Выбрать главу

W miejscu, gdzie kiedyś była ulica, ciągnął się wygodny deptak ocieniony palmami daktylowymi. Ruszyli w stronę serca metropolii. Od czasu do czasu mijali ich ludzie. Najwięcej było Chińczyków, ale trafiali się też biali, czarni i Indianie. Panowała ogromna swoboda ubiorów: jedni mieli na sobie rzymskie togi, inni przepaski na biodrach lub kosmiczne skafandry… Na trzech staruszków w zabytkowym odzieniu nikt nie zwracał uwagi.

– Centrum handlowe – Józef odczytał neon na najbliższym budynku. – Bardak Trade Center.

– To ten kutas tak się dorobił na tych szmuglowanych petach? – zdumiony Jakub zadarł głowę do góry. – Toż to ma z piętnaście pięter wysokości.

– Włazimy – popędził go Semen. – Napaskudzimy w środku.

Weszli. Zaraz przy wejściu było stoisko z artykułami sanitarnymi. Miła chińska ekspedientka topless uśmiechnęła się czarująco.

– Może zechcą panowie skorzystać z naszej promocji – zaszczebiotała po rosyjsku. – Mamy rewelacyjny wynalazek – pokazała im probówkę. – Miniaturowe czarne dziury.

– Do czego to służy? – zaciekawił się Jakub.

– To bardzo proste, jeśli chcecie coś posprzątać, na przykład starą chałupę albo wrak samochodu, wytrząsacie z probówki jedną i odsuwacie się na odległość dwu metrów. Dziura to połyka i znika.

– Jest jednorazowa – zasępił się Semen.

– Tak, ale w zestawie jest sto sztuk. Ale jeśli nie są panowie pewni wszechstronności zastosowań, to proszę przyjąć zestaw testowy – podała im probówkę. – W środku są dwie sztuki.

Nie pochodzili po centrum, przy wejściu do supermarketu trzeba było okazać kod kreskowy na przedramieniu a żaden nie miał…

Za szklanym wysokościowcem stał dawny dom towarowy Wojsław, malutki, przytłoczony sąsiednimi budynkami.

– Państwowe Centrum Eutanazji Pasożytów Społecznych – Jakub odczytał tabliczkę. – Fabryka preparatów biologicznych dla szkół i kolekcjonerów prywatnych. Coraz mniej mi się tu podoba. Nigdy nie lubiłem szkoły, a tu robią coś żeby lepiej działała…

Na rogu budynku wisiał ciekłokrystaliczny ekran. Akurat nadawano wiadomości. Spiker mówił po rosyjsku, ale pod spodem wyświetlano chińskie znaczki.

– Nadal trwają poszukiwania szefa polskiej sekcji Al-Quaidy Osamy ibn Wędrowycza. Namiestnik, pierwszy sekretarz Iwan Bardak informuje, że aktualna nagroda za jego schwytanie wynosi pięć kilogramów prawdziwej wołowiny.

– Co!? Pięć kilo mięcha za mojego potomka? – obraził się Jakub.

A potem złapał żeliwny kubeł na śmieci i przyładował z rozmachem w telewizor. Ekran popękał promieniście i zgasł.

Coś zadudniło i zza rogu ulicy wyszedł robot w kształcie metalowego kościotrupa. Popatrzył na nich czerwonymi oczkami. Na głowie miał czapkę policyjną, ozdobioną chińskimi znaczkami.

– Jesteście aresztowani, pasożyty – powiedział. – Żywi lub martwi, idziecie ze mną na eutanazję.

Jakub w pierwszej chwili chciał sięgnąć po granat ale dłoń namacała w kieszeni probówkę z czarną dziurą. Wyjął korek i wytrząsnął jedną na policjanta. Tylko cmoknęło. Gliniarz przestał istnieć.

– Faktycznie, mocna rzecz – rzekł z uznaniem Jakub. A potem rzucili się do ucieczki.

Knajpa jeszcze stała, ale najwyraźniej przeznaczona była do rozbiórki. Zabite dechami drzwi i okna, popękany strop… Oderwali kilka desek. Wcisnęli się do pomieszczenia, które kiedyś było główną salą.

– Nareszcie w domu – mruknął Wędrowycz. – Nic dziwnego że splajtowała, skoro jest prohibicja…

Nieoczekiwanie ich uszu dobiegł szmer. Podkradli się do drzwi od drugiej sali i otwarli je z rozmachem. Na stole stała walizka pełna kabli oraz świecących diod. Na krześle siedział dziwny typek w turbanie. Odwrócił się w ich stronę. Miał włosy nieokreślonego koloru, wodniste oczka, wyglądał zupełnie jak Jakub w młodości

– Osama ibn Wędrowycz? – zdumiał się egzorcysta.

– Jakub Wędrowycz? – zdumiał się terrorysta.

– Mów mi dziadku!

Uściskali się serdecznie. Miło spotkać przodka.

– Jak tu trafiliście? – zapytał. – Dziura w czasie?

– Tak jakby, za pół godzinki ściągnie nas z powrotem – wyjaśnił Semen.

Nagle Jakubowi coś się przypomniało. Wyrżnął prawnuka kułakiem w mordę, aż turban zleciał.

– To za ten islam – warknął.

– Ależ dziadku – jęknął Osama. – Czy wy nie słyszeliście o katolickim fundamentalizmie?

– Co? To wy nie poganie?

– Skąd. Zaraz na początku XXI wieku chrześcijanie zaczęli przenikać w szeregi Al-Quaidy. A jak już było nas więcej, wyrżnęliśmy bisurmanów mahometańców i przejęliśmy organizację…

– A z kim wy właściwie walczycie? – zdziwił się Semen.

– Z taoistami, buddystami i konfucjanistami.

Trzej starcy poskrobali się po głowach. Nic im te nazwy nie mówiły.

– A tak właściwie to co kombinujesz z tą walizką? – zainteresował się egzorcysta.

– To walizkowa bomba kwantowa. W Chełmie przebywa z wizytą namiestnik Polski, Iwan Bardak.

– Chełm to przecież 30 kilometrów stąd?

– Spokojnie, lej po wybuchu będzie miał co najmniej osiemdziesiąt kilometrów średnicy.

– Fascynujące – mruknął jego przodek. – A co z ludźmi?

– Wiadomo, dobrzy pójdą do nieba, a reszta do piekła – wyjaśnił ochoczo Osama.

Jakub z uznaniem kiwnął głową. Mocna rzecz ten katolicki fundamentalizm. A i prawnuk coś po pradziadku przejął. Podobnie jak Jakub, nie bawił się w subtelności oraz nie uznawał półśrodków… Jego krew.

– A nie dałoby się mniejszej odległości i słabszą bombą? – zainteresował się Semen.

– Gdzie tam, zawsze kordony stoją na dwadzieścia kilometrów wokoło…

I znowu zaczął regulować jakieś pokrętła. Józef popatrzył na zegarek.

– Za pięć minut mija godzina – powiedział. – Poczekaj aż znikniemy i dopiero wtedy odpalaj.

– A my ci pomożemy – mruknął Jakub. – I obejdzie się bez tej atomówki, czy co to jest…

– W jaki sposób? – zaciekawił się prawnuk.

– Ten wasz namiestnik to potomek czyj?

– Józka Bardaka.

– Jak się cofniemy, po prostu wykończymy drania i w twojej teraźniejszości skasuje jego potomków. Tak jak to było w filmie „Terminator”.

– To jest pomysł – ucieszył się terrorysta. – Ale to może więcej ich wykończyć? Zaraz wam napiszę listę…

W tym momencie powietrze cmoknęło i trzej kumple zmaterializowali się na ławce przed knajpą.

– A nie mówiłem, żeby skakać do tyłu? – zapytał zgryźliwie Semen. – Przeszłość to konkret, a w przyszłości czeka na człowieka wiele niebezpieczeństw…

– Dobra, dobra – mruknął Jakub pojednawczo. – Trzeba poszukać Józka Bardaka i rozwalić mu makówkę…

– Co nas obchodzi przyszłość? – wzruszył ramionami stary kozak.

– W zasadzie to równo mi zwisa, ale obiecałem… A Józka dorwiemy w knajpie.

Weszli w półmrok gospody. Kandydat do likwidacji właśnie przemawiał do swoich kumpli.

– Podejrzałem wszystko. Wędrowycz gadał z dżinem, który wylazł z samowara.

– Pierdoli jak potłuczony – mruknął jakiś menel. – To pewnie delirium…

– Zaraz sami zobaczycie – wyjął z worka zaśniedziały samowar i potarł go brudną łapą, a gdy to nie podziałało – obrusem. Z wnętrza z cmoknięciem wyłonił się Sasza.

– O Panie, spełnię twoje trzy życzenia – popatrzył z pewnym obrzydzeniem na zarośniętą gębę Bardaka.

– Wódka, śledź i ogórek?

– Sasza, nie słuchaj go – powiedział Jakub, unosząc spluwę. – Zaraz go stuknę i możesz spać w samowarze kolejne dwieście lat.

– Nie możesz go zabić – zaprotestował dżin. – Każdy kto ma prawo wypowiedzieć życzenia, znajduje się pod moją ochroną, dopóki nie zostaną spełnione.