– A gliniarze z Wojsławic wywiesili ogłoszenia, że jakiś został im skradziony. Rottweiler był?
– A niech go na przyszłość lepiej pilnują – warknął egzorcysta. – To znaczy chciałem powiedzieć – następnego.
Dwadzieścia minut później przyjaciele pili już przyjemnie ciepły bimberek i zagryzali szaszłykami. Jakub zacisnął właśnie szczęki na soczystym kawałku, gdy coś chrupnęło.
– Kurde – warknął, wypluwając na ziemię srebrny kawałek. – Psa gliniarze drutem nadziewają. Mało zęba nie złamałem.
Semen podniósł detal.
– To mikroprocesor do oznaczania zwierząt – powiedział. – Czyli jednak pies był gliniarski.
Stuknęli się szklankami. Było już dobrze po północy i Semen chrapał głośno na klepisku. Egzorcysta wypił jeszcze szklankę i też zamknął oczy. Zasypiał z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. W kance na mleko drzemało 20 litrów niebiańskiego płynu. Będzie zapas na dobry tydzień.
Obudzili się wczesnym rankiem.
– To co, chlapniemy małego na rozbudzenie? – zaproponował Jakub.
– Chlapniemy – kiwnęli głowami kumple. Rozdmuchali żar i przypiekli niedojedzone wczoraj mięso. A potem zaczerpnęli szklankami gorzałki. Józef przełknął łyk i skrzywił się strasznie.
– Kurde, Jakub, to jest skisłe!
– Głupi jesteś, wódka nie kiśnie – warknął Semen. A potem sam spróbował.
– Cholera – mruknął. – Kwaśne! Wędrowycz też łyknął trochę.
– Jasny gwint – mruknął. – Siedemdziesiąt lat pędzę bimber a, jeszcze mi takie świństwo nie wyszło. Ale to chyba niemożliwe… Wino rozumiem, może skwaśnieć, ale wódzia?
– Co z tym? – Józef z tęsknym wyrazem twarzy stuknął kankę.
Była tak przyjemnie pełna…
– Do rowu – zadecydował z bolesnym westchnieniem Jakub. – Za tydzień zrobimy nową porcję – pocieszył kumpla.
Następnej soboty znowu siedzieli koło parnika. Na szprychach piekły się kawałki „bezpańskiego” kurczaczka. Z rurki sterczącej z wiadra ciurkało. Egzorcysta ciągle był mrukliwy.
– Nie przejmuj się Jakub – uśmiechnął się Semen.
– Każdemu może nie wyjść.
– Ale kwaśna wóda… – jęknął egzorcysta. – To przecież niemożliwe…
– Za to teraz jest pierwsza klasa – Józef już kosztował.
– Ale dlaczego rzeczy kisną? – zapytał Jakub kumpla.
– Jesteś uczonym człowiekiem, więc powinieneś wiedzieć takie rzeczy…
Semen poskrobał się po głowie.
– Cholercia, czegoś tam mnie o tym uczyli na uniwersytecie, ale to było sto lat temu… Nie pamiętam już.
– Moja babka mówiła, że mleko robi się zsiadłe jak krasnoludek nasika – wyjaśnił Józef.
Stary kozak parsknął śmiechem.
– Zabobony – powiedział. – Chrzańmy kiszenie. Napijmy się.
Jakuba obudził podejrzany szmer. Słońce już powoli wstawało. Na belce nad otwartą kanką stał krasnoludek i rozpinał rozporek. Jakub od dobrych dwudziestu lat nie widział żadnego karzełka, ale po prawdzie nigdy nie zwracał na nie uwagi.
– Otóż to – pomyślał.
A potem wydobył z kieszeni zardzewiały rewolwer.
– Cześć krasnoludek – warknął celując w nieoczekiwanego gościa.
– Witaj gospodarzu – uśmiechnął się skrzat. – Kawałek ciasta w nagrodę się znajdzie?
– Ja ci dam nagrodę – mruknął egzorcysta podchodząc bliżej.
– Ty, nie wygłupiaj się z tą pukawką – zaprotestował mały wyjmując ptaszka z rozporka. – Ty masz swoją robotę a ja ci w tym pomagam.
– Jak to pomagasz brodaty pokurczu! – zawył Jakub.
– Dwadzieścia litrów gorzały mi spaskudziłeś i jeszcze następne dwadzieścia chcesz zniszczyć? – szturchnął go lufą w brzuch aż krasnoludek zatoczył się.
– Jakiej gorzały? – nie zrozumiał
– Tydzień temu niemoto… Naszczałeś mi do kanki!
– No. Ale to przecież mój obowiązek – obraził się krasnoludek. – Trzeba ludziom pomagać. Sikamy, żeby było zsiadłe mleko… Widzę kanka pełna, no to sikam…
– Ty młocie – egzorcyście odeszła nagle cała złość.
– Ja w kance trzymam bimber, a nie mleko…
– Bimber? – zdziwił się skrzat. – A co to jest?
– Wy krasnoludki powinniście wiedzieć! – zdziwił się gospodarz.
– Ale ja ostatnie dwieście lat mieszkałem w lesie. Dopiero się etat we wsi zwolnił i od dwu tygodni wam pomagam… – westchnął krasnal. – Jeszcze nie wszystko kapuję…
Wędrowycz schował spluwę, a potem przestawił skrzata na pieniek.
– To jest szaszłyk – pokazał mięso leżące na talerzu.
– To kiszony ogórek…
– To wiem. Do beczek z ogórkami już sikałem – mały poprawił czapkę.
– A to bimber…
Jakub z kieszeni wyciągnął naparstek i zanurzywszy go w kance podał nowemu kumplowi.
– Ale co to jest? – krasnoludek powąchał ciecz. – Co się z tym robi?
Oczy zaszły mu łzami.
– To jest najważniejszy wynalazek ludzkości – wyjaśnił Wędrowycz. – Napój rozweselająco-rozgrzewający.
Krasnal upił łyk.
– Uch, ależ to mocne – powiedział. – Ale faktycznie grzeje.
Przechylił naparstek i wygulgał go trzema łykami.
– Zagryź szaszłykiem, bo cię szybko zwali z nóg – poradził Jakub. – Ja też strzelę, szklaneczkę dla towarzystwa.
Napełnił musztardówkę, a potem nalał krasnalowi następną kolejkę.
– A teraz wyjaśnię ci, co to są toasty – mruknął…
Semen obudził się godzinę później. Uchylił sklejone ropą powieki. Przed oczyma latały mu zielone cienie, spostrzegł jednak swojego przyjaciela. Jakub gadał do czegoś małego, czerwonego od góry. Staruszek założył okulary. Przed egzorcystą, na pieńku, tańczył sambę zataczający się krasnal w wysokiej, spiczastej czapce.
– O kurde, delirium – jęknął stary kozak.
Łowy na Młotkowca
Posterunkowy Birski oparł nogi o blat biurka i zaciągnął się ukraińskim papierosem z przemytu. Nie dalej jak wczoraj skonfiskował ich całe pudło po telewizorze, a jak się okazało na dnie był jeszcze kanisterek ze spirytusem. W osadzie panował spokój, nawet Jakub coś przycichł. Dawniej, gdy posterunkowy był młodszy, wydawało mu się, że taki stan rzeczy jest nienaturalny. Teraz gdy stał się starym policyjnym wyjadaczem, nauczył się, że działania prewencyjne pozbawione są głębszego sensu. Z drugiej strony… Obecność Wędrowycza w gminie dokuczała Birskiemu jak czyrak na tyłku.
– To niemożliwe – funkcjonariusz puścił kółko smoliście czarnego dymu. – Ten bydlak na pewno coś knuje. Przecież nawet tygodnia nie usiedzi spokojnie…
Wyciągnął z biurka akta Jakuba, dwanaście grubych teczek. Dwanaście spraw zakończonych wyrokami. Lubił sobie czasem przejrzeć dokumentację dwudziestu lat walki o spokój, praworządność i trzeźwość gminy. Ze wzruszeniem czytał dokumenty sądowe, zapominał wówczas na chwilę o stu czterdziestu siedmiu teczkach spoczywających w archiwum i tyluż sprawach, w które na pewno zaplątany był Wędrowycz, ale w przypadku których nie udało się zdobyć odpowiednio mocnych dowodów.
Westchnął. Teczki spoczywające na posterunku stanowiły tylko część dostępnych archiwaliów. W Zamościu, w dawnym archiwum wojewódzkim, spoczywały cztery tomy akt, nagromadzonych przez carską ochranę i żandarmerię oraz policję w okresie międzywojennym… Ród Wędrowycza wywarł niezatarte wrażenie na wszystkich organach ścigania. Birski przeglądał to kiedyś…
– Od stu pięćdziesięciu lat tu grasują i ciągle to samo bimber, bimber, bimber… – mruknął. – Aż do znudzenia. Warto by raz na zawsze wypalić ten wrzód…
I jeszcze jedno. Na dnie szafki spoczywała cieniutka na razie teczuszka. Na wakacje do Jakuba przyjeżdżał jego wnuk, Maciuś. Birski nie miał żadnych wątpliwości, że stary degenerat sprowadzi chłopca na złą drogę…