Выбрать главу

— Co przez to rozumiesz — przed atomami? — zapytał Loszancy z pewną konsternacją.

— No, w przedatomowym stanie materii… Dlaczego powszechnie uważa się, że atomy były zawsze? Przecież materia jest wieczna. I w swoim rozwoju nigdy się nie powtarza.

Wszystkie procesy we Wszechświecie są nieodwracalne. A więc, co było przedtem, zanim ukształtowały się atomy, i co będzie potem?…

— Jakie masz podstawy do zadawania podobnych pytań?

— Czyż do zadawania pytań konieczne są jakiekolwiek specjalne podstawy? Nie uchylaj się od odpowiedzi. Popatrz tylko. Astrofizyczne dane wiążą się ściśle z czysto geologicznymi.

Przesunięcie widma w stronę czerwieni mówi nam o tym, że galaktyki rozbiegają się i nasz odcinek Wszechświata ulega rozszerzeniu, obserwacje geologiczne dostarczają dowodów na to, że Ziemia nie tylko się rozszerza, lecz nawet pęka, co można objaśnić zmniejszeniem się stałej grawitacyjnej. Nieprawdaż?

— No i cóż z tego?

— Oznacza to, że kiedyś była maksymalna grawitacja. Wynika stąd pytanie: jakiemu stanowi materii odpowiadało owo maksimum? A następnie: jaki będzie stan materii przy minimum grawitacji i kiedy to nastąpi? No i wreszcie, co towarzyszy owym momentom maksymalnej i minimalnej grawitacji: wybuchy substancji, czy też całkowite odwrócenie czasoprzestrzeni?…

Cóż ty tak milczysz?

— Uczciwie mówiąc, Ireno, nie wiem po prostu, co mam ci powiedzieć.

Rzeczywiście nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Teraz wreszcie rozumiem cel tego eksperymentu.

Czy nie wydaje ti się jednak, że może być on niebezpieczny?

— Czyżbyś się bał?

— Skądże! Ale chcę rozsądnie rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”. Trzeba przewidzieć wszystkie możliwe następstwa.

— Ile potrzebujesz na to czasu?

— Dokładnie nie wiem. Możliwe, że dosyć dużo, jeśli w ogóle podobny eksperyment można ocenić teoretycznie.

— Wobec tego przeprowadzę go sama i to jeszcze dzisiaj. A ty możesz sobie iść do domu.

Mama nie może się nas doczekać. Powiedz jej, że jeszcze tu trochę zabawię.

— Czy to twoja nieodwołalna decyzja?

— Najzupełniej!

— Zaczekaj troszkę, zdejmę tylko marynarkę i podwyższę pulpit przy fotelu, żebym miał wygodniej.

Wtem rozległ się jakiś dźwięk. Prawdopodobnie… pocałowali się. Przez kilka minut panowała zupełna cisza. Potem dał się słyszeć przybierający coraz bardziej na sile gwizd.

— Cóż to, kochanie? — Głos Łosiewej ledwo było lać.

— Nie wiem. Wokół nas pojawiło się jakieś koło, widzisz? Wszystko rozpłomieniło się dokoła dziwnym purpurowym światłem. Jego promienie są tak ciężkie i jednocześnie ruchliwe, jakby pochodziły z emanacji radonu.

— Derdio! Widzę w górze błyszczący punkcik!

— To dziwne! Cóż by to mogło być? Prawie nic nie słyszę i jakoś… trudno oddychać.

— Gdzie ty właściwie patrzysz? Tam, spójrz tam! Cóż to? Och, jaki przecudny świat… i ocean… A ta zorza! Popatrz tylko, roztopione złoto otacza nas ‘coraz bardziej.

Nasza kabina jest tylko mizerną łupinką, zagubioną w bezmiarze wód złotego morza! Jakie to piękne!

— To śmierć, Ira!

— Coś ty powiedział? Cóż mam robić? Dlaczego zwlekasz? No, cóż mamy robić?

— Tylko spokój, maleńka! Opornik — do końca! A teraz daj maksimum grawitacji i przestrzeń zwinie się wokół nas. Znajdziemy się jakby w pęcherzyku. Rozumiesz?

— A cóż się z nami stanie w tym pęcherzu?

— Nie wiem, lecz nie ma innego wyjścia. Jeśli zmniejszymy napięcie, od razu nastąpi wybuch… Szybciej, Ira, szybciej. I ten przełącz…

Choć przekręcaliśmy później na wszystkie strony ową taśmę, nic więcej nie udało się nam usłyszeć.

. . . . . . .

. . . . . . .

Mijały lata. Ludzie często powracali myślą do zagadki owego tajemniczego zniknięcia. Kiedy w ciągu licznych dyskusji wszystkie argumenty zostały wyczerpane, niektórzy zaczęli uciekać się do tak już zaiste wyświechtanych terminów, jak „czwarty wymiar” lub „dematerializacja”‘, spotkawszy zdecydowany opór, próbowali wówczas coś tam bełkotać nieśmiało o „granicach poznania”.

Jakby tam zresztą nie było, wypadek ten, podobnie jak zagadka tunguskiego meteorytu, dał dziennikarzom świetną pożywkę dla wszelkiego rodzaju sporów i domysłów.

Sądzone mu było tysiąckrotnie powracać na strony czasopism pod niezmiennym nagłówkiem „Nie odgadniona tajemnica”. Odszukawszy w archiwum Instytutu Badań Przestrzeni notatki Chamrakuła, gdzie jest mowa o zauważonych przez niego w ową noc błyskach w konstelacji Liry, pewien pisarz-fantasta puścił w obieg hipotezę, która zyskała od razu wielką popularność.

Wykoncypował on sobie, że Łosiewa wynalazła nowy typ gwiazdolotu, który przekształca wszystko, co się w nim znajduje, w wiązkę neutrino i z szybkością światła unosi ku celowi. Taki gwiazdolot jak widmo przechodzi przez pył kosmiczny, poprzez planety i rozżarzoną materię gwiazd. Nic nie zatrwoży owego bezcielesnego mocarza kosmosu, który uniósł w otchłań wszechświata Loszancy i Łosiewą. Uczeni nie raczyli obalać hipotezy owego pisarzyny. Dzieci jednak do pewnego wieku święcie w nią wierzyły.

Opowiadanie Ireny Łosiewej Z początku wydało mi się, że nasze doświadczenie zakończyło się fiaskiem. Ale kiedy, szarpnąwszy opornik aż do końca, spojrzałam w iluminator, gorejącego w fioletowych strugach złota już tam nie było. Coś niewidocznego, lecz zarazem i nieprzezroczystego oddzieliło nas od kłębiącej się plazmy. Choć zaszło to wszystko w mgnieniu oka, nie zapomnę nigdy nagłego uczucia ostrego bólu gdzieś w okolicy serca i dziwnej ociężałości. Chyba zdążyłam tylko ścisnąć mocno rękę Derdia, zanim straciłam przytomność. A może wcale nie zemdlałam? W każdym razie, gdy ponownie zajrzałam w iluminator (wszystko w nim już zresztą ściemniało i zmatowiało), wydało mi się, że nie minęła nawet sekunda.

— Mimo wszystko coś niecoś się udało — przemówił wreszcie Derdio, wycierając powoli chusteczką czoło — ale reakcja widocznie wygasła. Wszystkiemu winna nietrwałość.

Trzeba będzie jeszcze nad tym popracować.

W milczeniu skinęłam głową. Nie wiedziałam, co przerwało reakcję — nietrwałość czy tchórzostwo, które kazało nam zamknąć wokół naszego stanowiska pole grawitacyjne. Jakby czytając moje myśli, Derdio pogładził moją rękę i powiedział cichutko: — Nie możesz mieć, Ira, żadnych wątpliwości. Wszystko odbyło cię prawidłowo.

Mieliśmy obowiązek przerwać reakcję. Dla takich eksperymentów nie nadszedł jeszcze czas.

Zbyt mało wiemy o czasoprzestrzeni, o grawitacji, o budowie materii. Trudno sobie nawet wyobrazić, jaką katastrofę mógł wywołać nasz eksperyment.

Czułam, ze Derdio ma słuszność. Ale wstyd mi było za tę sekundę strachu, który opanował mnie całkowicie w momencie, gdy zaczęła się reakcja. Dlatego odczuwałam taką potrzebę sprzeczania się, szukania dowodów, przekonywania. Kogo właściwie chciałam przekonać: siebie czy jego? Tego naprawdę nie wiem.

— Mógł wylecieć w powietrze cały Instytut, mogła ulec zagładzie Ziemia, a może i system słoneczny lub nawet Wszechświat? Wydawało mi się, że w moim głosie dźwięczy mocno napięta struna sarkazmu.

Ale mój mądry i łagodny przyjaciel udał wówczas, że nie rozumie mojego stanu.

Powiedział tylko: — Dopiero teraz uświadamiam sobie, na ile nierozważny był ów eksperyment.

Gdyby reakcja zaczęła czerpać energię z siebie samej, to jeszcze nie wiadomo, jakie by wyzwoliła ukryte obecnie przed nami siły i procesy, drzemiące dotąd w samym sercu materii.