Выбрать главу

Zupełnie nieoczekiwanie kobaltowy detektor wybuchnął niszcząc całą komorę dziobową.

Fizyk wszystko mi potem wyjaśnił. Okazało się, że ilość aktywnych cząsteczek w przestrzeni była kilkadziesiąt razy większa od krytycznej. Przy podświetlnej szybkości statku utworzyły potężny strumień twardego promieniowania, powodując reakcję łańcuchową w radioaktywnym kobalcie.

Prawie jednocześnie automat wyłączył główny reaktor. Tam też zaczynała się reakcja łańcuchowa. Całe szczęście, że biologiczna osłona kabiny zatrzymała to promieniowanie…”

— …Wiem, że kosmos przynosi rozczarowanie tym, co oczekują od niego zbyt wiele…

„…Ciebie i Doktora nie spotkało jeszcze najstraszniejsze rozczarowanie. Wy obaj jeszcze myślicie, że wracacie na Ziemię. A ja nie mogę wam powiedzieć, że mamy jedną szansę na milion. Sam nie wiem, jak udało mi się wziąć kurs na system słoneczny. Teraz nie znam szybkości statku. Czy zapasowe reaktory wystarczą do zahamowania? Maksimum tego, na co można liczyć, to wejście na stałą orbitę okołosłoneczną. Ale do tego trzeba znać prędkość. Jedna szansa na milion, że się uda. Żeby choć pracował główny reaktor. Teraz już nigdy nie będzie pracował. Fizyk po — przestawiał w nim pręty. O tym też nie mogę wam powiedzieć.

Najgorsze, co może być w kosmosie, to utrata nadziei”.

— …Ale najcięższe rozczarowanie, jakie przeżyłem…

„…Ileż to ja przeżyłem rozczarowań? Byłem pierwszy na Marsie. Martwa zimna pustynia od razu wybiła z głowy młodzieńcze mrzonki o niebieskookich pięknościach dalekich światów i o fantastycznych potworach, które dzięki mnie staną się ozdobą ogrodu zoologicznego. Ani razu nie udało mi się spotkać w kosmosie niczego, co by przypominało to, czym zachwycałem się czytając opowiadania fantastyczne. Nic prócz nędznych porostów i grzybków drożdżowych. A nieudane lądowanie na Wenus. Czy nie było pełne rozczarowania i upokorzonego egoizmu. Ale wtedy były miliony ludzi, którzy przez całe doby nie odchodzili od radioodbiorników, zachłannie łowili każdy mój komunikat, były słowa zachęty z ojczystej Ziemi, byli przyjaciele, co przyszli z pomocą. A teraz co? Ekspedycja nie udała się. Nawet jeśli zdarzy się cud, to co ja mogę przywieźć na Ziemię. Pokorną relację o zabójstwie Fizyka i okruchy wiadomości o Wielkim Kosmosie, które już od dawna zostały poznane w ciągu dziesięciu stuleci, jakie upłynęły na Ziemi od dnia naszego odlotu. Będziemy przypominali jaskiniowców, co zjawili się w dwudziestym wieku z sensacyjnym odkryciem, że trąc dwa kawałki drewna można uzyskać ogień. Nie wiem, czy moje komunikaty doszły do Ziemi. Jedyny sprzęt, jaki nam został, to rubinowy przekaźnik pracujący na częstościach świetlnych, który powtarza wciąż ten sam sygnał: „Ziemia, Ziemia, ja, Meteor”. Nasze odbiorniki nie pracują. Gdzieś w eterze błąkają się moje komunikaty. Kto teraz na Ziemi pamięta, że przed tysiącem lat wyruszył w kosmos jakiś Meteor”.

— …było to, gdy zobaczyłem, jak do kosmosu wchodzą tacy tchórze i mordercy jak pan, Kapitanie…

„…Zabiłem Fizyka. Gdy automat wyłączył główny reaktor, Fizyk zabrał się do wyliczeń.

Kiedyś przyszedł do mojej kajuty. Geolog i Doktor już spali. W rękach miał dwa grube zeszyty.

— Źle jest, Kapitanie — rzekł siadając na kanapie. — W reaktorach zaczęła się reakcja łańcuchowa i automaty wyłączyły je. Robi się błędne koło. Dopóki nie zmniejszymy szybkości, nie można włączyć reaktorów. Ten strumień twardego promieniowania, który wszystko przewraca do góry nogami, jest rezultatem naszej prędkości. Zmniejszyć jej nie możemy, nie włączając głównego reaktora. Będę musiał zmienić w nim położenie prętów.

Rozumiałem, co to oznacza.

— Dobra — rzekłem — proszę o schemat, a sam to załatwię. Obliczenia nawigacyjne potrafi pan robić beze mnie.

— Zapomina pan o przepisach, Kapitanie — powiedział klepiąc mnie po ramieniu.

— Niech pan sobie przypomni. — „W czasie lotu Kapitan w żadnym przypadku nie ma prawa opuszczać swojej kajuty”.

— Bzdura — odpowiedziałem — są okoliczności, kiedy…

— Właśnie w sprawie okoliczności — przerwał mi. — Jeszcze nie powiedziałem panu wszystkiego. Gdy zmienię położenie prętów w reaktorze, będzie on pracował tak długo, dopóki nie zmniejszy pan szybkości statku na tyle, ze przestanie przejawiać się wpływ twardego promieniowania. Potem przestanie pracować na zawsze. Nie mogę powiedzieć, przy jakiej prędkości to nastąpi. Do pana dyspozycji zostaną tylko reaktory pomocnicze, nie mające akceleratorów fotonowych. Nie wiem, czy będzie pan mógł dużo z nimi zrobić. Poza tym nie ma pan miernika czasu. Większa część automatycznej aparatury jest zniszczona. W tych warunkach powrót na Ziemię jest praktycznie niemożliwy. Może i jest jakaś szansa, jedna na milion, ale ta szansa to nos kosmonauty. Teraz rozumie pan, dlaczego nie wolno panu wchodzić do reaktora.

Wtedy uzgodniliśmy z nim wszystkie sprawy. Obaj rozumieliśmy, że wszedłszy do reaktora nie będzie już mógł wrócić do naszej kajuty. Odpowiadałem za życie Geologa i Doktora i nie mogłem przecież wpuścić do naszej kajuty tego kłębka radioaktywnego promieniowania.

Uzgodniliśmy, że spalę go w strumieniu plazmy.

— Pięknie — rzekł z uśmiechem. — Przynajmniej sam będę mógł się przekonać, że reaktor już pracuje.

Miałem wrażenie, że już wieczność siedzi w reaktorze. Zobaczyłem go na ekranie telewizora rufowego, kiedy wychodził przez luk na zewnątrz. Uśmiechnął się do mnie poprzez szybę skafandra i machnął ręką pokazując, że wszystko w porządku. Wtedy nacisnąłem dźwignię.

Kiedy Geolog i Doktor zapytali mnie, gdzie jest Fizyk, powiedziałem im, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Posłałem go, żeby sprawdził stan akceleratora fotonowego i przypadkowo włączyłem reaktor. Nie mogłem powiedzieć im prawdy. Po tej historii z pułapką zaczęło się z nimi dziać coś dziwnego. Nie powinni byli wiedzieć, w jak beznadziejnej sytuacji jesteśmy.

Wtedy przestali rozmawiać. Może ze sobą i rozmawiali, ja w każdym razie w ciągu kilku lat nie usłyszałem od nich ani słowa. Przez tysiąc ziemskich lat nie słyszałem ludzkiej mowy. Potem zauważyłem, że dobierają się do zapasów spirytusu przechowywanego przez Doktora.

Kiedy odebrałem spirytus, Doktor wymyślił tę diabelską szopkę z kulką. Coś w stylu jogów hinduskich.

Doprowadzali się do stanu bezczucia wpatrując się w szklaną kulkę. Psychoza kosmiczna opanowywała ich z dnia na dzień silniej. Musiałem temu jakoś zaradzić. Nie mogłem im pozwolić, żeby zwariowali. Wtedy obydwu zbiłem. Tłukłem tak długo, aż zobaczyłem strach w ich oczach. Teraz udaje mi się przynajmniej zmusić ich do regularnego uprawiania gimnastyki i do przychodzenia do stołu.

— …Może przed powrotem na Ziemię będzie pan próbował pozbyć się nas, tak jak pozbył się pan Fizyka, ale będzie pan przynajmniej wiedział, żeśmy pana rozgryźli, Kapitanie.

„…Jest jedna szansa na milion, ale moim obowiązkiem jest wprowadzenie statku na stalą orbitę, choćby po to, żeby spróbować uratować tych dwóch”.

— Za swoje postępowanie — oświadczył Kapitan — będę odpowiadał na Ziemi, a teraz rozkazuję założyć skafandry przeciw przeciążeniowe i położyć się. Hamowanie będzie bardzo ostre.

Główny dyspozytor wyjął taśmę z dalekopisu i podszedł do Konstruktora.

— Ostatnia pozycja „Meteora”. „Kometa” i „Meteor-5” spotkają się z nim na orbicie Jupitera.

— Kiedy można się ich spodziewać na Ziemi?

— Trudno przewidzieć. Prawdopodobnie zużyli całe paliwo. Ich szybkość wynosi teraz około pięciuset kilometrów na sekundę i nasze statki będą musiały pomóc im w hamowaniu.