Nieoczekiwanie alejka ta przywiodła nas do wspaniałego łuku triumfalnego, zbudowanego z matowego górskiego kryształu. Ów łuk wyobrażał niejako wejście do baśniowego parku, z którego dopiero co wyszliśmy, choć nigdzie nie było parkanu.
Przekroczyliśmy owo wejście. Zamierzałam już właśnie zejść w dół po płonących w zachodzącym słońcu rodonitowych stopniach opadających łagodnie schodów, kiedy Derdio delikatnie mnie zatrzymał. Wskazał w milczeniu na złociste ogniki, migocące wewnątrz kryształowej masy. Zawróciliśmy i zbliżyliśmy się do łuku. Gdy tylko nasze nogi dotknęły czarnego zwierciadła jego podstawy, światełka, jakby za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, uformowały się w złote gwiazdozbiory słów: „Ten park jest miejscem odpoczynku i rozmyślań. Postanowiono nie wznosić w nim budynków i nie przeciągać energotras. W tym miejscu w sierpniu 20 roku odeszli w przestrzeń zerową Irena Łosiewa i Derdio Loszancy. Był to pierwszy krok ludzkości na drodze do ujarzmienia czasu”.
Opowieść doktora Loszancy Jeszcze tam, w parku, przy opuszczonym gmachu laboratorium, zacząłem niejasno zdawać sobie sprawę z tego, co zaszło… Przedatomowy stan, a co będzie po atomach?…
Przede wszystkim jeśli czas dla nas z Ireną płynął inaczej niż dla pozostałych ludzi — a to jest przecież —widoczne — to oznacza, żeśmy się po prostu znaleźli poza ogólnym ziemskim systemem. My jednak nigdzie z Ziemi nie odlatywaliśmy, bynajmniej nie byliśmy kosmonautami — relatywistami, dla których dzięki szalonej prędkości gwiazdolotów czas płynął w niezwykle zwolnionym tempie w porównaniu ze wskazówkami ziemskich zegarków. W tych wykluczających się nawzajem logicznych konstrukcjach coś się jednak kryło. To była właśnie jedność i walka przeciwieństw. W nich należało szukać rozwiązania gnębiącej nas zagadki. Jak znaleźć jednak właściwy klucz? Spróbowałem jeszcze raz zmobilizować wszystkie swe siły, zmuszając się do dalszego prowadzenia owego trudnego pojedynku z Nieznanym.
Miałem jeszcze jeden punkt oparcia — była to reakcja łańcuchowa. Przeprowadziliśmy eksperymenty nad grawitacją, a zatem i nad krzywizną przestrzeni. Przecież jeszcze od czasów Einsteina jest rzeczą powszechnie wiadomo, ze grawitacja nie jest niczym innym, jak stopniem przegięcia przestrzeni. Im bardziej skrzywiona jest przestrzeń, tym wolniej płynie czas.
Zaraz, zaraz! Coś w tym jest! Trzeba się zastanowić i spróbować wyciągnąć konsekwencje…
A więc tak. Normalny bieg czasu został u nas w jakiś sposób zakłócony. Chodzi tylko o to, czy szybciej, czy wolniej płynął on dla nas, niż dla tych wszystkich, którzy znajdowali się podczas eksperymentu poza granicami naszego stanowiska, to znaczy dla wszystkich pozostałych ludzi.
Nie trzeba być specjalistą, aby dać na to pytanie jednoznaczną odpowiedź. Czas płynął dla nas wolniej. Po pierwsze, według naszych zegarów eksperyment trwał niespełna sekundę, a gdy został zakończony, odkryliśmy takie zmiany, jakie się mogą nagromadzić jedynie przez dziesięciolecia, jeśli nie przez stulecia. Zresztą lepiej na razie o tym nie myśleć. Aż strach pomyśleć, że stulecia przeszły mimo nas w ciągu jednego tylko błysku pola stanu przedatomowego.
Dlatego lepiej kontynuować mój logiczny szturm. A więc, po drugie… Ale cóż to za „po drugie”, które udowodni, że czas w obrębie naszego stanowiska zatrzymał się?
Okazuje się, że owe sławetne „po drugie” może się świetnie obejść bez tego, co ja nazwałem „po pierwsze”. Ono właśnie jest w stanie przekonać każdego fizyka. Dowcip polega na tym, że ratując się przed rozpoczętą reakcją łańcuchową degeneracji atomów, zamknęliśmy wokół siebie przestrzeń… To znaczy, doprowadzając grawitację do maksimum, zatrzymaliśmy tym samym czas…
Rzeczywiście: zatrzymaliśmy czas!
Otrzymaliśmy przedatomowy stan materii w warunkach nadzwyczaj zwolnionego tempa czasu. Ale cóż to znaczy? Jak to sobie uzmysłowić, jak objąć to wyobraźnią i w jakie ubrać słowa? Nagle wyobraziłem sobie swą hipotezę. Nie mogę powiedzieć, że jest prawdziwa, lecz trudno mi się na razie jej wyrzec. Przynajmniej coś objaśnia. Wyobraziłem sobie przedatomowy stan w warunkach zwolnionego tempa czasu, jako skupisko jeszcze nie uformowanych wirtualnych elementarnych cząsteczek. Coś w rodzaju sławnego „morza Diraca”.
Jest ono jakby granicą: po jednej stronie leży nasz zwykły świat z jego czasoprzestrzenią, zaś po drugiej — antyświat z przeciwną jak w lustrze przestrzenią i wstecznym biegiem czasu. W naszym świecie galaktyki powiększają coraz bardziej dzielące je odległości, w antyświecie natomiast skupiają się, dążąc ku sobie. Granicą jest stan przedatomowy, ów punkt zerowy czasu i przestrzeni. Nowe pokolenia, które z biegiem lat zajęły miejsca ludzi nam współczesnych, a możliwe, że nawet jeszcze nasi koledzy, nie mogli tego nie rozumieć. Stąd właśnie złoty napis: „odeszli w przestrzeń zerową”. Nasze życie nie poszło na marne, w ślad za nami ruszyli inni — odważni i zakochani, którzy mieli czelność powstać przeciw samowładztwu Czasu i rzucić rękawicę w twarz Śmierci.
Schodziliśmy z Ireną po rodonitowych schodach, tam gdzie w błękitnym zmierzchu migotało niezliczonymi światłami nie znane i piękne miasto. Jak kosmonauci, powracający z dalekich planet, przekroczywszy bezmiar czasu, szliśmy na spotkanie ze swymi potomkami.
Nigdy nie odlatywaliśmy z Ziemi, lecz jednocześnie nikt z ludzi nigdy nie był od niej dalej, niż my w oho gwiaździste mgnienie, które zabłysło dla nas płomieniem utraconych bezpowrotnie dziesięcioleci. Szliśmy powoli do nieznajomych i jakże bliskich zarazem ludzi. I myślę ciągle, że oni na nas czekali.
Napis wewnątrz kryształowego łuku: „Postanowiono nie wznosić w nim budynków i nie przeprowadzać energotras” — nie jest wcale przypadkowy… Chcieli wyraźnie, by nic nam nie mogło przeszkodzić w powrocie z zerowej przestrzeni do domu.
— A dlaczego myślisz, że czekali na nasz powrót? — zapytała mnie Irena.
Odpowiedziałem jej natychmiast: — Po prostu podliczyli okres półrozpadu substancji w naszych akumulatorach.
Dlatego wiedzieli, kiedy wyczerpie się energia, zasilająca zamknięte pole grawitacyjne.
Energia elektryczna potrzebna była jedynie jako impuls początkowy, później zaś pole istniało już tylko kosztem cząstek omega. Zresztą, tobie przecież tego wyjaśniać nie muszę.
Roześmiałem się. Irena w milczeniu popatrzyła mi prosto w oczy. — A ja po prostu wiem, że oni na nas czekali… Nie mogli nie czekać… I jeszcze wiem jedno, że teraz jesteś jedynym moim człowiekiem w całym Wszechświecie. — Głos jej się nagle załamał, oczy stały się dziwnie wielkie, wilgotne i głębokie.
Objąłem ją delikatnie i cicho ruszyliśmy naprzód, kierując swe kroki tam, gdzie w imitującym głębiny morskie błękicie mieniły się wszystkimi barwami światła owego miasta.
Przełożył Eligiusz Madejski
Ilja Warszawski W KOSMOSIE
Pułapka Wisiał przyciśnięty straszliwą siłą do burty statku. Na lewo widział nogę Geologa i odwrócone głową w dół ciało Doktora.
„Jesteśmy jak muchy — pomyślał, usiłując nabrać powietrza w płuca — rozgniecione muchy na ścianie…”
Połamane żebra zamieniały każdy wdech w torturę, od której mąciła się świadomość.
Ostrożnie, samą tylko przeponą starał się wykonywać coś w rodzaju oddychania.
Trzeba było oddychać, żeby nie stracić przytomności. Inaczej nie mógłby myśleć, a od tego zależało wszystko.
Przede wszystkim, co się właściwie stało?
Już od dawna przeczuwał coś złego, jeszcze wtedy, kiedy przyrządy po raz pierwszy wykazały nie wiedzieć skąd pochodzące przyśpieszenie. Początkowo sądził, że statek schodzi z kursu pod wpływem silnego pola grawitacyjnego, ale radioteleskop nie wykrył w tej części kosmosu żadnego zagęszczenia materii.