– Tu są akta sprawy – Skulka podała teczkę. – Młotkowiec zaczął grasować trzy tygodnie temu. Ofiary zabija najczęściej jednym uderzeniem dziesięciokilowego młota. Do tej pory było dwadzieścia trupów. Mózgi zostały częściowo wydłubane przy użyciu narzędzia o łódkowatym kształcie.
– Łyżką chirurgiczną znaczy je wyciąga? – zafrasował się Jakub.
– Jak pan sądzi, dlaczego to robi? – zagadnął zza kierownicy Mundek.
– Powodów może być kilka – powiedział w zadumie egzorcysta. – pierwszym i podstawowym są braki w zaopatrzeniu.
– Że co?!
– Jeśli koleś jest smakoszem i lubi zjeść sobie cielęcy móżdżek, to ma problemy z dostaniem go w sklepie…
– Ale dlaczego poluje na ludzi?
– No bo u was w mieście łatwiej o człowieka niż o cielę – wyjaśnił spokojnie egzorcysta. – Zresztą powodów może być więcej. Ucinał głowy?
– Jak do tej pory nie.
– Zatem odpada motyw dekoracyjny – zauważył Józef.
– Jaki!?
– Są ludzie, którzy lubią z czaszek swoich wrogów robić kielichy – tłumaczył egzorcysta. – Wańka partyzant to miał w ziemiance całą półkę… – przypomniał sobie wojenne przygody.
Semen uśmiechnął się w duchu. Też miał w domu półtoralitrowy kufel do piwa wykonany z czaszki esesmana, ale uznał, że nie będzie zabierał głosu.
– A tak swoją drogą, dlaczego jeszcze nie słyszałem o tym Młotkowcu? – zagadnął Wędrowycz.
– Trzymamy sprawę w tajemnicy, by nie wywoływać paniki – wyjaśniła agentka.
Trzy godziny później byli w Warszawie.
Jakub nie lubił kostnic i prosektoriów. Zaraz przypominało mu się jak kiedyś trafił do czegoś podobnego w Łodzi… Ale mus to mus. Ruszyli podziemnymi betonowymi korytarzami.
– Zwłoki numer siedemnaście – agent podniósł prześcieradło.
Egzorcysta popatrzył ciekawie na trupa.
– Faktycznie młotem oberwał – ocenił.
– Identycznie wyglądał Robert Bardak, jak go po tamtej zabawie znaleźli w krzakach – zauważył Józef.
Jakub tylko pokiwał głową. Nawiasem mówiąc, tamto z Bardakiem to była jego robota, ale skoro do tej pory się nie wydało, ani myślał się przyznawać. Wziął latarkę i poświecił do środka czerepu.
– Hmmm – mruknął. – Wyciachany ośrodek pamięci, ale reszta prawie nie ruszona. Znaczy koleś co to robi, zna się na swojej robocie.
Spojrzał wyczekująco na Semena. Kozak też zajrzał i kiwnął głową, potwierdzając diagnozę. Mundek skrzętnie zanotował jego spostrzeżenia i egzorcyście zrobiło się ciepło na sercu. Tak niewiele miał w życiu chwil, gdy go doceniano…
– Późno już dzisiaj – powiedziała Skulka. – Może odwieziemy panów na kwaterę?
– E, wolę się po mieście powłóczyć – pokręcił głową. – Skoro atakuje nocą, może uda mi się na niego trafić.
– Ma pan jakiś trop? – zaciekawił się agent.
– Nie, ale ja jeszcze ciągle bardziej polegam na instynkcie – wyjaśnił egzorcysta.
– Warszawa nocą bywa niebezpieczna, może damy panu do ochrony kilku agentów? – zaproponowała.
– Po co? – wzruszył ramionami.
– A ja bym posiedział w bibliotece Akademii Medycznej – powiedział Semen, – moglibyście załatwić mi klucze, bo już pewnie zamknięta?
– Jasne.
Rozstali się przed prosektorium. Jakub i Józef wsiedli sobie w tramwaj i pojechali.
– Sądzisz, że to coś da? – kobieta zapytała swojego partnera.
– Kto wie… boję się jednak, że nic z tego…
– Hy – mruknął Jakub, wysiadając z tramwaju na Pradze. Okolica wyglądała swojsko. Walące się budynki, psie gówna rozwłóczone po chodnikach, śmieci, menele, dresiarze…
– Na początek poszukamy jakiejś miłej knajpki – zadecydował Jakub.
Rozejrzeli się. Bardzo szybko zlokalizowali miejscową gospodę.
Znad stolików uniosły się czerwone twarze polujące na jeleni.
– Dwa piwa – powiedział egzorcysta do faceta, który stał za barem ubrany w brudny fartuch.
– Na waszym miejscu bym sobie poszedł – powiedział barman.
– Dlaczego? – zdziwił się Jakub.
– To najgorsza mordownia w tym mieście – głos faceta ociekał godnością.
– E, przesadzasz, to taki miły i szykowny lokalik – nie mógł uwierzyć Jakub.
– Tu nie lubią obcych.
Egzorcysta odwrócił się, słysząc charakterystyczny brzęk trzydziestu butelek jednocześnie przekształcanych w tulipany. Trzydziestu tubylców patrzyło na niego ponuro, trzymając w dłoniach wyszczerbione flaszki.
– Nie kapujesz po dobroci żeby spierdalać, no to zaraz będziesz miał kwiatka w brzuchu – wycedził jeden czerwononosy, najwyraźniej przywódca.
– To ma być tulipan? – Jakub spojrzał na narzędzie mordu w dłoni tamtego.
A potem parsknął homeryckim śmiechem. Sięgnął na ladę po pustą flaszkę i jednym zręcznym ruchem przerobił ją na broń.
– O kurde – sapnął menel.
Wyrób Jakuba już na pierwszy rzut oka był o kilka klas doskonalszy. Światło żarówki połyskiwało na szklanych drzazgach. Wszystkie były idealnie kształtne i, co najważniejsze, znakomicie wyprofilowane.
– To co, sprawdzimy się, kto z nas lepszy? – zapytał egzorcysta zaczepnie. – Urządzimy zawody?
Przeciwnik kiwnął głową. Sięgnął po flaszkę z tanim winem i zębami odgryzł szyjkę razem z korkiem. Spojrzał wyzywająco na Jakuba.
Egzorcysta sięgnął po dwie. Kucnął i z wysokości 30 centymetrów upuścił je na podłogę.
Pyk, pyk – odpadły denka. Złapał butelki za szyjki i zręcznie obrócił w powietrzu. Trzymał w dłoniach dwa jakby wielkie kielichy pełne aromatycznej pryty, a nie rozlał przy tym ani kropli.
Szczęki opadły z trzaskiem. Tłum zaszemrał w podziwie.
– Mistrzu – wykrztusił wódz. – Wybacz naszą nieuprzejmość. Nie wiedzieliśmy, kto zawitał w nasze skromne progi…
Godzinkę później to i owo już wiedzieli. Młotkowiec grasował po Warszawie, ale na Pragę dotąd się nie zapuścił. Menele utrzymujący kontakt z kumplami na tamtym brzegu słyszeli, że atakuje tylko ludzi mających wyższe wykształcenie.
– To nam zawęża krąg poszukiwań – orzekł o pierwszej w nocy Jakub, wytaczając się z knajpy. Józef złapał się za latarnię i przeczekał zawrót głowy.
– Tttto cooo? liiiidziemy na tamtą stronę?
– Chyba tak. A tam znowu się rozpytamy.
I powędrowali. Gdy szli przez most, minęły ich dwa nocne autobusy. Egzorcysta trochę się zeźlił, że nie pomyślał aby podjechać, ale za to nim doszli do śródmieścia nieco wytrzeźwieli.
– I gdzie my jesteśmy? – zdezorientowany Józef rozejrzał się wokoło.
– W Warszawie – przypomniał mu Jakub.
– A to w porządku. Hy, bloki są, znaczy inteligencja tu mieszka… I może nie tylko inteligencja – dodał widząc czterech dresiarzy z bejsbolami.
– No właśnie – mruknął Jakub patrząc na nadciągających byczków. – I o to właśnie chodziło. Zobaczymy co wiedzą.
– Oj, już oni nam pokażą! – Nie pękaj.
– No co kloszardy? – zapytał Bychu. – Wlazło się na cudzy teren?
– Wiecie, co to jest? – Jakub wyjął zza pazuchy młotek.
Trzej roześmieli się głupio, ale czwarty pobladł. Egzorcysta zapamiętał który to, co nie było łatwe, bo łysi i w dresikach wyglądali niemal identycznie. Wyjął z kieszeni pudełko.
Przyspieszacz madę in KGB – głosił napis na wieczku.
Egzorcysta wytrząsnął dwie tabletki. Jedną podał Józwie, drugą łyknął sam. Czas zwolnił. A właściwie czas pozostał taki sam, to im percepcja wzrosła dziesięciokrotnie. Dresiarze poruszali się powolutku jak muchy w smole. Egzorcysta i jego kumpel krążyli wokoło i walili ich gdzie popadnie. Przeważnie młotkiem w kolana.