Выбрать главу

— Coś ty! — machnął ręką Wasyl. — Przekazaliśmy już około dwóch tysięcy takich luster do Akademii Nauk. Chemicy całego świata głowią się, żeby poznać ich skład.

Na balkonie zaczynało przygrzewać, poszli więc do gabinetu Wasyla.

— Marsjanie w ogóle mieli dziwne upodobanie do elipsoidalnego kształtu — powiedział Nieczyporenko, gdy zasiedli w głębokich, chłodnych fotelach. — Takich luster jest tam dziesiątki tysięcy, w miastach służą do odbijania światła… Wiele budowli na Marsie ma kształt elipsy…

Wasyl umilkł. Przed oczami jak żywy stanął mu obraz Wielkiej Stolicy Marsjan.

Potrząsnął głową.

— No, dobrze — powiedział. — Potem pogadamy o mnie. Zresztą pewnie i tak wszystko już wiesz ze sprawozdań, jakie są przesyłana do waszego instytutu. Jak ci się tam pracuje?

Jegorow zamyślił się.

— Jakby ci tu powiedzieć? Prawdę mówiąc, nie bardzo. Gdy po skończeniu studiów nie mogłem lecieć w kosmos przez tę moją wątrobę… Zresztą, pamiętasz przecież.

Oczywiście, to jeszcze szczęście, że jestem geologiem, a nie nawigatorem, jak ty. Inaczej w ogóle marny byłby mój los. Ale i tak nie mogłem wyrzec się całkiem kosmosu. Wstąpiłem więc do tego Instytutu.

Pracowałem. Badałem dane zbierane na Marsie i, wyobraź sobie, odkryłem płaskowyż Akuan.

Teraz łudzę się nadzieją, że uda się przeprowadzić tam pewne badania.

— Oficjalnie? To się nie łudź — powiedział Wasyl. — Warunki tam są straszne. W sześciu odkopywaliśmy Wielką Stolicę. Wyobrażasz to sobie? Mieszkało tam kiedyś około miliona Marsjan, budowana jest w głąb na jakieś trzysta-czterysta metrów, a jaki zajmuje obszar, dotychczas nie wiadomo. Przez dwa miesiące, nie zdejmując skafandrów, łaziliśmy po tych przeklętych mrówczych korytarzach. Po przepracowanej zmianie ledwo człek ma siłę, by doczołgać się do „Moskwy”. Tak, tak, bracie. Opowiedz mi lepiej o swoim płaskowyżu.

Jegorow podrapał się w brodę. Wpatrując się w sufit, zaczął opowiadać: — Pamiętasz, jaką sensację wywołało odkrycie na Marsie pierwiastków nie znanych dotąd na Ziemi? Mimo wszelkich wysiłków, nie udało się otrzymać ich drogą laboratoryjną.

Na Marsie są one skupione w jednym miejscu, w dodatku w ogromnych ilościach. Nazwałem to miejsce „wyżyną akuańską”. Potem udało się dowieść, że nie są to pierwiastki naturalne.

Jak myślisz, co to może znaczyć?

— No, cóż. Jakieś odpadki termojądrowych reakcji… — z niedowierzaniem powiedział Wasyl.

— Słusznie. Odpadki. To bardzo ważne. Marsjanie całą swą cywilizację zbudowali w głębi planety, pod powierzchnią. Powierzchnia była dla nich tylko śmietniskiem na odpadki, jak dla nas w swoim czasie górne warstwy atmosfery lub dna oceanów. Właśnie dzięki tym odpadkom udało cię nam odkryć Wielką Podziemną Stolicę i całą rozgałęzioną sieć ich miast.

— Czyli, że pod płaskowyżem akuańskim znajduje się termojądrowe centrum energetyczne, którego dotąd nikt nie może odnaleźć?

— Nie inaczej. I jeśli to centrum zostanie odkryte, to, sądzę, i dla naszej ziemskiej energetyki będzie tam można coś niecoś sobie pożyczyć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę poziom techniki Marsjan. Rozumiesz?

— Zagadnienie ważne i ciekawe. Co prawda, znaleźć, to jeszcze nie wszystko.

Trzeba zrozumieć, jak oni to robili. Ot, odkryliśmy przecież pierwszą pozaziemską cywilizację. I co z tego… No, mniejsza… A co mówi na to twoja władza?

— Po pierwsze, że wyżyna jest ogromna, po drugie, że centrum może okazać się wcale nie pod nią, a zupełnie gdzie indziej, na uboczu. Pociągnęłoby to zbyt wielkie koszta. A po trzecie, łatwiej badać i wywozić obiekty już odkryte, niż poszukiwać nowych. W ogóle to sprawa raczej przyszłości, do licha!

— Tak, sytuacja niełatwa — w zamyśleniu powiedział Wasyl. — Warto by tam poszperać.

Ale sam rozumiesz, że bez oficjalnego pozwolenia… Za duże ryzyko. Teraz mamy, zgodnie z zarządzeniem, czterokrotne ubezpieczenie… A i to…

Umilkł, a po chwili, z wysiłkiem, ciągnął dalej: — Rozumiesz, Sasza, Mars to bardzo dziwna planeta. Nasz Księżyc znam dobrze, brałem udział w lądowaniu na Wenus, nałykałem się tam gazu. Ale to zupełnie co innego.

Na Księżycu, na Wenus przyroda jest groźna, żywioły są dzikie i tak dalej. Ale tam nie jest strasznie. A na Marsie bywa bardzo strasznie. Rozumiesz?

Jegorow patrzył na niego zdumiony.

— Tak, tak. O tym się nie pisze i nawet mówić o tym się nie lubi, niemniej jednak tak to właśnie jest — powiedział Wasyl wzburzony, po czym znów zamilkł.

— Mars jest planetą nienaturalnie spokojną. Mało urozmaicona rzeźba terenu. W głębi planety kryją się gigantyczne miasta. Miasta martwe. Nie pozostał ani jeden Marsjanin.

Znaleziono jedynie miliardy dziwnych, zeschłych skorupek. Ni to chitynowa otoczka owadów, ni to jakieś ubranie. Przed wyruszeniem do Aiu albo zrzucili te łupinki, albo… i tu właśnie zaczynają niezliczone domysły. Jak dotąd, niczego właściwie nie udało się ustalić na pewno. Maleńcy Marsjanie wznosili cyklopiczne budowle, wobec których człowiek czuje się jak liliput. Tam jest bardzo trudno pracować, Sasza. Człowieka wciąż dręczy przeświadczenie, że na tej wymarłej planecie ktoś jednak jest…

— Eh, daj temu spokój… — powiedział Jegorow.

— Tak, tak, właśnie, nie uśmiechaj się. Bez przerwy zdaje się, że za plecami stoi ktoś żywy, że przygląda ci się, ocenia cię. I… czeka. Nie wyobrażam sobie nic straszniejszego od tego marsjańskiego wyczekiwania. Tam wciąż ktoś na ciebie czeka. To bardzo nieprzyjemne uczucie.

— No chyba!

— A teraz weź choćby nasze nieszczęsne wysiłki rozwikłania niezrozumiałej, wzrokowo-dotykowej informacji, zapisanej na kryształach Czerwonej Kopuły. Jedyny interesujący wniosek, do którego doszliśmy, to ten, że Marsjanie mają zamiar odejść do Aiu. A co to jest ten Ai? Jak się tam dostanie dwa biliony Marsjan? Nikt nic nie wie. A kto wyjaśni, dlaczego wszystko, co wiemy, dotyczy tylko ostatniego dziesięciolecia ich cywilizacji? Gdzie są ich archiwa? Czy mieli jakieś biblioteki? Jednym słowem, same zagadki.

— Nie rozumiem, czyni się trapisz. Po prostu trzeba nieco czasu na zbadanie tego złożonego i bardzo do nas niepodobnego społeczeństwa.

— Tu nie chodzi o czas, Sasza. Ja podejrzewam, że wielu rzeczy w ogóle nigdy nie zrozumiemy.

— Pewnych szczegółów może i nie zrozumiemy. Ale ogólny zarys zrozumieć możemy na pewno.

— I ogólnie też nie zrozumiemy. Słyszałem, że bracia Disneyowie, którzy zajmowali się badaniem kryształów Wschodniego Sektora Czerwonej Kopuły, doszli do ciekawego wniosku.

Twierdzą, że sposób myślenia Marsjan jest jakby odwrotnością naszego. U nas ruch jest stanem materii, u nich zaś materia jest przejawem i funkcją ruchu.

— Sam sobie przeczysz — powiedział Jegorow. — Przecież po to, by dojść do podobnego wniosku o sposobie myślenia Marsjan, Disneyowie musieli mieć o ich życiu bardzo dużo szczegółowych wiadomości. W przeciwnym razie takie twierdzenie byłoby ogromnym uproszczeniem.

— Nie. Disneyowie rozporządzali tymi samymi środkami co i my. I z tego właśnie powodu trudno nam odkryć coś nowego. Tylko, że… oni mieli większe szczęście. Wiesz, Sasza, mam takie wrażenie…

Wasyl zamyślił się. A w myślach widział wąski, głęboki szyb, którym kosmogeolodzy zjeżdżają do Wielkiej Stolicy, tego labiryntu niezliczonych korytarzy, w których poruszać się można tylko pełzając na brzuchu. Widział Czerwoną Kopułę — olbrzymią sztuczną grotę, całą zalaną purpurowym światłem. I znów ogarnęło go znajome uczucie pełnego trwogi, napiętego oczekiwania.

— Mam takie wrażenie, Sasza — ciągnął dalej Wasyl — że na Marsie ktoś kieruje naszymi odkryciami i poszukiwaniami.