Выбрать главу

Nie wiem, który z niejadków pierwszy zauważył, że zmielony dwutlenek manganu jest znakomitym środkiem na pchły.W każdym razie widziałem tam fabrykę produkującą ten proszek. Udało im się nawet wynaleźć coś w rodzaju prymitywnego młyna do rozcierania. Przez chwilę milczeliśmy. Potem odezwał się Konstruktor.

— No, na mnie już czas. Jutro rano startuje dwunasta ekspedycja pozagalaktyczna.

Mam zaproszenie na część oficjalną. Wy też przecież będziecie?

Wyszliśmy razem z nim.

— Ech, mam już po uszy tych kosmicznych historii — westchnął wchodząc do windy.

Liliowa planeta — Nie widzę sensu kontynuowania wykopalisk. Zebraliśmy aż za dużo materiału, żeby odtworzyć to, co tu się wydarzyło. Daję wam dziesięć dni na przygotowanie eksponatów do transportu. Start rakiety towarowej i „Meteora” za dwadzieścia dni. Mam nadzieję, że nikt się nie sprzeciwia.

— Ja!

Kapitan zachmurzył się z niezadowoleniem.

— Wciąż te same wątpliwości!

— Tak.

— Wydaje mi się, że już dosyć dyskutowaliśmy na ten temat. Ostatecznie historia planety nie zawiera nic nadzwyczajnego. Długa ewolucja, a w jej rezultacie pojawienie się istot rozumnych, które osiągnęły wysoki stopień rozwoju; nieoczekiwany najazd z kosmosu; ujarzmienie gospodarzy planety; okres upadku kultury; zagłada’ napastników, którzy nie potrafili dostosować się do odmiennych warunków bytu; epoka odrodzenia i wreszcie nieunikniona starość planety i przesiedlenie się mieszkańców do innej części Galaktyki. Co się Wam nie podoba w tym zupełnie oczywistym łańcuchu faktów?

— Nie podoba mi się fakt, że wszystko to nie odpowiada rzeczywistości. Im bardziej stara się pan połączyć te dane, tym oczywistszy staje się brak związku między nimi.

— Ha, cóż. Gotów jestem jeszcze raz wysłuchać pańskich zastrzeżeń.

Przez kilka minut Doktor milczał porządkując myśli.

— Pięknie. Zacznę po kolei. Po pierwsze w chwili domniemanego wtargnięcia najeźdźców ludność planety osiągnęła już bardzo wysoki poziom rozwoju. Potrafiła stosować energię jądrową, wytwarzanie miało charakter społeczny i na całej planecie był w użyciu wspólny język.

Z tego wszystkiego wynika, że nie było tu żadnych wewnętrznych konfliktów. Czy sądzi pan, że ta ludność dała się najeźdźcom spokojnie ujarzmić. Przecież nie wykryliśmy żadnych śladów walk, nieuniknionych w takich przypadkach.

Po drugie, jeśli przybysze potrafili odbywać loty kosmiczne, to bez wątpienia musieli zostawić na planecie jakieś elementy swojej specyficznej kultury. A tymczasem epoka niewoli charakteryzuje się tylko upadkiem kultury mieszkańców planety. Te dwunogie szczury nie niosły za sobą nic poza ślepą żądzą niszczenia, kanibalizmem i rozkładem moralnych podstaw społeczeństwa.

Po trzecie, epoka niewoli trwała kilka wieków. Przez ten czas na planecie zmieniło się przynajmniej dwadzieścia pokoleń przybyszy. Dlaczego zatem właśnie ostatnie pokolenia okazały się nie przystosowane do nowych warunków bytu?

I wreszcie dlaczego żadne tutejsze wykopalisko nie kryje najmniejszych śladów mieszkańców planety. Nic, tylko szkielety szczurów. Jeśli założymy, że oddziały przybyszów wyniszczyły ludzi, to skąd ci ludzie nie tylko, że się znów pojawili, ale nawet we względnie krótkim czasie zdołali odzyskać wszystko, co niegdyś stracili?

W laboratorium zapanowało milczenie. W ciszy słychać było tylko ciężki oddech Doktora i stukot palców Kapitana o poręcz fotela.

— Chciałbym usłyszeć pańskie zdanie, Geologu.

Geolog uniósł się z krzesła i podszedł do dwóch oszklonych sarkofagów. Mieścił się w nich plon olbrzymiej pracy ekspedycji. Przez okrągły rok ryto ziemię, drobiazgowo zestawiano tysiące znalezisk, jak najstaranniej analizowano nasuwające się hipotezy, nim udało się wreszcie odtworzyć obraz byłych mieszkańców planety.

W jednym z sarkofagów stała naturalnej wielkości starannie wymodelowana statua młodego tubylca. Nawet według ziemskich pojęć był piękny, mimo liliowego koloru skóry i nieproporcjonalnie wielkiej głowy. Był to bez wątpienia wytwór wielowiekowej wysoko rozwiniętej kultury.

Inny sarkofag zawierał obrzydliwe stworzenie, poruszające się niegdyś na dwóch nogach, okryte szarą, połyskliwą skórą. Opasły tułów z parą długopalczastych jak u małpy rąk, zakończony był głową, bardzo.podobną do szczurzej. Coś w wyglądzie szczuroluda wywoływało strach i wstręt.

— Chciałbym usłyszeć pańskie zdanie.

Geolog drgnął mimo woli, tak gwałtowne było przejście od nurtujących go myśli do rzeczywistości.

— Zanim odpowiem, chciałbym zadać pytanie Doktorowi.

— Proszę bardzo.

— Na jakiej podstawie sądzi pan, że szczuroludy są przybyszami z kosmosu, a nie pierwotnymi mieszkańcami planety?

— Mają zupełnie odmienną budowę komórek. Stanowią jak gdyby stadium przejściowe między strukturami białkowo — węglowodorowymi a krzemoorganicznymi. W zachowanych resztkach świata organicznego planety nie wykryłem niczego podobnego. Na planecie nie było innych takich form. Wreszcie, wie pan doskonale, że w pokładach pochodzących sprzed ery upadku szczuroludy nie występują.

Geolog jeszcze raz spojrzał na sarkofagi i podszedł do Kapitana.

— Zgadzam się z Doktorem, że pańska teoria niczego nie wyjaśnia…

— Pięknie. Odlot na Ziemię odkładamy na sześć miesięcy. Proszę o przedłożenie mi w terminie dwóch dni planu dalszych prac. Od jutra przechodzimy na zmniejszone racje żywnościowe.

Łazik powoli przebijał się przez niebieskawe zwały pyłu. Przed milionami lat było tu miasto.

Teraz leży pogrzebane pod wielometrową warstwą mikroskopijnych muszelek.

Oddział zgrabnych koparek kończył oczyszczanie wielkiego gmachu zbudowanego z różowych kamieni.

Łazik wyminął róg gmachu i zaczął ostrożnie opuszczać się do wykopu, na dnie którego wznosił się dziwny pomnik, odlany ze złocistego metalu i ustawiony na piedestale. Olbrzymi dysk. Pomnik kosmonautów! Ależ kosmiczne statki mieszkańców planety wyglądały zupełnie inaczej. Wszelkie próby znalezienia na planecie choćby śladów metalu, z którego odlano pomnik, nie dały żadnych rezultatów. Czyżby ta olbrzymia konstrukcja była dziełem rąk szczuroludów? A co może oznaczać dziwna płaskorzeźba przeplatających się ośmiościanów i kul na piedestale? W wykopaliskach motyw ten nigdzie nie występuje.

Zgrzyt gąsienic przerwał rozmyślania Doktora. Łazik przechylił się na bok.

Doktor spróbował otworzyć drzwiczki, ale okazało się, że są przyciśnięte do podnóża pomnika.

Na zewnątrz wydostali się przez górny otwór łazika. Okazało się, że prawa gąsienica zapadła się całkowicie w głęboką wyrwę szarego gruntu. Na pół zasypane niebieskawym pyłem stopnie podziemnego korytarza ginęły w mroku.

— Nie rozumiem, co się dzieje z Doktorem — rzekł Geolog, zabijając gwoździami skrzynię z próbkami minerałów. — Dlaczego nas unika?

— Najprawdopodobniej czuje się winny opóźnienia startu, a niczym nie może wykazać swoich racji. Zmarnowaliśmy sto dwadzieścia dni. Teraz przez jego fanaberie musimy wyrzucić wszystkie znalezione eksponaty. Lot będzie wymagał znacznie większych ilości paliwa niż przed trzema miesiącami. Trzeba będzie wykorzystać dla „Meteora” paliwo rakiety towarowej. Nie mogę sobie darować, że tak łatwo dałem się wam namówić!

— A może by jednak z nim pogadać?

— Nie warto. Chce być sam w swoim laboratorium, to niech będzie. Prędko się rozmyśli.

Zresztą, otóż i on, idzie chyba z nowiną.

Automatyczne drzwi stacji otworzyły się miękko i znów zamknęły za plecami Doktora.