Выбрать главу

Teraz zaś, po upływie trzech dni odkąd po raz ostatni ujrzeli słońce, podróżnicy utracili rachubę czasu. W jakiś sposób księżyc i gwiazdy obracały się na opak, a wśród wiatru, fal i morza czas przestał istnieć. Czary Mananaana poczęły zawodzić, gdyż oddalił się od świata, w którym działały poprawnie. Nadleciał przeciwny wiatr, z którym poradziłoby sobie niewiele statków poza łodzią władcy mórz. Rozpętała się zadymka, wiatr sypał śniegiem i deszczem. Statek kołysał się na wszystkie strony, nabierał przeraźliwie zimnej wody, trzepotał żaglem i walczył ze sterem. Potworne góry lodowe wynurzały się z mroku i żeglarze ledwie uniknęli katastrofy.

Najstraszniejsza jednak była mgła — nieruchoma, bezdźwięczna, szara wilgoć, która kapała i zamarzała, zasłaniała widoczność do pół łokcia, przesiąkała przez ubranie i spływała po skórze do trzewików, aż wędrowcy szczękali zębami. Łódź nieruchomiała, kołysząc się lekko na niewidzialnych drobnych falach, i w ogromnej ciszy słychać było jedynie plusk morza i mgły, skapującej z oblodzonego takielunku. Posuwając się po omacku, klnąc i trzęsąc się z zimna, Skaflok i Mananaan starali się zmienić niepogodę za pomocą czarów — lecz nie na wiele to się zdało. Czuli, że nieznane Moce pełzły przez zasłonę mgły i zaglądały chciwie do wnętrza statku.

Później zrywał się sztorm, najczęściej z niewłaściwej strony, i żeglarze w walce zapominali o niepokoju. Maszt jęczał, szoty kaleczyły ręce, grzywacze awanturowały się pod nadburciem, statek wspinał się na fali ku niebu, żeby zaraz potem zjechać w dół jak do piekieł.

Skaflok rzekł:

Czarne fale z rykiem Wdzierają się na statek, Buntują się liny i ster, I wiatry odziały się w śnieżny płaszcz. Żeglarze klną i potykają się, Żałując, że podnieśli kotwicę. Trudno jest warzyć piwo, Gdyż woda morska jest słona.

Ale nie przestawał pracować. Mananaan, który uważał, że narzekanie lepiej świadczy o zdrowiu niż lament, uśmiechnął się do oszalałego nieba.

Wreszcie nadszedł czas, kiedy ujrzeli ląd. Zobaczyli go w świetle gwiazd i zorzy polarnej, która pląsała i migotała nad nagimi skałami i zielonkawymi lodowcami. Fale rozbijały się na klifach, za którymi ląd podnosił się stopniowo, wielki martwy świat skał, pól lodowych i wiatru, zawodzącego nad przedwiecznymi śniegami.

Mananaan skinął głową. — Tam jest Jotunheim — powiedział usiłując przekrzyczeć wycie wiatru i huk fal. — Utgard, w którego pobliżu mieszka, jak mówisz, olbrzym Bolwerk, moim zdaniem powinien się znajdować na wschód od tego miejsca.

— Skoro tak sądzisz — mruknął Skaflok, który już dawno stracił wszelką orientację. Zresztą żaden Elf, poza strasznymi pogłoskami, niewiele więcej wiedział o tej krainie.

Młodzieniec nie czuł zmęczenia, miał to już za sobą. Było to tak, jakby stał się statkiem, z uwiązanym wiosłem sterowym, który płynie przed siebie, ponieważ nie może postąpić inaczej i nikogo nie będzie obchodził, jeśli zatonie.

Lecz gdy tak stał, patrząc na przerażającą twarz Krainy Olbrzymów, pomyślał, że Freda nie może być bardziej nieszczęśliwa od niego. Wręcz przeciwnie: przecież on mógł poświęcić się poszukiwaniom Bolwerka i nie niepokoić się o nią, podczas gdy ona wiedziała tylko, że wyruszył na bardzo niebezpieczną wyprawę i musiała mieć niewiele do roboty, poza rozmyślaniami o tym.

— Wcześniej nie przyszło mi to do głowy — szepnął ze zdziwieniem i nagle poczuł, że łzy zamarzają mu na policzkach. Rzekł:

Moja ukochana Zapomni później ode mnie. Wędrować będę Samotnie drogami. Smutne jest moje serce, Choć przedtem się radowało. A najbardziej smuci mnie Jej cierpienie.

I znów się zasępił. Mananaan zostawił Skafloka w spokoju, gdyż wiedział już, że bezcelowe jest budzenie go z takich napadów melancholii. Łódź pomknęła na wschód.

Nic się nie ruszało w lodowej pustyni poza kruszonymi przez fale skałami, śnieżnymi demonami szalejącymi w górach i ogniami zorzy polarnej. Ale morski bożek wyczuwał czyjąś obecność. Przecież była to ziemia rodzinna tych, którzy zagrażali bogom Wikingów: Asa–Lokiego, Utgard–Lokiego, Hel, Fenrisa, Jormungandra[46] i Garma[47], który przy końcu świata pożre księżyc.

Do czasu, gdy Skaflok otrząsnął się z przygnębienia, statek przebył daleką drogę i Mananaan podpływał do każdego fiordu w poszukiwaniu celu ich podróży. Władca mórz był niespokojny, gdyż mógł niemal wyczuć bliskość Utgardu, a sam nie chciał się zbliżyć do tego mrocznego miasta.

— Powiedziano mi, że Bolwerk mieszka w jakiejś górze — rzekł Skaflok — a to oznacza jaskinię.

— Tak, ale ta przeklęta kraina roi się od jaskiń.

— Musi to być duża jaskinia, jak sądzę, i ze śladami kuźni wokoło.

Mananaan skinął głową i skierował statek do następnej wysepki. Kiedy się zbliżyli do nadmorskich skał, Skaflok począł zdawać sobie sprawę z ich rozmiarów. Były tak ogromne, że zakręciło mu się w głowie, gdy próbował dojrzeć ich wierzchołki, nad którymi przepływało kilka chmur. Wychowanek Elfów miał wrażenie, że skalne ściany walą się na niego — że same boki świata rozpadają się na kawałki, gdy ten tonie w głębinach morza!

Podobna do mrówki łódź Mananaana podpełzła pod klify i zajrzała do fiordu. Szybko ginął im z oczu ten labirynt niewielkich wysepek i skał sterczących na tyle wysoko, że zasłaniały gwiazdy. Ale Skaflok zwęszył słabą woń dymu, gorącego żelaza — i usłyszał dalekie uderzenia młota.

Nie potrzebowali słów. Mananaan skierował łódź do fiordu. Niebawem skały zamknęły dostęp wiatrowi znad morza i podróżnicy musieli chwycić za wiosła. Płynęli szybko, lecz fiord był taki wielki, iż wydawało im się, że niemal nie ruszają się z miejsca.

Robiło się coraz ciszej, jakby zamarzły wszelkie dźwięki i zorza polarna tańczyła na ich grobie. Z rozgwieżdżonego nieba spadło kilka śnieżynek. Mróz przenikał do szpiku kości. Skaflok miał wrażenie, że cisza to drapieżnik, który szykuje się do skoku, wpatrując się chciwie w intruzów i uderzając gniewnie ogonem. W jakiś sposób wyczuwał, że jest obserwowany.

Statek władcy mórz powoli okrążał liczne zakręty fiordu, zdążając w stronę lądu. Raz Skaflok usłyszał na brzegu odgłos ślizgania, które dotrzymywało im kroku. Wiatr zawodził nad szczytami skał tak wysoko, że mógłby niemal dąć między gwiazdami.

Dziwnie było oglądać podobiznę Fand, która tańcząc coraz dalej zagłębiała się w Jotunheim.

Wreszcie statek dotarł do szerokiego, nierównego zbocza góry, której szczyt wieńczyła Gwiazda Polarna. Spełzał po nim do morza wielki lodowiec połyskujący zielenią. — Tutaj wylądujemy — powiedział Mananaan.

Coś zasyczało za stosami lodowych bloków, spiętrzonych z boku lodowca.

— Myślę, że najpierw trzeba ominąć strażnika — zauważył Skaflok. Wychowanek Elfów i jego towarzysz przygotowali się do drogi wkładając hełmy i kolczugi, na które narzucili futrzane płaszcze dla ochrony przed siarczystym mrozem. Każdy ujął w lewą rękę tarczę i przypasał miecz. Ale Skaflok trzymał w garści jeszcze jeden brzeszczot, a Mananaan uzbroił się w wielką włócznię, której grot zmieniał słabe światło krainy Jotunów w snop księżycowego blasku.

вернуться

46

Asa Loki — bóg zła i kłótni, uosobienie ognia, ojciec wilka Fenrisa, władczyni zaświatów Hel i Jormungandra, potwornego węża otaczającego swym cielskiem ziemię, zaliczany do bogów Asgardu. Utgard–Loki — jego odpowiednik w Jotunheimie, uosobienie niszczycielskiego pożaru.

вернуться

47

Garm — w mitologii skandynawskiej demoniczny pies strzegący wejścia do krainy umarłych, Fenris — potworny wilk, syn olbrzymki Angurbody i boga ognia Lokiego.