Выбрать главу

– To niepotrzebne. Jestem stalowym androidem powleczonym tylko warstwą ludzkiej tkanki.

Wziął nóż, którym Jakub kroił sobie zazwyczaj kaszankę, przeciął skórę w około nadgarstka i ściągnął ją jak rękawiczkę. Oczom egzorcysty ukazał się zakrwawiony metalowy szkielet.

– Cholera – mruknął Jakub z uznaniem. – Fajna sztuczka.

– A teraz… – powiedział Terminator podrzucając nóż w dłoni.

– Zaczekaj – powstrzymał go staruszek. – W naszym kraju jest taka tradycja, że zanim się kogoś zabije trzeba wypić za jego zdrowie.

Podsunął mordercy musztardówkę pełną spirytusu. Robot posłusznie ujął ją w dłoń i zbliżył do ust.

– Czekaj… – powiedział Jakub. – Wpierw stuknąć trzeba.

Stuknęli się nad stołem. Robot wychylił szklankę po czym opadł na fotel. Jakub od niechcenia pokręcił gałką potencjometru. Z terminatora strzeliły błękitne iskry, skóra nadpaliła się w kilku miejscach. Czerwony blask oczu zgasł.

Gospodarz wyłączył prąd. Wyciągnął robota z fotela i wyniósł go za dom. Tam rzucił koło sporego mrowiska. Do rana został sam metalowy szkielet. Egzorcysta wypolerował go popiołem i piaskiem a potem ustawił na polu jako stracha na wróble. Po kilku latach terminator zardzewiał, więc sprzedał go na złom. Wnukowi Jakub nic nie powiedział, że kiedyś będzie przywódcą ludzkości. Niech ma chłopak niespodziankę.

Zamek

Pociąg pędził przez zamieć z oszałamiającą szybkością. Reflektory wyławiały z mroku tumany śniegu. Gdzieś w połowie składu nieoczekiwanie otworzyły się boczne drzwi. Ciemny kształt oderwał się od wagonu i przeleciawszy w powietrzu kilkanaście metrów zarył artystycznie w zaspę. Konduktor zatrzasnął drzwi. W ciągu kilkunastu sekund pociąg zniknął bez śladu w białym tumanie.

Zaspa drgnęła, śnieg nawiany wiatrem osypał się na dwie strony i na wierzch wygramolił się Jakub Wędrowycz. Pomasował obolały od kopniaka tyłek. – Czekaj cholero, już ja cię urządzę – mruknął. Złożył odpowiednio palce i wyszeptał w ciemność kilka słów po starocerkiewnosłowiańsku.

Dwadzieścia kilometrów dalej konduktor wszedł do ubikacji. Nieoczekiwanie sedes bluznął fontanną szamba, pokrywając go od stóp do głów fekaliami.

Jakub uśmiechnął się złośliwie, a potem rozejrzał wokoło. Sytuacja wyglądała niewesoło. Pole było cudownie puste. Nigdzie w oddali nie płonęło żadne światełko, mogące wskazywać na obecność ludzi, ciepła, schronienia, pożywienia i napoju.

– Aha – wydedukował Jakub.

Wiatr zawył triumfalnie.

– Rumunia – mruknął egzorcysta. – Dzicz. Cywilizacji nie ma. Trzeba się ratować suriwalcem.

Ruszył na oślep w lodowate piekło. Należy w tym miejscu wyjaśnić, skąd Jakub wziął się w środku zimy w środku Rumunii. Po prostu pewnego dnia odwiedził go znajomy dziennikarz i przy kilku butelkach jakubowych wynalazków opowiedział wrażenia z podróży na Bałkany. Jakuba zafascynowała informacja, iż w Rumunii wódka jest tańsza niż na Węgrzech woda mineralna. Fascynacja była tak silna, że po paru tygodniach duchowych rozterek egzorcysta wyruszył w podróż, żeby naocznie sprawdzić, czy to prawda z tymi cenami. Z zakupieniem w Warszawie biletu do Bukaresztu nie było problemu, natomiast zakupienie w Bukareszcie biletu do Warszawy przekroczyło możliwości językowe Jakuba. Podróż na gapę nie udała się, za sprawą wścibskiego rumuńskiego konduktora, który wykopał egzorcystę z pociągu. Ale przynajmniej cena wódki okazała się prawdziwa. Jakub wędrował niestrudzenie przez zaspy. Zaczynało mu być zimno.

– Oj, nie obejdzie się bez suriwalcu – mruknął. – Zastanówmy się logicznie. Ciało to woda i inne takie. Tak przynajmniej gada Semen, a on jest człowiekiem wykształconym. Wody tej jest, zdaje się, sto siedemdziesiąt procent. Woda zamarza, krew przestaje krążyć i od tego się umiera. Wodę w ciele można podgrzać, albo zapobiec jej zamarzaniu. Są na to dwa sposoby. Po pierwsze, woda posolona zamarza znacznie wolniej.

Zza pazuchy wyłowił plastikową butelkę węgierskiej wody mineralnej. (Był ciekaw co to za cudo, skoro jest droższa niż wódka w Rumunii i dlatego kupił na dworcu w Budapeszcie). Zerwał zębami plastikową nakrętkę i wypił kilka łyków.

– Złodzieje – stwierdził. – Niby mineralna a tu wcale minerałów nie czuć. Nawet nie jest słona!

Rzucił ją w ciemność.

– Istnieje druga metoda powstrzymania wody i innych cieczy przed zamarzaniem – powiedział w zadumie. – Jeśli do płynu hamulcowego w traktorze doda się alkoholu, to on wtedy nie zamarza.

Zza pazuchy wyłowił litrową butlę rumuńskiej wódki i zmienił skład chemiczny wody zawartej w jego ciele. Od razu poczuł się znacznie lepiej.

– W sztuce przetrwania ważne jest zdobywanie pożywienia – zacytował swojego wnuka Maciusia. – Z tym akurat nie będzie problemu.

Wyłowił z kieszeni tabliczkę czeskiej czekolady i zjadł ją razem z opakowaniem. Dochodziła dwudziesta gdy wreszcie natrafił na pierwsze ślady cywilizacji. Wdrapał się właśnie na sporą górkę, przed sobą spostrzegł kolejną, a na jej szczycie zamek.

– O cholera – wyraził zdumienie. – Niezły kurnik. Zbliżył się do budowli. Krata w bramie była opuszczona, ale wewnątrz, na starannie odśnieżonym dziedzińcu, parkowało kilkanaście luksusowych aut. Z podziemi dobiegały dźwięki muzyki. Jakub wyjął spod podeszwy buta żydowski włos i w niecałe pół godziny wypiłował sobie odpowiednią dziurę w kracie. Właśnie rozglądał się po podwórku, gdy ktoś pojawił się w drzwiach. Jakub schował się za najbliższą limuzyną. Nieznany wróg obszedł podwórze wokoło, a następnie ponownie zniknął wewnątrz budynku. Egzorcysta podniósł się i wówczas spostrzegł, że w drzwiach limuzyny od jego strony nie spuszczono bezpiecznika. Nacisnął na klamkę. Otwarte. Wpełzł do ciepłego, przestronnego wnętrza i wyciągnął się wygodnie na tylnej kanapie.

– Świat nie jest taki zły – stwierdził. – Odpocznę sobie trochę, a rano ruszę dalej. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, to zobaczę Papieża, a potem zabiorę się z polskimi pielgrzymami do kraju.

A potem odkrył dziwną skrzyneczkę. Otworzył ją z ciekawości i zamarł zdumiony. Wewnątrz skrzynki znajdowały się butelki w liczbie kilkudziesięciu. Były też szklaneczki. Jakub wyciągnął pierwszą flaszkę.

– Martini – przesylabizował. – Cholera, zupełnie jak na filmie.

Pociągnął z gwinta, po czym zainteresował się kolejną.

– Bacardi – wydukał. – To pewnie francuskie. Zawartość miała przyjemnie rozgrzewający smak. Następna butelka nosiła zagadkową nazwę Napoleon.

– To chyba ten król Francji, co go car ściął na gilotynie – wydedukował staruszek.

Napoleon przypadł mu do gustu. W bocznej skrytce Jakub odkrył cygara. Wybrał najgrubsze, przypalił i zaciągnął się porządnie. Walonki oparł o śnieżnobiały zagłówek siedzenia kierowcy.

– Tak się żyje, jak się ma pieniądze – mruknął sam do siebie. – Ja też mam pieniądze, a jakoś nie pomyślałem. Zaraz, co robili ci ludzie na filmie, com go u syna oglądał? Aha, drinki. Mieszali takie kolorowe.

Wziął wysoką szklankę.

– Zobaczmy. Na początek tego Napoleona. Teraz Martini, Bacardi i jeszcze jedno Martini, tym razem czerwone. A to co? Puszka Coca Coli. Napój amerykańskich imperialistów produkowany z rozgniecionej stonki ziemniaczanej. Przepiórki też jedzą stonki i są bardzo smaczne, znaczy Amerykańcy wiedzą co robią. No to dolejemy trochę coli. Wodą sodową nie ma co paprać, od tego napój traci procenty. Nie zaszkodziłoby oliwek.

Znalazł słoiczek i hojnie wsypał od razu połowę zawartości.

Lodu w walizeczce nie było, więc otworzył drzwi i zaczerpnął garść śniegu prosto z karoserii. Utoczył z niego kilka kulek i wrzucił do drinka. Zabełtał palcem, wypił zawartość duszkiem i połknął oliwki.