Выбрать главу

– Egipt leży w Afryce. Są tam piramidy i mumie.

Paru co bardziej nerwowych gości bluznęło wiązankami, bo o tym to już słyszeli w telewizji. Kumple Jakuba zaczęli ich lać po mordach. Wywiązała się ogólna bijatyka. Gdy wreszcie emocje opadły i można było słuchać dalej, okazało się że Jakub przywłaszczył sobie cztery butelki i zniknął w zamieszaniu. Wiąchy poleciały znowu, ale tym razem obyło się bez rękoczynów.

Jakub Wędrowycz zazwyczaj miał pecha, jeśli chodzi o kontakty ze służbami mundurowymi. Milicja przymykała lub prześladowała na inne sposoby. Wojska Ochrony Pogranicza strzelały do niego, gdy w młodości zajmował się szmuglem. Leśnicy także obrzydzali życie. Ba, nawet kolejni proboszczowie z Wojsławic lubili ciskać na niego klątwy. Teraz także trafili się dwaj złośliwi celnicy.

Z bliżej nie wyjaśnionego powodu najpierw długo wodzili spojrzeniami po jego ubiorze. Jakub był tym nieco poirytowany, tym bardziej że nie rozumiał ich zainteresowania. Ubrany był tak jak zwykle. Miał na sobie waciak z doszytymi dodatkowymi kieszeniami, portki z płótna workowego z kawałem sznura zastępującym pasek, podgumowane walonki, a na głowie karakułową papachę.

– Proszę otworzyć walizkę – zażądał ten z wąsami.

Jakub nie lubił rewizji, gdyż w przeszłości konfiskowano mu całą masę rzeczy takich jak nielegalnie przechowywana broń, kostki trotylu, którymi palił w piecu, czy siedemnastowieczne ikony. Tym razem jednak posłuchał. Celnicy wywalili gały. W walizce było niewiele rzeczy, ale zebrany asortyment zaskoczył ich całkowicie. Bochenek chleba zawinięty w szmatę, pół litra dziwnej mętnej cieczy o zapachu zbliżonym do wódki, wyostrzony jak brzytew bagnet, para dość wonnych kapci, zwitek cienkiego drutu, świeczka, rozsypująca się ze starości książka oraz drewniany kołek. Na dnie walizki przyklejono butaprenem mapę Egiptu wyciętą ze szkolnego atlasu historycznego.

– To wszystko? – zdziwił się celnik bez wąsów.

– Aha – powiedział Jakub. – A co za mało?

Celnik wzruszył ramionami. Jakub zamknął walizkę i ruszył naprzód. Właśnie przechodził pomiędzy zupełnie niewinnie wyglądającymi słupkami, gdy włączył się alarm. Egzorcysta padł płasko na podłogę. Wybuchło nieliche zamieszanie. Szczęśliwie w chwili gdy nikt na niego nie patrzył, zdołał wyciągnąć z kieszeni odrapany rewolwer i wepchnąć go pod ladę, na której sprawdzano walizki. Nie minęło specjalnie dużo czasu i znalazł się w ciasnym pomieszczeniu w towarzystwie obu celników.

Wachmani przeszukali go gruntownie. Ze szwu nogawki spodni wyciągnęli metrowy kawałek linki hamulcowej

– A to do czego? – zaciekawił się jeden z mężczyzn podnosząc z wyraźnym obrzydzeniem linkę. Była nasmarowana woskiem żeby nie zardzewiała.

– Na pieski – wyjaśnił egzorcysta dobrodusznie.

– Jakie pieski? Co to ma, do cholery…

– Jestem ubogim emerytem. Łapię bezdomne psy, duszę linką i zjadam.

Drugi celnik rzucił się w stronę ubikacji, ale nie zdążył.

– Ładnie to tak? Konfiskujemy. Właściwie to takich jak pan nie należy wypuszczać za granicę, bo wstydu narobią.

W tej chwili, do pokoju, wpadł inny facet w mundurze.

– Złapaliśmy jednego z fałszywą walutą! – zaraportował.

– Fajt – powiedział pierwszy celnik wskazując Jakubowi drzwi. – Tym razem się panu upiekło.

Przechodząc koło niego egzorcysta ze zręcznością kieszonkowca zwędził swoją linkę hamulcową i brzeszczot. Omijając podejrzane słupki, wpuścił ją sobie z powrotem w szew spodni.

Palanty – pomyślał pod adresem kontroli.

Pochylił się i udając, że zawiązuje but, co wobec faktu iż miał na nogach walonki, było niezbyt zręcznym wybiegiem, popatrzył za swoim rewolwerem. Poskrobał się po głowie i doszedł do wniosku, że leży za daleko, żeby można było się po niego wrócić bez zwrócenia uwagi. Tłum stopniowo wypchnął go do poczekalni. Westchnął i poddał się. Nawet nie było mu specjalnie żal. Ostatecznie w domu miał jeszcze kilka pistoletów, a niewykluczone że tam w Egipcie też mieli takie wredne, piszczące słupki.

Pierwszą rzeczą, którą Jakub zrobił po wylądowaniu i zejściu na pas startowy, było rozpięcie waciaka. Nikt go wcześniej nie uprzedził.

Osiemdziesiąt lat wcześniej, gdy chodził do szkoły, wbijano mu do głowy, że w Afryce jest gorąco, ale nigdy w to do końca nie uwierzył, a poza tym zdążył zapomnieć. Wyszedł na ulicę i rozejrzał się uważnie. Sądził, iż wprawdzie nastawiali tu chałup od metra, ale piramidy są na tyle duże, że będzie je widać zza domów. Niestety, jak się okazało, przeczucie tym razem zawiodło go.

Zaraz jednak pojawiła się okazja zasięgnięcia języka. Zza rogu wyszedł chłopiec, na oko sądząc tubylec. Na widok Jakuba stanął jak wryty i wytrzeszczył swoje ciemne jak noc oczy.

– Gdzie tu są piramidy? – zagadnął go przyjaźnie egzorcysta.

Oczywiście zapytał po polsku. Chłopiec w odpowiedzi wydał z siebie sporą porcję zupełnie niezrozumiałych dźwięków. Wędrowycz poskrobał się po głowie, a potem powtórzył pytanie po rosyjsku, ukraińsku i w jidysz. Odpowiedź za każdym razem była tak samo niezrozumiała. To zaczynało być denerwujące.

– Piramidy – wrzasnął na araba tracąc resztkę cierpliwości. – Gadaj gdzie są!

Tym razem uzyskał zadowalającą odpowiedź, bo chłopiec przerażony wrzaskami dziwnie ubranego cudzoziemca o płonących gniewem oczach, wskazał ręką kierunek.

– Twoje szczęście – powiedział Jakub. – A teraz zapamiętaj sobie. Jeśli mnie oszukałeś, to wrócę tu, spalę ciebie i twoją rodzinę.

Arab pokiwał głową i zniknął. Jakub szedł i szedł, aż wreszcie z niewielkiego wzniesienia zobaczył, daleko za miastem, trzy zamglone sylwetki.

– Takie małe? – skrzywił się. – Przereklamowane. Zanim dotarł na miejsce było już dość późno. Stragany z pamiątkami pozamykano, wielbłądnicy wrócili do domów.

Egipski wachman łaził wokoło. Na widok Jakuba przystanął na chwilę zdziwiony, a potem poszedł dalej.

Wędrowycz zaczął okrążać budowlę wypatrując pilnie jakiegoś wejścia. Niebawem znalazł. Wdrapał się po wykonanych na potrzeby turystów schodkach i stanął przed solidną kratą ze sporą kłódką.

– Zamknięte, psiakrew – stwierdził. – Cholera, i na kiego grzyba jechałem taki kawał?

Popatrzył, czy nie widać gdzieś strażnika, ale ten musiał być akurat po innej stronie. Zdjął walonki, wyciągnął z buta brzeszczot, po czym zaczął piłować kłodę. Zgrzał się przy tej robocie bardziej niż podczas wędrówki przez miasto, ściągnął więc waciak i pozostał w swojej kurtce mundurowej SS. Parokrotnie przerywał robotę i rozpłaszczał się na kamieniach, bowiem wachman z karabinem, obchodząc budowlę, co jakiś czas pojawiał się na widoku.

Wreszcie kłódka pękła. Odczepił prymitywny alarm i zagłębił się w trzewia budowli. Pierwszych parę metrów wrednie stromego korytarza przebył w całkowitych ciemnościach, a potem zapalił świecę. W jej świetle spostrzegł wiszące żarówki, ale nie znalazł nigdzie kontaktu, a bał się wracać do wejścia z uwagi na strażnika. Ruszył więc w głąb. Wnętrze piramidy rozczarowało go dokumentnie. Spodziewał się malowideł na ścianach i tekstów hieroglificznych, tymczasem wszędzie napotykał goły mur. Niebawem dotarł do rozgałęzienia. Jeden chodnik prowadził do góry, drugi opadał w dół. Po chwili wahania podreptał do góry. Minął jeszcze jedno rozgałęzienie i znalazł się w komorze grobowej.

– Nu ładno – powiedział sobie. – Ano zobaczymy teraz, jak taki faraon wygląda.

Naszykował na wszelki wypadek osikowy kołek i drut, po czym wspiąwszy się na palce zajrzał do sarkofagu. Był pusty!

Usiadł sobie w kącie komory grobowej i urwawszy piętkę od chleba, posilił się nieco. Popił łykiem bimbru, a potem popatrzył na zegarek. Była dwudziesta trzecia z minutami. Ziewnął.