Выбрать главу

– Ciekawe co to? – zainteresował się egzorcysta.

Odkręcił wieczko i powąchał ciecz. Zapach był przyjemny, choć bardzo silny. Łyknął sobie odrobinkę. U!!!! Zaparło mu dech w piersiach a w oczach stanęły łzy. Przypomniał sobie jak kiedyś na kosmodromie Bajkonur pochlał się z ruskimi kosmonautami paliwem do rakiet kosmicznych. W sumie to było całkiem podobne… Mocne jak piorun.

Zakręcił z szacunkiem korek. Twardzi ludzie muszą pracować w tym teatrze, skoro takie rzeczy piją, i to pięciolitrowymi kanistrami.

W przeciwległej ścianie były kolejne stalowe drzwi. Otworzył je i wyszedł na zewnątrz. To znaczy tak mu się wydało w pierwszej chwili. Zaraz jednak odrzucił tę możliwość. Przed chwilą, gdy był na galeryjce, panował dzień, tu zaś była noc. Nie mogło to być przejście do innej czasoprzestrzeni. Jakub odwiedził kilka sąsiadujących wymiarów. Wszędzie rytm dobowy pokrywał się z naszym. A zatem to musiało być sztuczne… Stał na stalowej kratownicy, przed sobą miał ogromną, pustą przestrzeń. Na dole, podświetlony reflektorami, bielał nieduży dworek. Poskładanie tego wszystkiego do kupy zajęło Jakubowi dobre dziesięć minut.

W środku teatru najwyraźniej znajdował się hangar o powierzchni z pół hektara i wysokości jakichś siedmiu pięter.

– Pewnie tu trzymali rakiety z głowicami atomowymi – wydedukował.

Pomieszczenie oplatały pomosty techniczne, umieszczone co jedno piętro. Nad sobą widział jeszcze dwa poziomy. Pod sobą cztery. Z niektórych padały strumienie światła…

– Hy, scena teatralna – domyślił się wreszcie. – W starym silosie na rakiety „Pobieda”.

Odnalazł drabinkę i wspiął się poziom wyżej, a potem jeszcze wyżej. Był pod dachem. Od sceny dzieliło go ze trzydzieści metrów. Spod sufitu zwisały jakieś szmaty. Wszędzie wokoło biegły grube pęki lin. W poprzek pomieszczenia biegł wąski pomost techniczny. Jakub nie wiedział, że umieszczony był za tą częścią kurtyny, która podczas przedstawienia pozostaje nieruchoma…

Egzorcysta ruszył śmiało wąską kładką. Nadal nie wyczuwał upiora, ale ten musiał gdzieś tu być. Maszerował odważnie, ostatecznie drogę pod nogami widział, co mogło mu więc grozić?

Nieoczekiwanie wszystko drgnęło. W następnej chwili Wędrowycz leżał płasko na pomoście, nakrywając głowę rękami. Liny jęknęły, bloczki zatrzeszczały. Skomplikowany system sznurów, wielokrążków i silników ożył. Jedna z wiszących pod sufitem płacht opadła w stronę ziemi, tworząc za dworkiem tło w postaci kwitnącego sadu.

– Tfu, zgroza – syczał Jakub, czołgając się w stronę ściany pomieszczenia. – Ukatrupić mnie chciało…

Po drabince zlazł na dół. Nie pamiętał, na który pomost wyszedł, ale nie miało to większego znaczenia. Można było zejść także tędy. Niebawem znalazł się na poziomie sceny. Otrzepał żupan. Technicy uwijali się przy reflektorach, wytwornicach dymu i podobnych urządzeniach.

– Za pół godziny zaczynamy. – Jeden z pracowników błędnie zinterpretował pytające spojrzenie egzorcysty.

– Aha – mruknął Jakub. – Dzięki. Czekaj, którędy do wyjścia?

– Do garderoby? Tędy. – Technik pokazał mu korytarz za kulisami.

– Dzięki – mruknął Jakub raz jeszcze i zagłębił się w przejście.

– Aaaaaa! Aaaa, aaaa, aaaaaaaaaaa, a aaaa aaaaaaaaa aaaaaaaaaaaaaa, aaaa! – dobiegło go gdzieś z za zakrętu.

– Uf – odetchnął z ulgą i ruszył spiesznie.

Cały ten teatr okazał się bardzo skomplikowanym miejscem, ale teraz nareszcie znalazł coś znajomego. Jakaś baba najwyraźniej została opętana! A zatem był na tropie upiora.

Drzwi garderoby były uchylone. Egzorcysta naszykował srebrny sztylet i zajrzał ciekawie do środka. Przeczucie go nie myliło. Pośrodku pomieszczenia stała wysoka, niebrzydka kobitka. Wyła w szale, aż na policzkach wystąpiły jej rumieńce. Już miał pospieszyć na ratunek gdy spostrzegł, że haniebnie się spóźnił. Wewnątrz garderoby uwijał się już jakiś niewysoki człowieczek. Dreptał wokół opętanej, wtykając jej tu i ówdzie strusie pióra.

Partacz – pomyślał Jakub.

A potem aż przysiadł z wrażenia. Człowieczek pomachał przed kobietą piórem i ta z miejsca przestała się wydzierać. Jej twarz odzyskała normalny wyraz. Podeszła do lustra i okręciła się.

– Dziękuję, panie Ignacy – powiedziała zupełnie spokojnym tonem.

Nie była nawet zachrypnięta, mimo że przed chwilą wyła z mocą co najmniej 80 decybeli!!!

– Niemożliwe – szepnął.

Odprawił w życiu sporo egzorcyzmów. Miał do czynienia z różnymi rodzajami opętania. Ale nigdy nie widział żeby skutki zapętlenia przez obce siły cofnęły się tak błyskawicznie i bez śladu. Tajemniczy Ignacy był fachowcem najwyższej klasy. Specjalistą… Kurde. Jakub przyznał z zawiścią, że ten gość jest lepszy nawet od niego! Jakim cudem nigdy o nim nie słyszał?

Skołowany wrócił na scenę. Personel właśnie ustawiał jakieś płoty. Egzorcysta dotarł do kurtyny i podniósłszy ją przelazł pod spodem na drugą stronę. Stanął opodal krawędzi. Przed sobą miał rozległą przestrzeń widowni, pięć balkonów, powyżej jeszcze loże… Kilka tysięcy foteli. Nieco zgłupiał.

– Zaraz, to odpalanie atomówek tyle ludzi miało na raz oglądać? – zdumiał się, ale zaraz sobie przypomniał, że z tajnej bazy wojskowej zrobiono teatr… Siedzenia umieszczono tu zapewne później…

Podszedł do krawędzi podłogi i popatrzył przed siebie. W dole znajdował się głęboki szyb, pewnie dawne centrum dowodzenia. Teraz ustawiono tam krzesła i pulpity do nut. Uwagę Jakuba przykuł jednak jakiś gość stojący na podwyższeniu. Mężczyzna miał na sobie frak, a w dłoni trzymał coś, co ewidentnie przypominało czarodziejską różdżkę…

Wędrowycz uśmiechnął się do swoich wspomnień. Nie dalej jak miesiąc temu, zabrał podobną jakiemuś smarkaczowi w okularach, z blizną w kształcie błyskawicy na czole… Gnojek próbował rozrabiać, myślał że trafił na frajera. Egzorcysta skupił uwagę na człowieku z różdżką. Ten machał nią w wyjątkowo profesjonalny sposób, najwyraźniej odczyniał urok.

– Cholera – szepnął Jakub.

Gość naprawdę znał się na rzeczy. Wędrowycz wycofał się bokiem. Zaklął cicho. Teatr do rozprawy z upiorem wynajął dwu naprawdę dobrych fachowców. Tylko skąd, u licha, ich wytrzasnęli?

Czego jeszcze nie sprawdził? Piwnice i niższe piętra… Pobłądził chwilę, aż trafił na szeroki korytarz. Z za jednych drzwi dobiegały go jakieś rytmiczne potupywania i charakterystyczny chrzęst kości

– Mam cię – mruknął.

Uchylił drzwi i zajrzał do środka. Dwanaście młodych baletnic ćwiczyło przed lustrem. Nieoczekiwanie poczuł strużkę śliny spływającą po brodzie. Odruchowo sięgnął do kieszeni po paczkę z viagrą, ale przecież miał na sobie żupan.

– Cholera – mruknął. – Właśnie wtedy, kiedy jest potrzebne…

Zamknął ze złością drzwi i otarłszy twarz rękawem, ruszył dalej. Gabinety kierowników i dział księgowości pominął, upiory boją się biurokratów. Zapamiętał tylko gdzie się znajdują, tu będzie przecież odbierał nagrodę… Znalazł windę i zjechał nią do piwnic. Długi betonowy korytarz, nieliczne żarówki pod sufitem. Zamknięte na głucho drzwi.

Idealne miejsce żeby zapolować… – pomyślał Jakub.

Godzinę później nie był już tego taki pewien. Przeszedł co najmniej trzy kilometry, ale nie natrafił na żadne ślady upiora.

– Kurde – palnął się w głowę. – Tamci dwaj go zlokalizowali koło sceny… Tam musi siedzieć, a ja tu próżno zelówki zdzieram…

Westchnął ciężko i ruszył na poszukiwanie windy. Godzinę później w sympatycznej stołówce na czwartym piętrze Jakub zasiadł do obiadu. W międzyczasie łyknął jeszcze kropelkę sericolu – tak na uspokojenie. Obiad też był niezły.