Выбрать главу

Astronom skinął głową.

— Teraz trzeba ustalić plan działania. Mamy w tej chwili godzinę l.30 po północy — rzekł Bernard spoglądając na zegarek. — Nie wiem, czy Summerson po odejściu Godstona nie zechce, zamiast iść spać, zajrzeć tu jeszcze.

— A wtedy? — ręka Roche'a sięgnęła odruchowo do kieszeni, gdzie spoczywał pistolet. Kruk pokręcił przecząco głową.

— Jeszcze za wcześnie na nasz atak. Musimy wpierw zbadać dokładnie centralę i archiwum. Proponuję, abyśmy podzielili się funkcjami. Ty, Dean, zajmiesz się badaniem archiwum, lecz przedtem musisz znaleźć jakiś katalog. Istnieje z pewnością — bo kto by połapał się w tak wielkiej liczbie ksiąg i materiałów archiwalnych. Ja zaś dokładnie zbadam urządzenia centrali. Tom! — zwrócił się do chłopca, który z niecierpliwością oczekiwał, by również spojrzeć przez wizjer. — Ty otrzymasz bardzo odpowiedzialną funkcję: będziesz obserwował gabinet prezydenta. Gdy Godston wyjdzie…

— Już poszedł! — zawołała przyciszonym głosem Daisy. — Teraz Summerson telefonuje. O, już skończył. Zdaje się, że czeka na kogoś. O, wstaje. Uwaga! Idzie prosto na nas.

— Prędko do windy! — zakomenderował Kruk.

Niemal biegnąc dopadli otwartych drzwi dźwigu. Roche, podtrzymując Daisy, wskoczył ostatni do wnętrza i zatrzasnął drzwiczki. Przez okrągłe oszklone okienko widać było długą salę archiwum z ostro rysującym się na jej końcu ciemnym prostokątem biurka.

Z zapartym oddechem Dean wpatrywał się w przeciwległe wejście. Przyjdzie czy nie przyjdzie?

Upłynęła dłuższa chwila.

Naraz maleńkie drzwiczki rozsunęły się cicho. W progu ukazała się wysoka, nieco przygarbiona postać Summersona. Szybkim krokiem podszedł do biurka i usiadł w fotelu. Otworzył boczne drzwiczki i wysunął szufladę. Przez chwilę szperał nachylony, wreszcie wyciągnął jakiś kartonik i począł mu się z uwagą przyglądać.

W pewnej chwili podniósł głowę i rozejrzał się po salce. Z cichym szumem podniosły się rolety kryjące bibliotekę. Summerson szybko wstał i ruszył ku wysokiej drabince na kółkach.

— Schylić się! — szepnął nerwowo Roche kurcząc się, aby idący środkiem sali prezydent nie zauważył jego oczu w owalnym otworze.

Summerson nie zwracał jednak uwagi na windę, lecz przesunął drabinę, wszedł na nią i z górnej półki zdjął niedużą książkę. Kilka minut przeglądał ią, po czym wsunął na poprzednie miejsce. Zszedł z drabiny i przeciągnął ją pod przeciwległą ścianę. Tym razem wydobył gruby foliał i znów począł go uważnie przeglądać, jakby czegoś szukając.

Tymczasem Dean podniósł ostrożnie głowę i spojrzał przez otwór. Widząc, że Summerson zajęty jest czytaniem, odetchnął z ulgą. Więc jednak niczego nie podejrzewa.

Minuty upływały. W maleńkiej windzie stawało się coraz bardziej duszno. Powietrze zdawało się gęstnieć. Krople potu poczęły występować na czoła stłoczonych ciasno ludzi.

Na szczęście prezydent wrócił do biurka i wyciągnął grubą księgę. Przez chwilę zastanawiał się nad czymś, wreszcie wyjął pióro. Drganie ręki wskazywało, że coś zapisuje. Znów się zamyślił.

Gorąco w windzie stawało się nie do zniesienia. Wyczerpana upływem krwi i głodem Daisy poczęła słabnąć.

— Jeszcze trochę… Jeszcze trochę… — szeptał Bernard podtrzymując słaniającą się dziewczynę. — Chyba zaraz skończy.

— Już nie mogę! Nie wytrzymam! — oddychała ciężko dziewczyna. Wodziła błędnym wzrokiem po ścianach windy, jakby szukając tam ratunku.

— Cóż robić? Daisy! — W oczach Deana pojawiła się desperacja. — A może jednak pojechać na górę?

— A tam czeka policja — syknął Bernard siląc się na spokój.

— A więc co robić? Przecież ona nam tu umrze!

— Poczekamy jeszcze parę minut. Jeśli Summerson się nie wyniesie, to wyjdziemy z windy i…

— Już wstał!

W Daisy wstąpiły nowe siły.

— Wstał? — zapytała wpijając palce w ramię Bernarda.

— Tak. Już wychodzi — relacjonował Dean w podnieceniu. — Zamknął drzwi.

— Otwórz na chwilę windę i zamknij — rozkazał Kruk. — Można wpuścić trochę powietrza, ale z wyjściem musimy jeszcze chwilę poczekać.

Minęło jednak pięć minut, a prezydent nie wracał do archiwum. Zachowując jak największą ostrożność Dean podszedł do drzwi prowadzących do centrali i odsunął je. Tam również prezydenta nie było. Astronom przeszedł szybko przez salkę i zajrzał do przedsionka. Byli sami. W gabinecie też nie było Summersona.

— Widocznie poszedł spać — stwierdził z ulgą.

Wygląd Daisy przeraził go. Dziewczyna siedziała na progu windy z zamkniętymi oczyma, opierając głowę o zimną powierzchnię metalowych drzwi. Na twarz jej wystąpiły wypieki. Oddychała ciężko.

— Niedobrze — zwrócił się do przybyłego Kruk. — Zaczyna gorączkować. Rana i porażenie robią swoje.

— Co ci jest, Daisy? — Roche nachylił się i ująwszy gorącą rękę dziewczyny głaskał ją delikatnie.

Uśmiechnęła się do niego nie otwierając oczu.

— Nic. Nic mi nie jest. To przejdzie. Tylko ta rana boli.

— Może przewinąć bandaż?

— Nie. Nie trzeba. Tak mi się chce pić! — westchnęła.

— Ciężka sprawa — mruknął ponuro konstruktor.

— Wiem… — skinęła z rezygnacją głową.

— Skąd tu wziąć wody?

— A jakby — wtrącił Tom nieśmiało — zrobić wyprawę do Summersona? Oczy Roche'a zabłysły.

— Tak! Ale w jaki sposób?

— Trzeba jeszcze odczekać z godzinę, aż dobrze zaśnie — rzekł Bernard. — Znam mniej więcej rozkład mieszkania, więc może uda nam się zdobyć coś do picia i jedzenia, a może nawet jakieś lekarstwo dla Daisy. Byle tylko nie natknąć się na psa, bo to byłaby katastrofa.

— A ta twoja Stella? — rzucił pytanie Dean. — Mogłaby nam pomóc.

— Stella?

Bernard zamyślił się.

— No co? Przecież pomogła nas odbić ze szpitala Bradleya, więc chyba i teraz nas nie zdradzi.

— Stella… — powtórzył Kruk. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu przekreślił grubą linią wszystkie nadzieje, przyrzekł sobie, że więcej nie spotka się z córką prezydenta, okłamywał siebie, że zapomni o niej tak, jak nakazywał mu rozsądek.

A teraz ma ją znów zobaczyć, ma usłyszeć jej głos, w jakże jednak zmienionych warunkach!

Był pewien jej miłości nie tylko dlatego, że świadczyły o niej ostatnie wydarzenia… Czyż więc nie ma prawa prosić ją o pomoc?

„Ani ja dla Stelli, ani ona dla mnie” — powtórzył słowa, które przed dwudziestu godzinami przecięły jego decydującą rozgrywkę z Summersonem. — Tak. Lepiej nie widzieć Stelli.

Otrząsnął się z zamyślenia.

Nie. To nie jest już tylko jego sprawa. Tu chodzi o życie Daisy.

— A więc — zwrócił się do towarzyszy — na wyznaczone miejsca! Ja zabieram się do badania centrali. Tom niech pilnuje wejścia do gabinetu. Dean zajmie się archiwum, no i niech dalej opiekuje się Daisy. Za godzinę, jeśli się nic nie zmieni, zrobimy wyprawę w głąb mieszkania.

Postąpił parę kroków i zatrzymał się.

— Aha, jeszcze jedno. Trzeba zobaczyć, co on. tam napisał. To może być bardzo ważne. Wyjął księgę z biurka i otworzył w założonym miejscu