Ruszył śmiało naprzód, potrząsając włócznią. Mamut zauważył go. Nabrał trąbą rzepaku i dmuchnął w stronę wroga.
Egzorcysta przedramieniem osłonił oczy przed gradem pocisków i pchnął włócznią przed siebie. Mamut obejrzał się, zabawnie kuląc uszy. Nagonka obstępowała go ze wszystkich stron. Zatrąbił wściekle, chwycił trąbą pokrywę elewatora i miotnął w najbliżej stojących. Zakotłowało się, a rozpaczliwe wrzaski świadczyły, że nie wszyscy wyjdą z walki bez uszczerbku. Jakub wykorzystał chwilę nieuwagi i ukłuł mamuta w owłosioną pierś. Kudłacz zaryczał i machnął trąbą. Staruszek wbiegł mu między nogi i z niebywałą zręcznością przeciął szablą ścięgno na lewej zadniej.
Zwierzę zatańczyło wściekle, usiłując go rozdeptać. Dźgnął je włócznią w brzuch i przeciął kolejne ścięgno. Zwierz stojąc na dwu całych nogach spróbował dosięgnąć go trąbą, ale Wędrowycz pacnął ją włócznią i wykorzystując moment zaskoczenia przeciął jeszcze jedno ścięgno. Zwierzę zachwiało się.
Kudłacz zatańczył na pokaleczonych nogach usiłując rozdeptać namolnego dwunoga. Wreszcie, nie mogąc go inaczej dosięgnąć, usiadł z rozmachem – prosto na podstawioną dzidę. Tomaszewski w pierwszej chwili pomyślał, że Jakub zginął, ale zobaczył go obok. Mamut wydał bolesny skowyt, a Wędrowycz doskoczył i jednym pchnięciem wbił mu szablę przez ucho do mózgu. Zwierzę zatrąbiło po raz ostatni i zwaliło się na bok. Wokół rozległy się okrzyki radości.
Jednocześnie powietrze przeszył trzask desek odrywanych od płotów.
Jakub uśmiechnął się i wyciągnął zakrwawioną klingę.
– Raz jeszcze udało się przeżyć – powiedział z zadowoleniem.
Po zbroczu ściekała kropla gęstej czerwonej krwi.
Wielkie kawały mamuciny piekły się na rożnach zaimprowizowanych z prętów zbrojeniowych. Kobiety posypywały mięso ziołami, mężczyźni przynosili butelki z mętną zawartością. Semen wędrował wzdłuż cielska z piłą łańcuchową i odcinał ładne, grube kawały mięsa. Na chwilę przerwał wędrówkę i odpiłował oba zagięte siekacze. Tomaszewski wstał nieco chwiejnie od stołu skleconego z wrót od stodoły i podszedł do Jakuba, który akurat sączył z lubością jakiś płyn czerpany kubkiem z blaszanego kanistra.
– Dręczy mnie jedno pytanie – powiedział.
Brwi egzorcysty uniosły się.
– No, pytaj.
– Skąd wiedziałeś, jak się poluje na mamuty? Przecinanie ścięgien stosują Pigmeje z Kamerunu, kiedy polują na słonia…
Jakub popatrzył na niego zdziwiony.
– Dziadek mnie nauczył… – wyjaśnił. – Chociaż trzeba oddać sprawiedliwość tym z Dębinki, że miotacze oszczepów to lepszy sposób. Tak wyrzucone włócznie wchodzą w kudłacza jak w masło i nie trzeba zbyt blisko podchodzić. Ech, było nam pożyczyć sprzęt, jak nadarzyła się okazja, ale w całym tym zamieszaniu nie pomyślałem. Ano, trudno…
– Często macie tu takie atrakcje?
– Kiedyś kudłacze wchodziły częściej w szkodę. Jeszcze przed wojną było ze dwadzieścia sztuk, ale teraz może zostało już tylko parę. Trochę łykowate to mięso, bo stary był… Dziadunio dziesięć położył… Kość sprzedawaliśmy do Radomia do fabryki pianin…
W tej chwili pomiędzy chatami zabłysło złowróżbne błękitne światło. Zbliżało się pulsując. Wreszcie koło stołu zatrzymał się radiowóz. Trzasnęły drzwiczki i z wnętrza wygramolił się Birski.
– No, Jakub – powiedział. – Co to za imprezka? Mi to wygląda na nielegalne zgromadzenie i konsumpcję mięcha z kłusowniczego uboju…
– Siadaj z nami – Jakub nalał mu kubek. – I nie miel ozorem.
Birski minął go obojętnie i podszedł do powalonego kudłacza.
– Co to jest? – odwrócił się pobladły.
Jakub uśmiechnął się bezczelnie.
– To jest urojenie maniakalne – powiedział.
Policjant klepnął pokrytą futrem nogę.
– Hmmm. To zwierzę jest materialne, więc nie może być urojeniem…
– Napij się – Jakub podał mu kubek – i zapamiętaj sobie raz na zawsze. Włochatych słoni nie ma.
– No, faktycznie nie ma. – Uspokojony gliniarz wychylił kubek, a potem przysiadł się do stołu.
Jakub nalał mu kolejną porcję.
– Do rana zapomni, jak się nazywa – powiedział do Tomaszewskiego. – Zresztą jak by zapamiętał, to i tak nikt mu nie uwierzy… Tobie w redakcji też nie uwierzą…
– W tej gazecie w nic nie wierzą, nawet w dowody. – Radosław klepnął aparat fotograficzny.
Do rana mamut był już prawie zjedzony. Dziennikarz i egzorcysta szli objęci na przystanek pekaesu. Grupki ludzi ciągnęły do domów niosąc spore ochłapy mięsa.
Nad Starym Majdanem powoli wstawał świt. Spokojny jesienny świt końca dwudziestego wieku. Gdzieś za wzgórzami neandertalczycy lizali rany i peklowali wędliny… Pomiędzy chałupkami niosła się pieśń:
Radosław Tomaszewski poczuł się szczęśliwy. Co najmniej tak szczęśliwy jak Jakub Wędrowycz, egzorcysta, kłusownik, bimbrownik, pogromca ostatniego kudłacza na świecie, no, może przedostatniego albo przedprzedostatniego. Nieważne. Grunt, że teraz to już na bank dadzą mu etat w Obleśnych Nowinkach. Trzeba będzie tylko wymyślić bajeczkę o tym, jak udało mu się spreparować tak przekonywające zdjęcia. Najlepiej powiedzieć, że w roli mamuta wystąpił lokalny zespół folklorystyczny…
Tajemnica kwaśnego samogonu
Jakub Wędrowycz z zadowoleniem wtoczył do szopy żelazną stulitrową beczkę po paliwie.
– Kurde – mruknął z uznaniem Józef siedzący w kącie.
Jakub wstawił pojemnik na parnik, zazwyczaj służący do gotowania kartofli dla świń. U powały zawiesił wiadro. Wewnątrz wspawano zwiniętą w sprężynę miedzianą rurkę. Napełnił je lodem wyprodukowanym za pomocą lodówki.
– Hy! – ucieszył się Semen.
Z pokrywy beczki Wędrowycz wyprowadził rurkę. Podłączył ją do górnej części chłodnicy. Z dołu wybiegała kolejna gumowa rurka, kończąca się w kance na mleko. Egzorcysta wyjął z kieszeni zapalniczkę Zippo i zapalił drewno w parniku.
– Ładna zapalniczka – zauważył kozak. – Skąd ją masz?
– Z ręki – wyjaśnił Jakub.
– Z jakiej ręki? – zdziwił się jego przyjaciel.
– No, leżała na podwórku ręka. Patrzę, coś błyszczy. No to odgiąłem paluchy, patrzę, a tu zapalniczka – wyjaśnił Jakub.
– Tak sobie tam leżała?
– No, najpierw to ją odciąłem takiemu frajerowi w dresie – odparł Jakub. – I jeszcze telefon zdobyłem – pokazał rozładowaną komórkę. – Myślał, że jak ma pistolet, to się może dobrać w nocy do mojego złota…
Splunął w kąt, gdzie pomiędzy śmieciami wznosił się kopczyk świeżo zruszonej ziemi.
Dołożył jeszcze drewek i na wszelki wypadek przygniótł pokrywę beczki kamieniami. Ogień buzował, zacier powoli zaczął się rozgrzewać. Egzorcysta przyłożył ucho do wiaderka.
– Za pięć minut zacznie kapać.
Podreptał do chałupy, skąd przyniósł oskórowaną już psią nogę, deskę i nóż rzeźnicki. Mięso zręcznie pociachał w kostkę. Semen sięgnął po leżące w kącie koło rowerowe. Wyłamał z niego kilka szprych i ponadziewał na nie mięso, przekładając kawałki plasterkami cebuli.
– A piesek skąd? – zaciekawił się Józef, ostrożnie wkładając szprychy w żar.
– Bezpański – wyjaśnił Jakub. – Przybłąkał się.