Выбрать главу

– To gdybyś pisał, to niech to ich gospodarstwo będzie takie, no wiesz, zapuszczone, ruiny, zardzewiałe maszyny, umorusane błotem bachory…

– Myślę, że to da się zrobić – powiedział ostrożnie.

– Wiedziałem, że się dogadamy. – Jakub klepnął go po ramieniu. – To na ewentualne koszta. – Wcisnął mu do kieszeni grubaśny zwitek pieniędzy. – To co, jeszcze jednego na drogę?

Dzień był paskudny, w sam raz na walną bitwę. Szambiarka Bardaków, ubezpieczana przez traktor, wjechała na podwórze. Zwalił się cały klan. Co najmniej dwunastu chłopa. Wszyscy uzbrojeni byli po zęby… Oto nadeszła chwila ostatecznej rozprawy. Jakub dopił słoik mętnego bimbru.

– Sporo ich – mruknął Semen. – Może być naprawdę gorąco.

– Spokojna marchewka – odparł Wędrowycz, podnosząc burą szmatę, która dotąd nakrywała garnek z granatami. – Chcą wojny, to będą ją mieli…

Jakub w operze

Jakub Wędrowycz, genialny egzorcysta, najlepszy fachowiec w kraju, stanął przed słupem ogłoszeniowym. Zaciągnął się skrętem z machorki a potem w zadumie wpatrzył w plakat.

– U-p-i-ó-r w o-p-e-r-z-e – przesylabizował z trudem. Spojrzał na list gończy i pokiwał z uznaniem głową. Niełatwo tak dobrze sfotografować ektoplazmę. Zdjęcie umieszczone na afiszu było doskonałej jakości. Napisów poniżej nie zdołał rozszyfrować, ale z grubsza wiedział co tam jest nacykane. Ktoś poszukuje fachowca, żeby rozprawić się z upiorem. Egzorcysta raz jeszcze obejrzał plakat ale nie znalazł ceny. Tak, ten, co go zawiesił może i umiał robić dobre zdjęcia, ale poza tym był kompletnym dyletantem. Po co, złamas jeden, plakatował tym po mieście, zamiast zgłosić się bezpośrednio do Jakuba?

Ano racja, przecież od tygodnia siedział u syna w stolicy. Najwidoczniej właściciel teatru wpadł na Stary Majdan, tam mu powiedzieli, że Jakub jest w Warszawie, no to nalepił na słupach…

– Logika to podstawa – powiedział z zadowoleniem.

Spojrzał uważnie i odkrył jeszcze schematyczny rysunek budynku teatru. Co za miłe ułatwienie…

Gmach znajdował się opodal. Jakub ruszył po monumentalnych schodach do głównego wejścia. Tu jednak spotkało go niemiłe rozczarowanie. Zamknięte było na głucho. Załomotał. Po chwili pojawił się wachman.

– Czego? – warknął.

Egzorcysta nie przypadł mu jakoś do gustu.

– Ja w tej sprawie – Wędrowycz podał mu kawał afisza odpruty od słupa.

– Kasy są tam – wachman wskazał ręką kierunek i zniknął.

Jakub poczerwieniał ze złości. Co oni, za ciula go mieli? W przeciwieństwie do niejakiego Wiedźmina Geralta, Jakub Wędrowycz najpierw odwalał brudną robotę, a potem dopiero wyznaczał cenę i zgłaszał się do kasy… I nigdy nie brał zaliczek. Tfu, co za hańba, wzięli go za byle egzorcystę, tymczasem on jest fachowcem… Najlepszym w kraju fachowcem, mistrzem nad mistrze… Cholera.

Zatrzymał się gwałtownie. Zatopiony w myślach o własnej wielkości nie zauważył, że odszedł od drzwi i minąwszy kasę dotarł aż do rogu budowli. A przecież żeby zapolować na upiora musiał wejść do środka… Obejrzał się, mierząc wzrokiem przebyty dystans, a potem pomaszerował dalej. Nie było sensu wracać, gdzieś tu powinny być jeszcze jedne drzwi…

Przeczucie nie myliło go, niebawem natrafił na wejście oznaczone tabliczką:

„Portiernia W”.

Przygładził nastroszone, siwe włosy i w zadumie popatrzył na swój strój. No nie, jego roboczy ubiór egzorcysty – fioletowe spodnie od ortalionowego dresu i czarna esesmańska kurtka – jakoś tu nie pasowały. Teatr to teatr… Tu trzeba kulturalnie wyglądać. Przetoczył wzrokiem po okolicy.

Przeciął ulicę, nie zwracając uwagi na samochody. Był w swoim prawie; gdy on zaczynał chodzić po ulicach, pojawiał się na nich jeden samochód na sześć dni… No to niech sami uważają. Wizg hamulców przeszył okolicę. Audi zahamowało nie dalej niż 3 centymetry od nóg Jakuba. Powietrze wypełnił smród palonej gumy. Z pojazdu wyskoczył dresiarz z bejsbolem. Wybluzgał dłuższą tyradę i rzucił się w stronę egzorcysty.

W pierwszym odruchu Jakub postanowił go zastrzelić, ale przypomniał sobie, że stoi ciągle przed teatrem. Kultura musi być… Dlatego zamiast rewolweru wyjął z kieszeni granat. Docisnął łyżkę i wyciągnął zawleczkę.

– Czego pan sobie życzy? – zapytał sztucznie ugrzecznionym tonem, pokazując cytrynkę wrogowi.

– O kurde! – wyjąkał dresiarz, po czym rzucił się do ucieczki, pozostawiając na ulicy otwarty samochód. Jakub wszedł do sklepiku. Wnętrze zafascynowało go dokumentnie. Balowe suknie, mundury, kontusze…

– Czym możemy służyć? – sprzedawczyni obrzuciła go ciekawym spojrzeniem. – Rany Julek, jaka piękna esesmańska kurtka. Gdzie ją panu uszyli?

– Nawet nie wiem – wybąkał skołowany. – Dostałem w prezencie – zełgał.

– Potrzebuje pan dystynkcji?

– Mam w kieszeni – wyjaśnił szybko. – Chciałbym kupić ten żupanik…

– My nie sprzedajemy, to tylko wypożyczalnia… – wyjaśniła ochoczo.

To nawet jeszcze lepiej – pomyślał. – Taniej wyjdzie.

Pięć minut później, Jakub odmieniony nie do poznania, opuścił wypożyczalnię. Żupan, słucki pas, szabla, do tego oczywiście odpowiednie spodnie i czapka. Audi nadal stało, tamując ruch uliczny Egzorcysta wsiadł do środka. Kluczyk tkwił w stacyjce.

Zakręcił z fasonem i podjechał do bramy w teatralnym murze. Zatrąbił. Wrota uchyliły się gościnnie. Zaparkował na wewnętrznym dziedzińcu.

– Zapraszamy – jakiś człowieczek otworzył przed egzorcystą drzwi.

Jakub wszedł do wnętrza „Portierni V”.

– Pan? – zagadnął wachman siedzący za kontuarem.

– Wędrowycz, Jakub Wędrowycz – powiedział z godnością. – Ja w sprawie upiora.

– A, trzeba było tak od razu, strój mnie zmylił – uśmiechnął się portier. – Oto pańska przepustka, – Szybko wypisał na blankiecie dane. – Tu bony do stołówki na czwartym piętrze. Jeśli jeszcze coś możemy dla pana zrobić… Próba o dwunastej.

– Dziękuję. – Jakub zgarnął papiery i zanurkował w trzewia teatru.

Miło było, że okazują taki szacunek. Tylko po jaką cholerę jakaś próba? Taki fachowiec jak on nie musi trenować.

Upiory teatralne w zasadzie ukrywać się mogą zarówno na strychu jak i w piwnicy. Czasem mogą też występować w różnych zakamarkach… Jakub wsiadł do windy i pojechał na samą górę to znaczy na piąte piętro. Znalazł się w niedużym holu. Wyjrzał przez okno i zaklął. Był dopiero w połowie wysokości budynku. Dziwne, czyżby windy nie wjeżdżały na samą górę? Zatarł ręce i ruszył korytarzem. Na razie nie wyczuwał żadnych śladów obecności widma… Korytarz był fajny, szeroki na dwa, metry ale wysoki na co najmniej sześć… Po bokach były jakieś drzwi. Jakub dobył wytrycha i zaczął zaglądać po kolei do wszystkich mijanych pomieszczeń. Znalazł pakamery z narzędziami, szczotki, szafy. Nie tego szukał…

Na końcu korytarza znajdowała się pracownia kostiumów. Ledwo przekroczył próg, doskoczyły do niego dwie dziewczyny trzymające w zębach igły. Nawet nie zdążył się przestraszyć, jak zręcznie zacerowały mu rozdarcie koło łokcia. Podziękował i wycofał się na korytarz.

Z galeryjki metalowe drzwi prowadziły na kolejne schody. Po kilku minutach Jakub wylądował w szerokim, ciemnym pasażu na siódmym piętrze. Przejście zawalone było rekwizytami. Jakub ominął wielkiego, sztucznego byka leżącego na wózku. Przypomniał sobie arię z opery „Carmen”, którą kiedyś często nadawali przez radio.

Zagwizdał, niemiłosiernie fałszując, ale zaraz zainteresowała go płócienna buda. Zajrzał do środka. Na drewnianym stole leżały ramy do sitodruku. Suszyły się. To, co tak huczało okazało się potężnym wentylatorem. Koło sit stał nieduży kanisterek opatrzony napisem Sericol.