Выбрать главу

Z dołu dobiegł krzyk:

– Julius! Trzymaj linę napiętą! Już niedługo dosięgnę! Pastor znów pochylił się nad studnią.

– Woda jest płytka – oznajmił Catherine. – Ale szyb sam w sobie jest głęboki.

Widok mężczyzny w długiej czarnej sutannie to dla dziewczyny było już za wiele.

– Ojcze, zbyt mocno się wychylacie – stwierdziła zdyszana. – Proszę, pozwólcie mi się przytrzymać!

– Dziękuję, droga panno baronówno, naprawdę byłoby to pomocą!

Catherine otoczyła pastora ramionami w pasie, zamknęła go w uścisku. Od bliskości jego ciała zakręciło jej się w głowie. Trochę niżej, o, gdybym mogła przesunąć ręce trochę niżej. Mocno przycisnęła się do niego. Och, wsunąć dłoń pod sutannę… Poczuć…

Na to jednak zabrakło jej śmiałości, chociaż ciało ogarnął nieznośny żar.

– Może lepiej będzie, jeśli ja przytrzymam linę, a wy przytrzymacie mnie, ojcze – mówiła z wysiłkiem. Policzki jej płonęły.

– Może i tak – odparł pastor, podając jej napięty sznur.

Puszczę teraz tę babę, pomyślała Catherine. Niech spada!

Pastor mocno objął jej smukłą talię.

– Czy jaśnie panienka da radę? – spytał.

– Oczywiście!

Podnieś mi spódnice, rozkazywała Catherine w duchu. Ostrożnie zakręciła tyłeczkiem.

Pastor jęknął, dotarło do niego, co może się wydarzyć. Przerażony cofnął się nieco.

– Trzymajcie mnie mocniej! – jęknęła Catherine. – Inaczej wypuszczę linę!

Znów przysunął się do niej i tym razem nie było już żadnych wątpliwości. Catherine celowo wybrała się z domu bez bielizny, wyraźnie więc czuła, że pastor znalazł się w naprawdę kłopotliwej sytuacji, zwłaszcza że miał na sobie tylko sutannę. Wydawał z siebie dziwne, zduszone dźwięki i raz po raz powtarzał słowa modlitwy: „I nie wódź nas na pokuszenie”.

Już nie obejmował jej tak mocno. Najwidoczniej nie będąc w stanie myśleć jasno, jedną ręką sięgnął pod suknię. Catherine zachęciła go, jeszcze bardziej się wypinając.

– Julius! – dobiegł z dołu krzyk, echem odbijający się od ściany studni. – Kto trzyma linę?

– O, dobry Boże, w którąż to stronę zwróciły się moje myśli? – mruknął pastor pod nosem. – Odszedłem na chwilę po kij! – zawołał do żony. – Baronówna była tak łaskawa i w tym czasie przytrzymała linę.

Sutanna jakoś dziwnie mu się wybrzuszyła.

– Co ona tu robi? – pytał wściekły głos.

Catherine przechyliła się nad cembrowiną. Miała wielką ochotę splunąć w dół, ale jakoś się powstrzymała.

– Maja nie żyje! – zawołała. – Przyszłam prosić o pomoc w pogrzebie.

– Dawno już tu panna jest?

– Dopiero przyszłam – odpowiedziała Catherine. Jeśli pastor mógł skłamać, to jej także było wolno.

Czuła, że dłużej już nie może czekać, rozczarowanie wprawiało ją w irytację. Puść linę i zostaw babę na dole, miała już na końcu języka, ale przecież nie wypadało tak mówić.

– Ach, mój Boże, Margrete umarła? – jęknął pastor. – Oczywiście służę wszelką pomocą w związku z pogrzebem.

Catherine miała nadzieję na chwilę wspólnych uciech przy okazji przygotowań do pochówku Mai, lecz pastorowa pilnowała ich jak cerber. Spoglądała na baronównę wzrokiem bazyliszka, a Catherine nic nie mogła zrobić, zdawała sobie bowiem sprawę, że jej pozycja w parafii wisi na włosku. Przyszła czarownica może mieć wielu wrogów.

Z czarami także sprawy miały się nie najlepiej. Brakowało jej iskry, owego wrodzonego talentu i wyczucia. Zaczęła popełniać paskudne błędy, sprzedawała leki, które nie działały albo wręcz szkodziły. Kaja nie była w stanie w żaden sposób jej pomóc. Catherine w końcu rozgniewała się na nią i zaaplikowała starej damie odpowiednią dawkę środka nasennego, by zasnęła snem wiecznym.

Baronówna wiedziała, że siostry pragnęły, aby wszystko po nich odziedziczyła, ale po śmierci Kai zjawili się krewni staruszek, którzy do tej pory nie dawali o sobie znać. Po pogrzebie rozpętała się straszliwa awantura, krewniacy bili się między sobą i wyklinali Catherine.

Wzięła więc pod pachę „książeczkę do nabożeństwa”, czarnoksięskie środki i gotówkę, którą Maja i Kaja zgromadziły dla niej, zapakowała to w węzełek i odeszła.

Krewniacy zorientowali się, że jej nie ma, kiedy już było za późno.

Rozdział 3

Baronówna, teraz osiemnastolatka, z początku osiadła w Christianii. Zamieszkała w „Pensjonacie dla Panien z Wyższych Sfer”, prowadzonym przez madame Ledang.

Madame przyjęła baronównę z otwartymi ramionami, zwłaszcza że nowa lokatorka mogła dobrze za siebie zapłacić.

Catherine rozejrzała się po mieście i wkrótce już miała gotowy plan.

Zwierzyła się madame Ledang, że pragnie poświęcić swe życie ubogim chrześcijanom, zadbać o to, by mieli wszystko, czego potrzebują ich ciała i dusze.

Taka niezwykła ofiarność ucieszy Pana Boga, westchnęła madame, zastanawiając się tylko, czy panna ma zamiar ofiarować wszystkie swoje pieniądze na ów szlachetny cel, lecz głośno o to nie spytała. Nie bardzo też wiedziała, co Catherine rozumie przez potrzeby ciała i ducha. A Catherine po długim okresie posuchy zamierzała przede wszystkim zaspokoić potrzeby swego własnego ciała, lecz przez myśl jej nie przeszło, by mogli jej w tym pomóc mężczyźni z biedoty.

Mieszkając w pensjonacie poznawała miasto, nawiązywała kontakty i szukała odpowiedzi na dręczące ją pytania. Dwa miesiące później mogła przeprowadzić się do ładnego, lecz skromnego domku, położonego w lepszej dzielnicy. W tajemnicy już wcześniej zdobyła sobie pozycję uzdrowicielki i nie narzekała na brak klientów. Coraz szerszym strumieniem napływali ludzie prosząc, by uwolniła ich od cierpień albo powróżyła z kart starych dam, tarota lub postawiła kabałę. Miała kryształową kulę, której nic nie widziała, ale o tym przecież nie musiała nikomu mówić. Dopóki jej wróżby dotyczyły drobiazgów, klienci byli bardzo, ale to bardzo zadowoleni. Zresztą Catherine nie zamierzała zostawać na tyle długo, by się zorientowali, że wróżby się nie sprawdzają.

Jeśli Maja i Kaja potrafiły zgromadzić tyle pieniędzy w małym Rømskog, to czegóż ona, Catherine, nie zdoła osiągnąć w Christianii? Za świadczone przez siebie usługi pobierała bardzo wygórowane opłaty. W ten sposób zamykała drogę biedocie, jej klientami zostawali tylko najzamożniejsi.

Gdy w ich gronie znaleźli się młodzi, bogaci mężczyźni z wyższych warstw społecznych, rozszerzyła swe usługi o masaż. W końcu skupiła wokół siebie niewielką grupę sześciu wybranych młodzieńców, z których każdy przychodził raz w tygodniu w określonym dniu, nic nie wiedząc o pozostałych. Bardzo dobrze płacili. Nieodmiennie oczekiwali, że masaż zakończy się w określony sposób, a Catherine wcale nie była temu niechętna. Młodzieńcy nie zdawali sobie sprawy, ze to raczej oni pomagają jej niż ona im.

Był to dla baronówny wspaniały okres. Niestety trwał nie dłużej niż rok, bo wójt zaczął się interesować jej okultystyczną działalnością. O masażu nic nie wiedział.

Catherine zarobiła już wówczas tyle pieniędzy, że bez żalu mogła zamknąć swój zakład. Postanowiła uciec z miasta, zanim władze przyjrzą się jej uważniej.

Tym razem zdecydowała się na powrót do rodzinnego domu. Liczyła, że zapomniano już o jej dziecinnym wybryku w parkowym labiryncie.

Był to powrót w wielkim stylu. Zajechała eleganckim powozem – przynajmniej tak wyglądał, wytwornie ubrana, z wielkim bagażem. Przyjęto ją okrzykami zachwytu i zdziwienia jednocześnie, płaczem i wyzwiskami. Niedobra dziewczyna, gdzie się podziewała przez tyle czasu, dlaczego uciekła od kochanej krewne)? Gdzie zdobyła całe to bogactwo?