Fiedia wziął z biurka książkę i przeczytał szeptem.
— „Elektrosen”. I tu zawędrowała fizyka.
— Nie chciałbym zajmować się tu fizyką — burknął niewyraźnie Samozwancew. — Fizyka, a obok trupiarnia. Jakoś to nie pasuje…
— Być może fizyka przyczyni się kiedyś do zamknięcia tej nierentownej instytucji.
Ałik wrócił po cichu, niosąc całe naręcze laboratoryjnych menzurek najrozmaitszych rozmiarów.
— Oto przypadek, kiedy wielkość naczynia nie ma znaczenia — stwierdził członek — korespondent — Wszystkie wyskalowane. Rozlaliśmy.
— Za dwadzieścia pięć lat…
— Za dwadzieścia pięć lat…
Potem każdy się napił za zdrowie kolegi. Teraz taki toast był już prawie konieczny.
— Mów, co tu robisz? Alik wzruszył ramionami.
— Co podleci. Zajmuję się chorymi.
— To co, nauczyłeś się już leczyć?
— Skądże. Oczywiście że nie. Pracuję przy diagnozach.
— To znaczy?
— To znaczy, że pomagam neurochirurgom.
— U was robi się operacje mózgu?
— Zdarzają się i takie. Ale przede wszystkim operacje związane z urazami dróg nerwowych.
— Ciekawe?
— Zdarza się, ze ciekawe…
— A pracą badawczą można się zajmować?
— U nas co pacjent, to praca badawcza.
— Strasznie lubię opowiadania o interesujących pacjentach. Opowiedz coś Alik.
Jakiś niecodzienny przypadek.
Migaj jeszcze popił i przysunął krzesło bliżej biurka. Alik nerwowym ruchem ręki poprawił okulary w cienkiej metalowej oprawce.
— Mnie interesują przede wszystkim przypadki utraty pamięci w związku z różnymi chorobami.
— Jak to „utraty pamięci”?
— U jednych całkowita utrata, u innych częściowa.
— Czytałem niedawno pracę Mac Cułlocha „Robot bez pamięci” — oznajmił Fiedia.
— Ja też czytałem tę pracę. Bzdury. To, co otrzymał Mac Culloch na podstawie logiki matematycznej, zupełnie nie stosuje się do ludzi, którzy utracili pamięć. Ci zachowują się w sposób o wiele bardziej złożony.
— A może w jakichś molekułach…
— Wątpię — przerwał mu Ałik. — Pamięć jest zbyt trwała, żeby dawała się zapisać na poziomie molekuł. W wyniku ciągłej przemiany materii molekuły bez przerwy się wymieniają..
Zamyśliliśmy się. W rozmowie z Moninem sprawy na pozór proste zaczynają się nagle potwornie wikłać.
— Co to za aparat? — zapytał Migaj, unosząc pokrowiec znad niewielkiej skrzynki.
— To stary typ elektroencefalografu.
— Ach tak, fale prądów mózgowych.
— Tak, aparat ośmiokanałowy. Teraz są już lepsze. Alik wysunął szufladę biurka i wyciągnął stertę papierów.
— To są elektroencefalogramy ludzi, którzy utracili pamięć.
Popatrzeliśmy na wykresy krzywych, będących prawie dokładnymi sinusoidami.
— A to bioprądy mózgu ludzi normalnych.
— Pięknie. Więc można za pomocą tej katarynki od razu określić, czy człowiek ma pamięć, czy nie.
— Tak. Wprawdzie…
— Co?
— Mówiąc otwarcie, nie sądzę, żeby termin „bioprądy mózgu” był właściwy…
— Dlaczego?
— Przecież zdejmujemy potencjały elektryczne nie z mózgu. Mózg jest zaekranowany przez puszkę czaszki, potem przez warstwę tkanki obficie ukrwionęj, przez skórę…
— No, ale częstość bardzo mała…
— Wszystko jedno. Robiłem wyliczenia. Jeśli uwzględnić przewodnictwo ekranów, to trzeba przyjąć, że po mózgu biegają niesamowite potencjały elektryczne. Na zwierzętach nie potwierdzało się to…
Napiliśmy się jeszcze.
— Więc cóż to takiego?
— To bioprądy tkanek, do których przykładamy elektrody.
— Hm. Ale przecież udowodniono, że te krzywe mają związek z pracą mózgu. Na przykład historia z tą pamięcią…
— No to co? Czy to mózg pracuje w izolacji od organizmu?
— Chcesz powiedzieć, że pamięć… Alik uśmiechnął się i wstał.
— Chcecie, zdejmę bioprądy z waszych głów. Fiedor Jegoriew podrapał się po karku i objął nas spojrzeniem.
— Zaryzykujemy, panowie? Zaryzykowaliśmy, ale jakoś nie wiedzieć czemu poczuliśmy się niepewnie. Tak jak gdybyśmy przyszli wizytą do lekarza, przed którym nic się nie ukryje.
Pierwszy siadł na fotelu Migaj. Alik przyłożył mu o głowy osiem elektrod i włączył elektroencefalograf.
Powoli ruszyła taśma papierowa. Rylce ani drgnęły.
— Ani śladu pracy mózgu — skomentował Samo — zwancew.
— Aparat jeszcze się nie nagrzał.
Nagle drgnęliśmy. Ciszę przerwał gwałtownie głośny skrzyp ostrego metalu po papierze.
Wpatrzyliśmy się w taśmę. Po niej jak oszalała skakała zamaszyście cała ósemka rylców zostawiając po sobie dziwaczną linię.
— „Cogito, ergo sum” — zadeklamował Migaj westchnąwszy z ulgą. Teraz sprawdź mózg członka-korespondenta. — To bardzo ważna sprawa dla rady naukowej naszego instytutu. Jest tam przewodniczącym.
Ku wielkiemu zdziwieniu stwierdziliśmy u członka-korespondenta dokładnie takie same bioprądy jak u Migają, Samozwancewa i u mnie. Jeśli nawet były różnice, to nie zauważyliśmy tego. Spojrzeliśmy pytająco na Alika. Uśmiechnął się tajemniczo.
— Panowie, elektroencefalogramy macie jednakowe, bo jesteście, można powiedzieć, w jednakowym stadium zamroczenia. Z pijanymi zawsze tak jest. Podobnie jak ze schizofrenikami i epileptykami przed atakiem…
Zrobiło nam się głupio i napiliśmy się jeszcze. Monin zatrzymał taśmę i poszperawszy w papierach pokazał nam kilka innych elektroencefalogramów.
— Oto zapis bioprądów mózgu człowieka śpiącego. A tu typowa krzywa człowieka czuwającego. Na rytm alfa nakładają się rytmy theta i gamma.
— Ciekawe — mruknął w zamyśleniu Fiedia. — Tak więc, gdzie twoim zdaniem, mieści się pamięć człowieka?
Alik zaczął nerwowo wrzucać papiery do szuflady. Potem usiadł i popatrzył kolejno na każdego z nas.
— Faraday, nie kręć. Czujemy, że coś wiesz. Mów, gdzie jest pamięć.
Migaj wstał i żartem pociągnął Alika za klapę fartucha. Fartuch był rozpięty i widać było pod nim starą wytartą marynarkę.
— No, jeśli tak bardzo chcecie…
— Dobre sobie „bardzo chcecie”‘. Po prostu żądamy. Powinniśmy chyba wiedzieć, gdzie magazynujemy naszą cenną erudycję.
Migaj nigdy nie był człowiekiem zbyt układnym. Jego myślenie było idiotycznie logiczne i obmierzle proste. Kiedy tak powiedział, wydało mi się, że w oczach Monina błysnęła złośliwa iskierka. Zacisnął mocno wargi, wstał zza biurka i podszedł do jednej z szaf.
Wrócił, niosąc ludzką czaszkę, jaką można zobaczyć w pracowni przyrodniczej w każdej szkole.
Nie mówiąc ani cłowa, postawił ją na biurku obok elektroencefalografu i zaczął przykładać do niej elektrody.
Skamienieliśmy ze zdziwienia.
Gdy elektrody zostały już założone, Alik popatrzał na nas z ciemności, a potem przekręcił gałkę.
Wszystkie osiem rylców drgnęło przejmująco i zaczęło tańczyć po papierze. Jak zahipnotyzowani patrzeliśmy w drwiące puste oczodoły. A aparat wciąż szybko i gwałtownie wypisywał zgorączkowaną krzywą bioprądów czuwającego człowieka.
— Macie… — rzekł szyderczo Monin.
Wstaliśmy i szybko zaczęliśmy się z nim żegnać, bojąc się raz jeszcze spojrzeć na biurko — obok elektroencefalografii.
W ciemnościach zgubiliśmy drogę, długo szliśmy przez wysoką, mokrą trawę, okrążając niskie, ciemne budynki, maszerowaliśmy wzdłuż metalowej kraty, za którą ciągnęła się blado oświetlona ulica. Gałązki głogu zahaczały za płaszcze i wstrętnie drapały po materiale. Kiedy w reszcie minęliśmy bramę i stanęliśmy, żeby odpocząć, nasz członek-korespondent rzekł: — Zakłócenia. Na pewno zakłócenia od prądu z sieci.