Sięgnął ręką przez biurko i wskazał palcem koniuszek spłowiałej zakładki wystającej u spodu księgi. Dean obrócił foliał, otwierając w założonym miejscu.
Strona zapisana była do połowy dobrze znanym Krukowi pismem. Nachylił się i przebiegł szybko wzrokiem umieszczone na początku kartki uwagi dotyczące jakichś ekonomicznych posunięć prezydenta. Dalej, pod datą 8.2.2406, tj. sprzed czterech dni, były zapisane niewyraźnym, pośpiesznym pismem następujące słowa:
Wczoraj wieczorem, włączając przypadkowo aparaturę nadawczo-odbiorczą w czasie samotnej przejażdżki rakietą, pochwyciłem wezwanie nadawane spoza Celestii. Wobec faktu, że w wezwaniu użyto, zamiast zwykłej nazwy naszego świata, dawnej, literowej nazwy CM-2 i że żadna rakieta poza moją nie znajdowała się na zewnątrz, mogą to być tylko Czerwoni. Staję więc w obliczu decydującej w dziejach Celestii walki. Oby los pozwolił mi ochronić pokolenia Wędrowców przed straszliwym niebezpieczeństwem. Jeszcze nigdy żaden z moich poprzedników nie stanął przed tak trudnym i niebezpiecznym zadaniem. Następowała nowa data:
9.2.2406
Wszystkie najgorsze przewidywania znalazły potwierdzenie. Nikt poza mną, Handersonem i Lunowem nie może się dowiedzieć o obecności Czerwonych, przynajmniej zanim uda mi się ich zniszczyć. Wszelkie gadulstwo mogłoby stać się niebezpieczne w skutkach. Przeprowadziłem dodatkowe zabezpieczenie dostępu do stacji rakiet. Lunow jest całkowicie izolowany w obserwatorium i ma nakazane milczenie. Poleciłem konstruktorowi rządowemu przebudowę tylnego miotacza w celu zaskoczenia przeciwnika. Czerwoni nadają w dalszym ciągu wezwania, lecz Celestia będzie milczała. Musi milczeć, bo to dla nas sprawa życia lub śmierci…
Tu notatki urywały się.
Bernard podniósł głowę:
— A więc… Niestety, to nie sen, pomyłka czy bluff, lecz rzeczywistość, Summerson dokonał najohydniejszej zbrodni na ludziach, którzy tu… do nas… z Towarzysza Słońca… — ścisnął nerwowo palce.
— I po co? Po co? W czyim interesie?
— Może jednak zbyt ostro sądzisz Summersona? — zauważył Dean. — Może obawy jego były słuszne? Przecież te ostatnie słowa…
— Co? — nie pozwolił mu dokończyć Bernard. — Czy nie wyczuwasz w tych notatkach strachu przed prawdą? Zresztą — opanowując wzruszenie wskazał na wnętrze salki. — Czy mam rację, odpowiedzą nam te ściany!
— Te ściany? — zdziwiła się Daisy.
— Tak. Chyba się nie mylę, że za tymi płóciennymi ścianami znajdują się po prostu… półki biblioteki.
Nachylił się i przez chwilę szukał czegoś pod brzegiem blatu biurka.
Nagle w całej salce rozległ się przytłumiony szum. Płócienne rolety poczęły się szybko unosić w górę odsłaniając szeregi półek wypełnionych książkami, skoroszytami i równo ułożonymi rulonami planów.
Dean skoczył ku najbliższej szafie. Już sięgał po którąś z książek, gdy kategoryczny głos Kruka zatrzymał go w miejscu.
— Spokojnie. W ten sposób do niczego nie dojdziemy, a jeszcze, nie daj Boże, nakryje nas tu Summerson. Najpierw trzeba zbadać dokładnie, gdzie się znajdujemy.
— No, chyba nie ulega wątpliwości, że gdzieś tu musi być wejście do apartamentów prezydenta — wtrąciła Daisy.
— Właśnie o to chodzi — gdzie?
— No, więc?
— Zdaje się, że poza wejściem do windy i tymi drzwiami nie ma tu żadnych innych przejść, chyba że jakieś zakonspirowane. Tak więc wybór kierunku jest prosty. Trzeba tylko zastanowić się, co ewentualnie możemy znaleźć za drzwiami. Sądzę, iż wejście z archiwum do mieszkania Summersona jest tak dobrze ukryte, że nie wie o nim nawet rodzina prezydenta.
— Dlaczego? — wtrącił nieśmiałą uwagę Tom.
— Gdyby wiedział o tym ktoś poza kilku czołowymi przywódcami rządzącej grupy, wkrótce tajemnica przestałaby być tajemnicą. To jasne. Biorąc to pod uwagę można przypuszczać, że za drzwiami znajdziemy dalsze tajne pomieszczenia.
— A jeśli tam będzie Summerson? — spytała z niepokojem w głosie dziewczyna.
— Chyba nie domyśla się naszej obecności. To daje nam przewagę. Byłoby zresztą dla nas najlepiej, gdyby udało się go złowić. Nie zapominajcie, że jesteśmy w dalszym ciągu w położeniu bez wyjścia.
Zapanowała cisza. Pod wpływem niezwykłych wydarzeń wiszące nad ich głowami niebezpieczeństwo jakby się przesunęło w cień. Teraz słowa Kruka postawiły je znów w pełnym świetle.
— Czy to rozwiąże sytuację? — przerwał milczenie Roche. — W dalszym ciągu nie widzę wyjścia z tej całej kabały.
— Ja, przynajmniej w tej chwili, też nie widzę — rzekł konstruktor. — Jednakże zgodzicie się chyba ze mną, że jesteśmy w znacznie lepszym położeniu niż tam na górze?
— Niby tak. Ale…
— Szkoda teraz czasu na łamanie sobie głowy — przerwała Daisy. — Lepiej zobaczmy, co się znajduje za tymi drzwiami.
— Masz rację — przytaknął Kruk. — Trzeba tylko zasłonić szafy i schować tę księgę, aby Summerson nie poznał, jeśli wejdzie tu jakimś tajnym przejściem, że byliśmy w tej sali.
Nacisnął guzik umieszczony pod blatem biurka i po chwili tylko starty kurz świadczył o wizycie nieproszonych gości.
Bernard podszedł do drzwi i ostrożnie pociągnął za uchwyt. Otworzyły się bezszelestnie.
Konstruktor postąpił parę kroków naprzód i stanął jak wryty.
Następna salka, znacznie mniejsza, choć zbliżona kształtem do poprzedniej, przypominała na pierwszy rzut oka centralę oświetleniową. Liczne tablice rozdzielcze, usiane przełącznikami, guzikami, zegarami i lampami kontrolnymi, wypełniały niemal wszystkie ściany.
Rozglądając się z zaciekawieniem weszli do środka. Niektóre tablice rozdzielcze były nieczynne, inne świeciły różnokolorowymi lampkami, a delikatne drgania strzałek zegarów kontrolnych mówiły o pulsującym poza tymi ścianami życiu Celestii.
W jednym z rogów centrali stał okrągły taboret. Za nim, przed czworokątną szafką, umieszczony był szeroki pulpit miniaturowej centrali telefonicznej, a obok — aparatura nadawczo-odbiorcza do rozmów z pojazdami rakietowymi.
— Patrzcie! — powiedziała szeptem Daisy. — Jeszcze jedno wejście!
Konstruktor szybkim krokiem podszedł do małych, niskich drzwiczek i pociągnął za uchwyt.
Trzecie pomieszczenie stanowiło niewielki, skąpo oświetlony pokoik. Poza niziutką szafką przy ścianie było ono zupełnie puste.
Daisy podeszła do szafki przyglądając się jej z uwagą.
— Ber! — chwyciła konstruktora za ramię. — Co to może być?
Bernard jednak zajęty był czymś innym. Zauważył jakiś dziwaczny przedmiot, umieszczony w ścianie na wysokości półtora metra od ziemi.
Naraz, ku zdziwieniu towarzyszy, przywarł twarzą do tajemniczego urządzenia. Chwilę poruszał głową jakby obserwując coś przez szparę i nagle odskoczył od ściany.
— Widziałem… Widziałem Summersona!
— Cooo?
Teraz również Dean podszedł do wizjera i ujrzał w pomniejszeniu wnętrze przestronnego gabinetu. Z boku, w świetle lampy stojącej na biurku, widniała wyprostowana na fotelu postać prezydenta. Obok stał dyrektor policji Godston. Summerson wydawał jakieś polecenia uderzając miarowo dłonią w blat biurka.
Daisy chciała również spojrzeć przez wizjer. Ustąpiwszy dziewczynie miejsca Dean podszedł do Bernarda, który w tym czasie skrupulatnie badał ścianę.
— Ciekawe, po co zainstalowano te otwory?
— To zdaje się zupełnie jasne. Chodzi o zachowanie całkowitej ostrożności przy wchodzeniu do gabinetu. W ten sposób można sprawdzić, czy ktoś niepożądany nie znajduje się po tamtej stronie ściany. O, spójrz! — przesunął ręką po pionowej szczelinie dzielącej ścianę na dwie równe płyty. — Ta część ściany jest prawdopodobnie ruchoma, tędy więc powinna prowadzić droga do mieszkania prezydenta. Na prawo znajduje się przełącznik i tablica z napisem: Strzeż tajemnicy! Czerwona strzałka wskazuje w kierunku wizjera. Chyba jasne.