Выбрать главу

– To jak będzie? – zapytał gliniarz.

– W życiu. To odważny człowiek – zaprotestował Jakub. – Nie może pozwolić, żeby zjedli go tchórze.

– Nie jesteśmy tchórzami – zaprotestował drugi z paleolitycznych gliniarzy. – My jesteśmy odważni!

Wędrowycz uśmiechnął się lekko.

– To udowodnijcie – zaproponował. – W rosyjską ruletkę.

– Dobra. Niech będzie i tak!

– Chcesz z nimi grać w rosyjską ruletkę? – zagadnął Radosław. – Dlaczego?

– To na tyle prosta gra, że są w stanie zrozumieć zasady. Poza tym mają genetycznie uwarunkowaną skłonność do hazardu… To dobra okazja, żeby ich wyeliminować…

Egzorcysta otworzył wrota i wpuścił całą trójkę do środka. Tomaszewski cofnął się głębiej w kąt, ale i tak obmacali go łakomymi spojrzeniami. Natychmiast zablokował drzwi.

Egzorcysta i policjanci usiedli na ziemi. Jakub wyciągnął swój obdrapany rewolwer.

– Pięć kul w bębenku, jedna pusta – zaproponował reguły.

– My i tak mamy tylko cztery…

– Spoko. Kule dostarczę ja.

Kiwnęli głowami. Tomaszewski przyglądał się im z profilu. Jak na neandertalczyków mieli chyba zbyt cofnięte czoła.

Homo erectus? A może jakaś krzyżówka?

Jakub wyłuskał z bębenka jedną kulę, po czym zakręcił nim i przystawiwszy lufę do skroni pociągnął za spust. W ciszy kaplicy rozległ się suchy trzask iglicy uderzającej w próżnię.

– Teraz ty. – Oddał broń gliniarzowi.

Ten przystawił sobie lufę i do głowy i ostrożnie pociągnął cyngiel. Broń wypaliła i ciało runęło na bok. Wędrowycz wyłuskał ze stygnącej dłoni rewolwer i przyłożył ponownie do swojej skroni. Znowu iglica uderzyła w pustkę. Oddał spluwę kolejnemu. Tomaszewski zacisnął zęby oczekując strzału i nie pomylił się. Mózg chlapnął aż na ścianę.

– No i jak? Strach obleciał? – zapytał Wędrowycz ostatniego małpoluda.

– Mnie, strach?! – wściekł się neandertalczyk.

Przystawił sobie lufę do skroni i aby zademonstrować odwagę pociągnął za spust trzy razy pod rząd. Dwie kule dosięgły celu. Trzecia zrykoszetowała od złomu w kącie.

Gdy ustały drgawki, Jakub wstał i odebrawszy wierną broń, troskliwie ją załadował, po czym wetknął za pasek.

– Masz wyjątkowe szczęście – powiedział Radosław, a w jego głosie szacunek graniczył z osłupieniem. – To statystycznie niemal niemożliwe…

– Szczęście? – zdziwił się Jakub. – Zawsze mówiłem, że statystyki to najgorsze kłamstwa.

– Prawdopodobieństwo, że wyjdziesz z tego żywy, było jak 1 do 206.

– Hy, hy – roześmiał się egzorcysta, a potem rozdziawił usta i podważył językiem sztuczną szczękę. Proteza klapnęła o zęby, wydając dźwięk, który do złudzenia przypominał odgłos iglicy uderzającej w pustą komorę. – Szczęściu czasem trzeba pomagać – powiedział z wyższością.

Podszedł do rozbitej głowy jednego z małpoludów i rozgarnął mózg czubkiem buta.

– Tak jak myślałem. Za mało szarych komórek – powiedział. – Dobra. Umiesz prowadzić glinowóz?

– Jasne.

Wędrowycz grzebał przez dłuższą chwilę po kieszeniach nieboszczyków. Wyciągnął zardzewiałą policyjną blachę, unieruchomiony przez korozję pistolet, ale kluczyków nie znalazł. Nieoczekiwanie wrota zadrżały jak uderzone taranem. Tomaszewski wspiął się do okna i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Maczuga ciśnięta jakąś zbrodniczą łapą zafurkotała mu nad głową.

– Chyba atakują – powiedział. – Przydźwigali skądś belkę, taką jak od wrót stodoły…

– Pomóż. – Jakub złapał pod pachy pierwszego nieboszczyka. – Oknem go!

Wyrzucili.

Z zewnątrz buchnął dziki skowyt.

– Czy to rozsądnie? Teraz dopiero się wściekli.

– To okrzyki radości – mruknął ponuro Jakub. – Bierzemy się za następnego…

Parę minut później siedzieli na posadzce usiłując piaskiem zetrzeć posokę z dłoni.

– Co dalej? – zapytał Radosław.

– Czekamy. Do rana nas nie ruszą, a jak się najedzą, to może pójdą spać… Kluczyki pewnie są w drzwiczkach albo w stacyjce…

– Najedzą?

– A wyjrzyj sobie oknem. I fotografii możesz trochę zrobić do artykułu.

Tomaszewski wyjrzał i pozieleniał. Omal nie wypuścił z rąk aparatu fotograficznego. Jakub zerknął mu przez ramię.

– Nu, pełna cywilizacja… – stwierdził. – Musieli gdzie w telewizji podpatrzyć. – A co ty, miastowy? – Szturchnął oniemiałego towarzysza. – Nigdy nie widziałeś wątróbki z grila?

Pięćdziesiąt metrów od kaplicy rozstawiono trzy wielkie, ogrodowe grile. Musiały być nowe, bo nawet z daleka lśniły niklem i świeżą farbą. Wokół uwijało się kilku małolatów z miechami. Paru przygarbionych kucharzy fachowo ćwiartowało ciała niedawnych przeciwników Wędrowycza. Wątroby już dymiły na rusztach. Ci, dla których nie starczyło zajęcia, krążyli dookoła budynku potrząsając bronią i pohukując. Pewnie był to rytualny taniec. Zanosiło się na porządną, całonocną imprezę.

Tomaszewski opanował drżenie rąk i robił jedno zdjęcie po drugim. Tańczący musieli to zauważyć, bo nagle pojawiło się kilku neandertali trzymających włócznie oraz nieco krótsze kije zakończone pętlami z szerokiego rzemienia.

– Mają miotacze oszczepów – stwierdził dziennikarz. – Dodatkowa dźwignia, przedłużająca ramię i zwielokrotniająca siłę uderzenia…

Wędrowycz spojrzał z uwagą.

– Wiem, co to jest, a ty schowaj tę swoją mądrą głowę!

Zniknięcie obu celów oblegający przyjęli wyciem zawodu, ale z demonstracji siły nie zrezygnowali. Naraz rozległ się potężny łomot i trzask pękającego drewna. Włócznia z krzemiennym grotem z łatwością przebiła grube, dębowe drzwi kaplicy i utknęła w nich w połowie długości drzewca. A po sekundzie tuż obok wyszedł drugi i trzeci pocisk.

Tomaszewski podszedł bliżej i popatrzył na kamienne ostrza.

– O, znów tylczak oryniacki – stwierdził. – A to będzie chyba kultura magdaleńska…

Trzeciego grotu zidentyfikować nie zdążył. Wędrowycz złapał go za kołnierz i szarpnął do tyłu. Czwarta włócznia przeleciała w całości przez nadwątloną poprzednimi pociskami deskę, przemknęła dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą stał dziennikarz i utknęła w resztkach snopowiązałki.

– No tak… – Tomaszewski wyraźnie się zdenerwował. – Skoro to był pokaz szczytowych możliwości techniki paleolitycznej, w wykonaniu Homo neandertalis, wypadałoby odpowiedzieć czymś na miarę gatunku Homo sapiens!

Zaczął krążyć po kaplicy, uważnie przepatrując wszystkie kąty i grzebiąc w rupieciach. Na zewnątrz uczta trwała w najlepsze…

– O, proszę! – zawołał Radosław po kwadransie. – Stary napęd elektryczny do maszyn gospodarczych. Chyba jeszcze z początku XX wieku… – Przetarł rękawem tabliczkę znamionową. – Silnik bocznikowy prądu stałego… – odcyfrował. – Doskonale! Gdyby tak jeszcze mieć zasilanie… Wtedy musiała być do tego lokomobila z prądnicą…

– Prąd mają tu. – Jakub wskazał gniazdo na ścianie kaplicy. – Jak była elektryfikacja, to ze zjedzeniem monterów zaczekali, aż skończą robotę.

– To prąd zmienny, trójfazowy… – Tomaszewski popatrzył na instalację. – Bez prostownika ani rusz… – myślał głośno. – Gdyby jednak znalazł się półprzewodnik…

Wędrowycz bez słowa zaczął wysupływać kabel podtrzymujący mu spodnie.

– Mogę ci dać połowę… – zaofiarował się.

– Nie o to chodzi – powstrzymał go dziennikarz rozglądając się dookoła. – Skoro to kaplica, powinna być w niej krypta?

– Tam jest wejście – pokazał Jakub.

– Są w niej miedziane trumny?