. – Ktoś sprzątnie te zwłoki?

– Tak, koroner podjedzie po południu i jeśli jeszcze będą leżały, zabierze je do kostnicy rządowej.

Opuściliśmy to ponure miejsce. Tuż koło dorożki zaczepiła nas ruda ulicznica o bezczelnym spojrzeniu.

– Hej, detektywi, nie mielibyście ochoty rozwikłać kilku zagadek? – Przeciągnęła się lubieżnie i bezwstydnie. Zamierzyłem się na nią laską, a Holmes przeżegnał się odruchowo i splunął.

– To plugastwo trzeba by wywieszać do nogi – warknął. – Niszczą więzi rodzinne i demoralizują młodzież.

– Czyżbyś sympatyzował z naszym nieuchwytnym mordercą? – wyraziłem zdumienie.

– Przecież mówię, drogi Watsonie, powiesić, a nie wypruwać wnętrzności – odparł z godnością. – Zastanówmy się raczej nad kolejną teorią. Czy coś ci przychodzi do głowy?

– Mam pewną sugestię – powiedziałem. – W ostatnim numerze miesięcznika chirurgicznego „Lancet” opisywano teorię o zastępowaniu chorych narządów wewnętrznych człowieka zdrowymi, pobranymi od niedawno zmarłych.

– Fascynujące. Nie wiesz czasem, czy już weszli w etap prób?

– Szczerze mówiąc, niezbyt pamiętam. To świeża teoria, z pewnością wymaga jeszcze wielu badań, ale jeśli się powiodą, staniemy przed zgoła oszałamiającymi perspektywami. Czytałem też polemikę, w której ktoś stwierdzał, że narządy w zwłokach obumierają nazbyt szybko, zatem do celów transplantacji niezbędne będą organy pochodzące z bardzo świeżych ciał albo nawet z ludzi jeszcze żyjących.

Szerlok kiwnął głową i zapalił fajkę.

– Jeśli próby się powiodą, da to fantastyczne możliwości kryminalistom – powiedział. – Tysiące nowych, fascynujących zbrodni. Czy przypuszczasz, drogi Watsonie, że ten morderca to jakiś prekursor transplantologii i wycina z ciał narządy, aby eksperymentalnie wszywać je jakimś innym obiektom naukowym?

– Tego nie da się stwierdzić, dopóki nie zbadamy dokładnie, czy z ciała czegoś nie wycięto – odparłem. – Gdy zaglądałem, chyba wszystko było na swoim miejscu, a to, czego brakowało, leżało na ulicy. Czyli można powiedzieć, że na miejscu zdarzenia był komplet.

Mój przyjaciel posmutniał.

– Czyli teoria o transplantatorze-zabójcy upada – mruknął. – Zatem spróbujmy wydedukować coś nowego.

Choć dedukowaliśmy wspólnie aż do wieczora, wspomagając się ginem dla zwiększenia dedukcji, nie doszliśmy do żadnych wniosków. Wreszcie przed udaniem się na spoczynek, Holmes powiedział ze złością:

– Mamy za mało danych. Chodźmy spać, a jutro, gdy będzie kolejna ofiara, dowiemy się może, o co tu chodzi.

Kolejna ofiara, nosząca przed śmiercią imię Susan, została wypatroszona równie sprawnie jak poprzednie. Jej wnętrzności spływały malowniczą kaskadą po schodach.

– Hmm – powiedział Holmes, pykając z fajki. – To mi wygląda na robotę psychopaty.

– Dlaczego? – zainteresował się Lestrade.

– To proste, inspektorze. Ofiary dobierane są zupełnie przypadkowo. Nic ich nie łączy.

– Są w podobnym wieku, wszystkie są blondynkami i uprawiają tę samą „profesję” – zauważyłem.

Holmes uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Nie są w zbliżonym wieku. Pierwsza miała trzydzieści lat, druga dwadzieścia sześć, a ta dwadzieścia siedem.

– Może kolejna będzie miała dwadzieścia osiem? – zamyślił się Lestrade.

– E, bzdury – powiedział Holmes. – Równie dobrze może wybierać coraz wyższe albo coraz niższe… Zabójca znów nie zostawił żadnych śladów.

– Zaraz, a to odbicie zakrwawionej dłoni na drzwiach domu? – przypomniałem.

– Ach, tak. O ile to dłoń zabójcy.

– A niby czyja? – zdziwił się Lestrade.