Выбрать главу

— Czy jest już wniosek Akademii?

— Nikt nie potrafi zrozumieć, jak oni mogli przebyć całą drogę w ciągu pięciu lat. Maksimów wysuwa hipotezę, że „Meteor” znalazł się w takich okolicach przestrzeni kosmicznej, gdzie czas płynie w przeciwnym kierunku, ale to tylko hipoteza.

Wnuk Siedzieli w jadalni, a ja leżałem w gabinecie dziadka na kozetce i słuchałem.

Dziadek opowiadał im różne historie, i to było strasznie ciekawe.

Mam fantastycznego dziadka i wszystkie dzieci trochę mi zazdroszczą, że jestem jego wnukiem. Wszyscy nazywają go Starym Kosmonautą. On jako pierwszy człowiek był na Marsie i pierwszy utorował drogę do Wielkiego Kosmosu.

Teraz dziadek jest już bardzo stary i nie może więcej latać, ale wszyscy młodzi kosmonauci przychodzą do niego po rady. Jest głównym konsultantem Komisji do spraw Astronautyki.

Bardzo lubię patrzeć na twarz dziadka. Jest cała pokryta szramami i bliznami od poparzeń.

Dziadek przeżył mnóstwo przygód tam w kosmosie. Napisano o nim masę książek i mamy je wszystkie.

Boję się strasznie, ze dziadek moze nagle umrzeć, przecież jest taki stary.

Mój tatuś też jest w kosmosie. Dziadek mówi, że wróci, kiedy będę już całkiem duży.

Tatuś nie wie, że mamusia nie żyje, bo tym, co są w kosmosie, nie wolno przekazywać smutnych wiadomości.

Mieszkamy teraz we dwójkę z dziadkiem. Opowiada mi często o swojej młodości i o kosmosie.

Na jego biurku stoi fotografia członków załogi „Meteora”. Tam wszyscy są bardzo młodzi, i dziadek, i Fizyk, i Geolog, i Doktor.

Dziadek najbardziej lubił Fizyka. Kiedy idziemy na spacer, zawsze prowadzi mnie pod pomnik Fizyka, gdzie jest napisane: BOHATEROWI KOSMOSU — LUDZIE Geologa i Doktora dziadek też bardzo lubił. Mówił, że najpierw nie mogli się zrozumieć, a potem zaprzyjaźnili się i przez wiele lat latali razem. Teraz obaj już nie żyją.

W ogóle z dziadka kolegów żyją jeszcze tylko Konstruktor i Dyspozytor. Często przychodzą do nas i rozmawiają o bardzo ciekawych rzeczach.

Właśnie wtedy siedzieli w jadalni i dziadek opowiadał im o tym, jak to czekano na nich na Ziemi przez tysiąc lat, ale „Meteor” wpadł w Pułapkę, gdzie z Czasem dzieją się dziwne rzeczy, i dlatego właśnie wrócili znacznie wcześniej, kiedy nikt się ich nie spodziewał, a Konstruktor spierał się z nim i mówił, że takich rzeczy z Czasem to nie ma, a potem dziadek opowiadał im o niejadkach, a ja leżałem w gabinecie i słuchałem, o czym rozmawiają.

Potem wyszli, a ja się rozpłakałem, że jestem jeszcze taki malutki i niczego nie mogę.

Dziadek usłyszał, jak płaczę, i przyszedł mnie pocieszyć. Mówił, że prędko będę duży i polecę w kosmos, że do tego czasu ludzie zbudują takie statki, które szybciej od myśli będą nas przenosiły w głębiny wszechświata, i że ja odkryję nowe wspaniałe światy.

Tak mnie pocieszał, a ja wciąż płakałem i płakałem, dlatego że nie mogłem mu powiedzieć, że najbardziej kocham naszą Ziemię, i że bardzo chcę być jak najszybciej duży, żeby zrobić na niej coś wspaniałego.

Będę lekarzem i zrobię tak, że nikt nie będzie umierał, póki sam tego nie zechce.

Niejadki Zgodnie z utartą tradycją zebraliśmy się tego dnia u Starego Kosmonauty.

Czterdzieści lat temu po raz pierwszy wystawiliśmy mu paszport do kosmosu i mimo że zostawaliśmy na Ziemi, a on za każdym razem wylatywał dalej i dalej, tysiące wspólnych zainteresowań zawodowych wiązały nas przyjaźnią z roku na rok trwalszą.

Tego dnia obchodziliśmy czterdziestolecie naszego pierwszego zwycięstwa. Jak zawsze pogrążyliśmy się we wspomnieniach i omawiali nasze plany. Nie należy chyba ukrywać, że wspomnień z każdym rokiem przybywało, a planów… Ale troszkę odbiegłem od tematu.

Właśnie zakończyliśmy dyskusję o paradoksach Czasu i byliśmy jeszcze w tym stanie podniecenia, kiedy wszystkie argumenty zostały już wyczerpane, ale każdy z dyskutantów pozostał przy swoim zdaniu.

— Według mnie — odezwał się Konstruktor — Czas płynący w przeciwnym kierunku jest fikcją stworzoną przez matematyków, tak samo jak mit o niejadkach jest wymysłem kosmonautów. Stopień wiarygodności i tu, i tu, mniej więcej jednakowy.

W oczach Kosmonauty zapaliły się dobrze mi znane drwiące ogniki.

— Mylisz się — powiedział rozlewając wino do kieliszków — sam widziałem niejadki, zresztą i nazwa pochodzi ode mnie. Mogę opowiedzieć tę całą historię.

Było to trzydzieści lat temu. Lataliśmy wtedy na przedpotopowych anihilacyjnych silnikach, mieliśmy z nimi masę kłopotów. Byliśmy w odległości dwóch parseków od Ziemi, kiedy okazało się nagle, że akcelerator fotonowy wymaga natychmiastowej naprawy. Statek znajdował się w strefie silnego promieniowania, nie sposób było nawet myśleć o wyjściu z kabiny wyposażonej w bezpieczny system ochrony biologicznej.

Pomóc nam mogło tylko lądowanie na planecie mającej wystarczająco gęstą atmosferę.

Na szczęście taka możliwość wkrótce się nadarzyła. Nasz radioteleskop wykrył prosto na kursie niewielki system złożony z centralnej gwiazdy i dwóch planet. Instrumenty ustaliły na jednej z tych planet atmosferę zawierającą tlen.

Teraz poganiała nas już nie tylko chęć jak najszybszej naprawy uszkodzenia, ale i pasja badaczy, jaką znają wszyscy ci, którzy spotkali kiedykolwiek w kosmosie warunki sprzyjające powstaniu życia.

Dobrze znacie nasze stare statki. Dla młodych są w tej chwili czymś śmiesznym, ale ja zawsze wspominam je z rozrzewnieniem. Nie były tak komfortowe jak dzisiejsze liniowce, a ich załoga była śmiesznie mała, ale dla kosmicznych zwiadów były moim zdaniem niezastąpione. Nie potrzebowały specjalnych stacji do lądowania i co najważniejsze, z łatwością zmieniały ę w samoloty dysponujące olbrzymią zwrotnością.

Załoga nasza składała się z Geologa, Doktora i mnie, pełniącego obowiązki kapitana, szturmana i mechanika pokładowego. Czwartym członkiem załogi był mój stary towarzysz kosmiczny — spaniel Rusłan.

Kiedy na ekranie telewizora zamigotały obłoki pokrywające powierzchnię tajemniczej planety, z trudem powstrzymywaliśmy niecierpliwość. Coś niecoś jużeśmy o planecie wiedzieli.

Masę miała zbliżoną do ziemskiej, a okres jej obiegu dookoła centralnej gwiazdy równał się okresowi obrotu dookoła własnej osi. Tak więc, zupełnie jak Księżyc, planeta zwracała się do swego słońca zawsze tą samą stroną. Jej atmosfera zawierała dwadzieścia procent tlenu, siedemdziesiąt procent azotu i dziesięć procent argonu. Taki skład uwalniał nas od konieczności pracowania w skafandrach.

Każdy z nas snuł wszelkie możliwe przypuszczenia co do wyglądu i charakteru gospodarzy naszej niedalekiej przystani.

Niestety, bardzo prędko spotkało nas rozczarowanie. Statek trzy razy okrążył na niewielkiej wysokości planetę, ale nie zdołaliśmy wykryć niczego, co by świadczyło o istnieniu żywych istot. Oświetlona strona plabyła rozpaloną pustynią, a przeciwna — litym lodowcem. Nawet obszar wiecznego zmierzchu na ich i granicy był pozbawiony jakiejkolwiek roślinności.

Pozostawało zagadką, jakim sposobem bez roślinności mógł pojawić się tlen w atmosferze.

Wreszcie wybraliśmy miejsce do lądowania w rejonie o najbardziej umiarkowanym klimacie.

Uszkodzenie akceleratora okazało się bardzo drobne i liczyliśmy, że za kilka dni, według kalendarza ziemskiego, będziemy mogli ruszyć w dalszy rejs.

Jednocześnie z pracami naprawczymi kontynuowaliśmy badanie planety.

Jej gleba składała się z bazaltów ze znacznymi pokładami tlenków manganu.

Najprawdopodobniej obecność tlenu w atmosferze była następstwem procesów odnawiania się tych tlenków.

Ani niezliczone próbki pobrane z atmosfery, ani analizy wody z gorących i zimnych źródeł, w które obfitowała planeta, ani badanie różnych warstw gleby nie wykryły niczego takiego, co by wskazywało na obecność choćby najprymitywniejszych form życia. Planeta była absolutnie martwa.