Jakub napełnił beczkę wytłokami z cukrowni i dodał wody. Wrzucił dwie kostki drożdży.
– Na dobrą drogę!? – wspomnienie wczorajszej hańby paliło mu duszę. – Ja mu pokażę dobrą drogę…
Trzy życzenia
Dychawiczna szkapa ciągnęła rozklekotaną furmankę. Jakub Wędrowycz drzemał siedząc na koźle. O świcie wpadł na targ kupić od Ruskich spirytusu. Niestety w trakcie zakupów zaczęło lać. Przez cały ranek siedział więc w knajpie i czekał aż przeleci. Dopiero późnym popołudniem gdy niebo nieco się przetarło, a w kieszeni niewiele zostało, zdecydował że czas ruszać do domu…
Polne drogi w okolicy Wojsławic biegną przez lessowe pagórki, toteż po każdej ulewie zamieniają się w paskudne, grząskie bajoro… Koń dreptał z wysiłkiem, koła zapadały się w żółte błocko to płycej, to głębiej, aż nieoczekiwanie utknęły definitywnie. Szarpnięcie zwaliło egzorcystę z ławki. Wygrzebał się z fury i ziewnąwszy rozdzierająco, rozejrzał po okolicy. Była znajoma, szkapa nie zapomniała drogi do domu.
– Obleśna pogoda – mruknął patrząc w niebo. Faktycznie, szare chmury zwiastowały kolejną ulewę… Z frasunkiem obejrzał koło.
– Trza by coś podłożyć – stwierdził i rozejrzał się. Jakieś trzydzieści metrów dalej, na miedzy, znalazł to czego szukał.
Podreptał w tamtą stronę, z trudem wyciągając buty z mazistej gleby. Dotarł i wyjąwszy zza paska siekierkę, zaczął wyrąbywać odpowiednie gałęzie. Wreszcie zadowolony pozbierał je, jeszcze tak kontrolnie zajrzał do jamy wyrwanej przez korzenie. W mięsistej brei coś zieleniało.
– Kran czy ki diabeł? – zdziwił się.
Pomagając sobie butem obkopał znalezisko i po kilku minutach pracy wydobył zaśniedziały rosyjski samowar.
– Hy – ucieszył się.
Zaniósł łup i umieścił w słomie na furmance, po czym rzucił faszyny w błoto i posługując się gałęzią jak lewarem, odblokował koło. Szkapa apatycznie ruszyła naprzód.
– Się przyda – rozważał poganiając ją leniwie batem. – Mam po dziadku taki szkic, jak zrobić z samowara małą bimbrownię…
– Ciężka sprawa – mruknął Semen, patrząc na zaśniedziały brzusiec. – A rzecz warta jest zachodu, to prawdziwy bataszew z Tuły. Najlepszy samowar, jaki w życiu miałem…
– Ano zobaczmy. – Jakub polał szmatkę wodą i posypał ajaxem. Energicznie potarł zaśniedziały bok.
Z kranika buchnął kłąb dymu, który uformował się w zarys ludzkiej sylwetki.
– Co podobnego? – zdumiał się Semen. – Prawdziwy Dżin…
– Mam na imię Sasza. – Gość z samowara skrzywił się paskudnie.
– Hy – mruknął egzorcysta. – I co z tym fantem zrobić?
– Z tego co pamiętam z arabskich legend, powinien spełnić nasze trzy życzenia…
Dym przybrał w międzyczasie naturalną konsystencję ludzkiego ciała. Duch z samowara wyglądał nieszczególnie. Oczka lekko skośne jak u Lenina, skóra żółtawa, nos jak kartofel, zez. Na głowę miał wetkniętą budionnówkę z czerwoną gwiazdą, z kącika ust zwisał mu niedopalony biełomor. Ubrane toto było w poprzecieraną, ukraińską koszulę. Na palcu miał damski pierścionek, najwyraźniej kradziony. A zęby odlane w złocie.
– Znaczy nie będziesz spełniał naszych życzeń? – zafrasował się Jakub. – Cholernie niedobrze.
Zręcznym ruchem przekręcił kranik.
– Jauuuu! – zawył Sasza, aż mu papieros z mordy wypadł. – Tylko nie za jaja!!!
– To jak będzie z tymi życzeniami? – wycedził słodziutko Wędrowycz i stopniowo przekręcał coraz dalej.
– Kurde, na żartach się nie znacie? Auć! Spełnię, spełnię.
– To po trzy na każdego – mruknął Semen.
– Sześć? Nie mogę… Rany, zostaw ten kran… Przepisy nie pozwalają…
– Pal go diabli – mruknął Wędrowycz, – dobre i trzy. To co by tu najpierw…
– Może nowe spodnie? – mruknął Semen patrząc w zadumie na portki przyjaciela. – Albo milion dolarów w używanych banknotach…
– Albo żeby z kranu ciekła wódka – zaproponował jego kumpel.
– Tylko że ty nie masz kranu – trzeźwo zauważył kozak.
– Może najpierw sobie zażycz wodociągu? Albo ja wiem…
– W sumie niegłupio byłoby przejechać się metrem – rozważał egzorcysta. – Tak z chałupy do knajpy.
– Czy mam rozumieć, że to życzenie? – zagadnął dżin.
– No, niech będzie.
Huknęło lekko. Przed domem Jakuba wyrósł estetyczny wagon.
Jakub popatrzył nań w zadumie. Wewnątrz paliło się światło, obite czerwonym pluszem siedzenia zapraszały do skorzystania.
– Wsiadajcie i zaraz was zaciągnę – zachęcił dżin.
– Ty sukinsynu – mruknął Jakub. – Próbujesz nas wyrolować? To ma być metro?
– No pewnie, wagon aż z Moskwy ściągnąłem – obraził się Sasza.
Metro to pod ziemią jeździ – mruknął Jakub. Duch poskrobał się po głowie.
– Jesteście pewni?
– Jasne… Jak byłem u wnuka w Warszawie, to pod ziemią jechaliśmy.
– No cóż – westchnął dżin. – To da się zrobić… Wsiadajcie.
Jakub i Semen zajęli z godnością miejsca.
Upiorny wizg kamieni drących blachę świdrował w uszach. Przednie szyby popękały i do środka lał się strumień błota.
– Wykończy nas ten palant – jęknął ze zgrozą Semen, patrząc jak niegdyś luksusowy wagon wypełnia się coraz większą ilością ziemi.
– Chyba już jesteśmy niedaleko – mruknął Jakub, widząc coraz liczniejsze kawałki cegieł rysujące boczne szyby. – Wytrzymajmy jeszcze trochę…
Nieoczekiwanie nastąpił gwałtowny wstrząs. Wnętrze zalało jasne światło. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i błoto wylało się na zewnątrz. Obaj kumple, wybrudzeni jak nieboskie stworzenia wyczołgali się na powietrze. Dżin zaparkował wagon przed samą knajpą.
W ulicy i części chodnika ziała gigantyczna wyrwa.
– I jak się podobała przejażdżka? – zapytał Sasza, materializując się obok.
– A w dupę sobie wsadź takie metro!
Dżin zrobił się na twarzy zielony ze strachu.
– Czy to następne życzenie? – z przerażeniem popatrzył na ubłocony, pokiereszowany wagon.
W oczach Jakuba zabłysły wyjątkowo złośliwe ogniki. W tym momencie w drzwiach knajpy pojawił się podchmielony Józef. Zszedł, pogwizdując, po trzech betonowych schodkach i oczywiście wpadł do dziury.
– Metro, palancie, jeździ betonowymi tunelami – warknął Jakub. – W ramach reklamacji wyciągniesz Józefa, wyczyścisz nam ubrania, oraz zasypiesz tę dziurę!
Dżin pospiesznie pokiwał głową. Wskoczył na dno wykopu, wyciągnął skołowanego Józwę. Postawił go obok przyjaciół, pstryknął palcami i zniknął. Ziemia wskoczyła z powrotem do wykopu, ulicę pokrył nowiutki, gładki jak lustro asfalt, tylko płyty chodnika były ciut jaśniejsze.
Trzej starcy, zamiast obserwować te zmiany, klęli na czym świat stoi. Razem z dżinem zniknęły także ich ubrania.
Drzwi knajpy otworzyły się i do środka wparadowali Jakub Józef oraz Semen. Odziani byli dziwnie ale dostojnie, w tuniki wykonane z czerwonego aksamitu wyprutego z siedzeń wagonu metra. Małe sierpy i młoty, haftowane złotą nicią, połyskiwały w świetle obsranej przez muchy żarówki. Ajent na ten widok wytrzeszczył oczy.
– Co wam się stało? – wykrztusił.
Zwrócił uwagę na to, że wszyscy trzej byli bosi…
– Jak to? – Semen udał ogromne zdziwienie. – Przecież dziś w knajpie miał być wieczór starogrecki, na którym obowiązuje ubiór epoki.
– To nie u nas – pokręcił głową ajent.
– Dziwne. No trudno. Daj trzy perły.
Zasiedli przy ulubionym stoliku. Byli przy drugim piwie gdy powietrze cmoknęło cicho, a koło stolika zmaterializowało się czwarte krzesło z dżinem.