Выбрать главу

— Jak za dawnych czasów! — wykrzyknął Zalzan Kavol. — A nawet lepiej, mój panie!

— Ta widownia dodaje mi ducha — odrzekł Lord Valentine.

— A potrafisz żonglować jak Skandar? — spytał Zalzan Kavol. — Zaczynamy, mój panie! Łap! Łap! Łap! Łap! — Zalzan Karol, nieustannie poruszając czterema ramionami, wyczarowywał z powietrza jajka, talerze, maczugi i rzucał je kolejno do Lorda Valentine'a, który przechwytywał je w mgnieniu oka, żonglował nimi i przesyłał dalej do Sleeta lub Carabelli. Po widowni rozszedł się szmer niekłamanego zachwytu. Lord Valentine roześmiał się. Tak, to jest życie! Jak za dawnych dni, może nawet lepsze! Schwycił roziskrzony miecz i posłał go wysoko. Elidath z Tunigornem uprzedzali go, że nie powinien popisywać się żonglerką przed książętami z całego królestwa, lecz Lord Valentine z właściwym sobie taktem dał im do zrozumienia, że niezbyt dba o etykietę dworską. A teraz i ci dwaj, na równi z całą publicznością, z zachwytem w oczach, z otwartymi ze zdumienia ustami podziwiali jego nadzwyczajne umiejętności.

Lord Valentine zdawał sobie sprawę, że nie po to zgromadził w tej sali poddanych, aby popisywać się przed nimi żonglowaniem. Opróżnił ręce i opuścił artystów. Ruszył w stronę tronu. Gdy podszedł do pierwszego stopnia, przystanął i skinął na Carabellę.

— Chodź — powiedział. — Dołącz do mnie. Teraz my będziemy widzami.

Na twarzy Carabelli wykwitły rumieńce, lecz nie ociągając się zostawiła maczugi, noże i jajka. Lord Valentine wziął ją za rękę i powiódł ku tronów.

— Mój panie! — szepnęła Carabella.

— Nic nie mów. Uważaj na stopnie. Nie wypada, żebyś się potknęła wchodząc na tron.

— Ja miałabym się potknąć? Ja, żonglerka? — Wybacz mi, Carabello. Roześmiała się.

— Wybaczam ci, Valentine.

— Lordzie Valentine.

— To tak mam cię nazywać, mój panie?

— Nie — odparł. — Nie między nami.

Weszli na najwyższy stopień, na którym oczekiwało na nich podwójne krzesło, połyskujące zielenią i złotem aksamitu. Lord Valentine zatrzymał się na chwilę spoglądając w dół na diuków, na książąt i na prosty lud.

— Gdzie jest Deliamber? — szepnął. — Nie widzę go!

— On nie przepada za takimi uroczystościami — odrzekła Carabella. — Wyjechał na Zimroel. Myślę, że chce odpocząć. Czarodzieje nudzą się na festynach. Przy tym Vroon, jak wiesz, nigdy nie lubił żonglowania.

— Powinien tu być — mruknął Lord Valentine. — Wróci, jeśli go tylko wezwiesz.

— Mam nadzieję. Usiądźmy wreszcie.

Zasiedli na tronie. W dole pozostali członkowie trupy Zalzana Kavola popisywali się tak wspaniałym kunsztem, że urzekli nawet Lorda Valentine'a, choć nieobce mu były tajniki tej sztuki. Patrząc na nich poczuł, że ogarnia go dziwny smutek. Oto przyszedł czas, kiedy musi porzucić towarzystwo żonglerów i zasiąść na tronie. Jego życie się odmieni. Dobrze wiedział, że skończył się już dla niego czas wędrówki, czas swobody i beztroskiej radości, i choć nie gonił za władzą, to teraz nadeszła pora, aby raz jeszcze ponieść na barkach jej brzemię. Trudno mu było jednak obronić się przed uczuciem żalu. Szepnął do Carabelli:

— Może potajemnie, kiedyś, kiedy dwór będzie zajęty swoimi sprawami, uda nam się zebrać razem i pożonglować maczugami. Co ty na to, Carabello?

— Oby tak się stało, mój panie.

— I będzie nam się wydawać, że jesteśmy gdzieś pomiędzy Falkynkip a Dulornem, że zastanawiamy się, czy zatrudni nas Cyrk Nieustający, czy znajdziemy gospodę, i czy… czy…

— Mój panie, popatrz, co wyprawiają Skandarzy! Tyle ramion! Każde zajęte!

Lord Valentine uśmiechnął się.

— Muszę spytać Zalzana Kavola, jak to się robi — rzekł. — Któregoś dnia. Kiedy znajdę na to czas.

KONIEC