Выбрать главу

– Ano, jedna kobitka połknęła taką fikuśną blaszkę, która jest mi potrzebna…

– To ty wypatroszyłeś je wszystkie?

– Jasne. Urobiłem się po łokcie i gówno…

– Czekaj, kiedy połknęła?

– Będzie gdzieś z pięć dni.

– Ty durny, dawno już to wydaliła. Jakub palnął się w czoło, aż zadudniło.

– Jasne! Sprawdzę w wychodku. Dzięki – uścisnął dłoń nieznajomego, po czym rozeszli się do swoich zajęć.

Tego wieczora słynny detektyw zaszedł do biura swojego przyjaciela, inspektora Lestrade’a.

– Czym mogę służyć? – Oficer na jego widok uśmiechnął się znacząco i wyciągnął z szuflady flaszkę whisky. Wypili, zakąsili, wypili na drugą nogę.

– Domyślam się już, kim jest Rozpruwacz – spokojnie powiedział Holmes.

– Ach tak. Aresztowaliśmy Malone’a i profesora Challengera. Dostali lekki łomot pałami i teraz obciążają się nawzajem, Malone zeznał, że profesor w Ameryce Południowej jadł małpie mięso i narzekał, iż smakuje podobnie jak ludzkie, co znaczy, że znał jego smak. Profesor opowiedział, jak Malone upiekł i spożył przedstawiciela Pitecantropus erectus. Ale od czasu, gdy ich zapudłowaliśmy, Rozpruwacz rozpruł kolejną kobietę.

– Czyli mają alibi… Jak poszukiwania Stomila?

– W martwym punkcie, ale daliśmy znać wszystkim posterunkowym.

– Mam nowy trop. Tym razem uderzymy w sam cel.

Brwi policjanta uniosły się do góry.

– Kto?

– Głupio powiedzieć, ale Rozpruwaczem jest doktor Watson.

– Coś podobnego. Skąd wiesz?

– No cóż. Po pierwsze, nie ma alibi na czas żadnego z morderstw.

– Myślałem, że mieszkają panowie razem.

– Owszem, ale w jego części mieszkania jest dodatkowe wyjście. Zapewne wymykał się nocami… polować.

– Rozumiem. Czy są jakieś poszlaki dodatkowe? – Cała masa. Ciągle kierował śledztwo na fałszywe tory. Najpierw bredził o wróżeniu z wnętrzności, co doprowadziło do aresztowania pana Dinozauropulosa. Potem o przeszczepach narządów wewnętrznych. To oczywiście bzdura, odciętej ręki nie można przyszyć, a co dopiero nerkę!

Później doprowadził do aresztowania cenionego profesora i jego zacnego przyjaciela dziennikarza, wreszcie te buty znalezione na miejscu zbrodni. Jak przebiegle odkrył w ich wnętrzu nazwisko właściciela! Ale przejrzałem jego podłą grę. Pewnie sam je tam podrzucił…

– Faktycznie, to wystarczy, żeby go skazać – ucieszył się Lestrade. – Wezmę dziesięciu ludzi i idziemy po niego…

Jakub wynurzył się z wychodka, dzierżąc nieciekawie umazaną srebrną blaszkę.

– No – powiedział. – Pora wracać. Wsiadł do budki stojącej z lewej.

– Cholera – mruknął. – Jak tu skoczyć do domu? Rozejrzał się w zadumie po wnętrzu.

– Tak na chłopski rozum powinno gdzieś tu być ustrojstwo do ustawiania stacji docelowej. O, na przykład to.

Na niedużym ekranie płonęły literki.

– Londyn – przesylabizował. – Aha, czyli ten historyk za dychę chciał lecieć ode mnie do Londynu i dlatego wszystko się pokiełbasiło. Datę ustawiłem, a miejsca nie… Czyli teraz trza datę i nazwę wsi.

Pod ekranikiem znajdowała się nieduża klawiatura. Jakub wpisał „Stary Majdan”. Na tarczy ustawił datę i godzinę. Wcisnął czerwony guzik i po chwili ze wzruszeniem oglądał stare, znajome, zarośnięte pajęczynami kąty swojej chałupy.

– Dobrze wrócić do siebie – westchnął. – A że z Bardakami nie wyszło, to nawet i lepiej. Gdybym nie miał wrogów, nudno by było na tej emeryturze…

W pięć minut później obudził się historyk.

– Mogę dać ci wody, ale uwierz mojemu doświadczeniu, klin najlepiej klinem wybijać.

Egzorcysta nalał mu szklankę bimbru.

– Rany, gdzie jest klucz kodowy? – Historyk pomacał się po kieszeni. – Pomóż mi szukać, bez tego nie wrócę do domu…

– Spoko. Siedzi pewnie w drzwiach tej twojej budki. Chyba wczoraj zapomniałeś wyjąć…

– Ach tak…

Podszedł do maszyny czasu i wyciągnął blaszkę za wystający koniec. Potem podejrzliwie popatrzył na swoje palce i pociągnął nosem, a jego twarz przybrała wyraz udręki. Jakub udał, że niczego nie zauważył.

– Zdaje się, że masz jakieś pytania – uśmiechnął się. – Jeśli jesteś gotów, to weź długopis i notuj…

Epilog

Sierpień 1918 r.

Doktor Watson trzęsącą się dłonią wyrył na murze celi trzydziestą kreskę rocznicową… Wrócił do stolika i długo wodził piórem po pożółkłych nieco kartkach.

– Wiesz, nie rozumiem cię – odezwał się ze swojej pryczy Tom, stary przemytnik, zapudłowany, jak i Watson, na dożywocie za skasowanie kilku celników. – Facet cię wpakował do pierdla na całe życie, a ty opisujesz jego dokonania…

– Wpakował – przyznał niechętnie doktor. – Ale to mimo wszystko był geniusz. Nie chcę, aby ludzkość o nim zapomniała.

– Moim zdaniem, to ten cały twój Holmes był Rozpruwaczem – mruknął szmugler. – To dziwne, że zabójca przestał mordować akurat tego dnia, kiedy cię zapuszkowali.

– Sam chciałbym wiedzieć, dlaczego przestał – westchnął Watson.

Drzwi celi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich strażnik. W ręce trzymał paczkę.

– Te, Rozpruwacz, jest dla ciebie przesyłka.

Rzucił mu pakunek i wyszedł. Doktor rozerwał szary papier i wysypał na stolik pięć egzemplarzy autorskich. Tom uniósł jeden do oczu.

– „Przygody Szerloka Holmesa” – przeczytał tytuł.

– Dlaczego podpisane Artur Konan Dojl? To przecież twoja książka…

– Musiałem użyć pseudonimu – westchnął Watson.

– Wydawca nie chciał się zgodzić…

– Ja tam na handlu literaturą się nie znam, ale moim zdaniem ludziska chętniej kupowaliby książki podpisane Kuba Rozpruwacz…

Wycieczka

Właściwie Jakub Wędrowycz nie lubił podróżować. A po pamiętnych przygodach w Moskwie nabrał ostatecznego wstrętu do wyjazdów zagranicznych. Tak przynajmniej mówił. Prawda była trochę inna. Mimo odłożonych znacznych kapitałów bał się jeździć za granicę, gdyż nie znał obcych języków. Mówił wprawdzie biegle po rosyjsku, ukraińsku i trochę w jidysz, ale już na przykład niemiecki stanowił dla niego istną tabula rasa, a angielski była to całkowita terra incognito.

Oczywiście podczas wojny musiał się z okupantami dogadywać, ale wówczas były trochę inne czasy. Większość napotkanych Niemców na widok jego wyszczerzonych zębów, obłędu w oczach i zachlapanego krwią aż po rękojeść majchra w łapie, ściśle wykonywała polecenia wydawane po polsku. Gdy tylko nastąpił krach poprzedniego ustroju, osiemdziesięcioletni wówczas Jakub natychmiast sprawił sobie paszport.

Z bliżej niewyjaśnionych przyczyn dokument takowy został mu wydany. Widocznie urzędnicy, zawaleni stertami podań przegapili fakt iż wioskowy egzorcysta był wielokrotnie notowany za kłusownictwo, a także profanację grobów. Z dokumentem w kieszeni i motyką w ręce przekopał kawałek swojego sadu, a wydobywszy z ziemi pewną ilość słoików po powidłach wypełnionych różnymi banknotami ruszył do Warszawy. Ze stolicy wrócił całkiem zadowolony. Dopiero w przeddzień kolejnego wyjazdu, pewnego grudniowego poranka gruchnęła po wsi wieść:

– Jakub Wędrowycz jedzie do Egiptu!

Jakub nie zawiódł kumpli i pojawił się w gospodzie. Oczekiwano go niecierpliwie. Gdy wreszcie przyszedł zaciągnięto go do stolika. Od razu pojawiły się butelki z piwem.

– Nu, opowiadaj – powiedział Tomasz, nalewając do kufla.

– Co mam opowiadać, jak jeszcze nie pojechałem?

– Nie zamydlaj oczu. Gadaj.

Jakub poskrobał się z frasunkiem po głowie.