Выбрать главу

Zasiadły wraz z Catherine przy filiżankach gorącej herbaty. Dziewczyna upiła łyk i stwierdziła, że napój jest wyjątkowo smaczny. Para uderzała w nos, przyjemnie ułatwiając oddychanie.

Catherine przyjrzała się swoim gospodyniom.

Były bardzo podobne do siebie, uznała więc, że są siostrami. Jedna miała nieco gęściejsze włosy niż druga, w czarnym koronkowym czepku na wystrzępionych, żółtawych kosmykach. Kiedyś włosy były zapewne rude.

Ta druga, nieco pulchniejsza, miała małe, wesołe, życzliwie patrzące oczka. Jedna nosiła imię Maja, druga Kaja. Właściwie nazywały się Margrete i Karoline, ale od dawien dawna nikt już się tak do nich nie zwracał, z wyjątkiem proboszcza, który często zaglądał na herbatę.

Potem Catherine musiała opowiedzieć swoją historię, lecz ponieważ staruszki najwyraźniej przyjaźniły się z proboszczem, starała się nie wspominać o swojej niechęci do umoralniających kazań. Powiedziała tylko, że uciekła, ponieważ ciotka, u której mieszkała, okazała się zbyt surowa, poza tym tęskniła za domem, za Norwegią. Przy okazji spytała, gdzie się teraz znajduje.

– W Rømskog – odparły chórem.

Catherine niewiele ta nazwa powiedziała, ale kiedy objaśniły bardziej szczegółowo, zorientowała się, że do rodzinnej posiadłości w Vestfold ma kawał drogi.

Czy jednak warto tam wracać? Wyruszyła przecież na poszukiwanie przygód. Gdyby tylko miała dość jedzenia i jakieś ubranie, długo wytrzymałaby na wolności. A i o skandalu, jaki wywołała, w domu z pewnością jeszcze nie zapomniano.

O czymś tak nieistotnym jak pieniądze piętnastoletnia Catherine w ogóle nie myślała.

Niestety stopy okazały się zbyt obolałe, by dziewczyna mogła zaraz wyruszyć w dalszą drogę. Szczęśliwie obie staruszki bardzo chciały zatrzymać młodą baronównę na kilka dni.

– To trochę utrze nosa tej wyniosłej pastorowej – prychnęła Kaja, ta z rzadkimi włosami.

Catherine doszła do wniosku, że obie damy podkochują się chyba w proboszczu, tak to przynajmniej wyglądało.

Bardzo szybko się zaprzyjaźniły. Czasami jednak Catherine przyłapywała staruszki na tym, że patrzą na siebie w jakiś dziwny sposób, jednej z oczu wprost biło pytanie, druga ostrzegawczo kręciła głową. Boją mi się o czymś powiedzieć, stwierdziła baronówna.

Zaczęła się czegoś domyślać dopiero pewnego dnia o zmierzchu, gdy sąsiad po cichu przyprowadził krowę. Siostry zabrały się za leczenie krowy z zapalenia wymienia, ale rozglądały się przy tym ze strachem, jak gdyby w obawie, że ktoś nadejdzie. Catherine najpierw uznała, że pomaganie choremu zwierzęciu to dobry uczynek, zorientowawszy się jednak, że poczynania Kai i Mai są dość tajemnicze, zaczęła się zastanawiać. Staruszki popluły na coś, co trzymały w dłoniach, długo mruczały pod nosem, a potem przygotowały paskudne smarowidło w… Co to, na miłość boską, mogło być? Czaszka?

W końcu zauważyły jej obecność.

– Ach, moja droga! – jęknęła Maja. – Nie wiedziałam, że młoda baronówna się przygląda!

– To bardzo ciekawe.

Kaja szepnęła:

– Może lepiej nie wspominać o niczym dobremu pastorowi.

Catherine zabłysły oczy.

– Czary?

Obie zaprzeczyły z przerażeniem.

– Och, nie!

– Szkoda! – beztrosko oświadczyła Catherine. – Bardzo by mnie to zainteresowało.

Naradzały się szeptem. Chłop z krową dawno już odszedł, wręczywszy przedtem siostrom sporą paczkę w podziękowaniu za trud. Dom pogrążył się w wieczornym mroku.

Staruszki z uroczystymi minami zwróciły się do Catherine.

Mówiła Kaja:

Nasza droga baronówna z pewnością wie, że szlachetna znajomość naturalnych metod leczenia ginie w dzisiejszych czasach. Zostało nas tak niewiele, nie ma komu przekazać tradycji.

I tutaj Maja i Kaja popełniły błąd. Catherine nie była urodzoną czarownicą, świat magii po prostu bardzo ją ciekawił, do wszystkiego, co tajemnicze, ciągnęło ją jak ćmę do światła.

– Mogę się nauczyć – podchwyciła z zapałem. – Ja przekażę dalej tradycję. Bo jestem bardzo mądra.

Ani cienia skromności!

Po całkiem naturalnej chwili namysłu siostry się zgodziły.

Prawdę mówiąc były uradowane.

Tak oto doszło do wtajemniczenia Catherine w „naturalne metody leczenia”, jak starsze panie z uporem określały swoją działalność. Słowa takie jak „czary” czy „czarna magia” nigdy nie przeszły im przez usta.

Ale… czy do naturalnych metod leczenia zaliczało się stosowanie takiego środka jak krew nietoperza, wkładano noworodka do dziupli albo mamrotanie długich formuł i popluwanie na ranę? No i odmawianie diabelskich wersetów, jak to określały.

Catherine chłonęła wiedzę. Do domu jej się nie spieszyło, a Maja i Kaja starzały się i chorowały. Cieszyły się, że mogą uniknąć męczących zajęć i namolnych gości. Baronówna z zaciśniętymi zębami nosiła wodę i opróżniała nocniki, bo z nauk staruszek nie chciała zrezygnować za nic na świecie.

Udostępniły jej wszystko, co przechowywały na strychu i w kredensie. Nie wolno jej było niczego stamtąd zabierać, lecz miała się nauczyć, co tam jest i jak się to stosuje.

Znalazł się tam czosnek i pieprz do nacierania zębów konia, który nie chce jeść, sitowie i mieszanka soku drzewnego dla dziewcząt, które nie chciały mieć dziecka, krwisty kamień, mąka jęczmienna i ocet dla krów, u których w moczu pojawiła się krew, specjalna woda dla tych, którzy nabawili się opuchlizny wdychając zaklęty ogień…

Catherine nie umiała powtórzyć połowy nazw przeróżnych remediów, nigdy wcześniej o nich nie słyszała.

Wśród tych niezwykłości były też rozmaite przedziwne amulety, jeden przypominał utrącony kawałek dziwacznej figurki demona, wyrzeźbionej w jakimś miękkim kamieniu. Gdy dziewczyna zainteresowała się jego pochodzeniem, staruszki odpowiedziały zakłopotane, że dostały go od pewnego zamożnego jegomościa, który wybierał się do Szwecji, aby połączyć tę cząstkę z pozostałymi fragmentami figurki. Dlaczego więc nie zabrał go ze sobą, dopytywała się Catherine. Kaja i Maja wykręcały się zakłopotane. No cóż, on chyba tutaj umarł…

Chyba umarł? Catherine o nic więcej nie pytała, czuła bowiem, że siostrzyczki maczały w tym palce. Może skusił je majątek owego mężczyzny?

Czy to miało znaczyć, że mogą posunąć się do ostateczności? Catherine się zlękła, ale tylko troszeczkę.

Wśród amuletów, jakie znajdowały się w ich posiadaniu, były zęby żmii, pudełeczka z ziemią cmentarną i szczątki wisielców. Ku wielkiemu żalowi sióstr nigdy nie udało im się zdobyć alrauny. Ale mieszkały przecież na uboczu.

Z czasem Catherine musiała przejąć na siebie większą część obowiązków uzdrowicielskich. Maja, starsza, przestała wstawać z lóżka z powodu opuchlizny na nodze, której nie mogły zaradzić żadne oczy trytona, kocia skórka ani jad wężowy. Kai coraz bardziej dokuczała skleroza, z czasem całkiem straciła kontakt z rzeczywistością.

Catherine więc mogła rządzić się sama.

Rozdział 2

Proboszcz często zaglądał z wizytą. Przy ich pierwszym spotkaniu przerażone siostry szeptem przestrzegły Catherine, by ani słowem nie wspomniała o pędzeniu samogonu w szopie! I ani mru-mru o „,książeczce do nabożeństwa”! Catherine dawno już odkryła, że była to budząca grozę księga, zawierająca magiczne formuły. Oczywiście nie należało też zdradzić tajemnic ukrytych w kredensie i na strychu.

Pastor ciepło mówił o ofiarnej uczynności dam, o pomocy, jaką świadczą ubogim… To ci dopiero, powiedziała sobie w duchu Catherine, przecież one żądają słonej zapłaty za swoje usługi. Obie są dobrze odżywione, do domu nigdy nie zagląda bieda. Mają w bród mleka, jajek, szynki, masła i wszystkich płodów ziemi.