Выбрать главу

– Proszę bardzo – mama zdjęła torbę z wolnego krzesła – na pewno nie będzie nam pani przeszkadzać!

– Ja już nawet nic nie będę zamawiać, żeby nie przedłużać sprawy! – zapewniła.

– Ależ niech pani zamówi! My i tak niedługo zwolnimy stolik i będzie pani mogła tu zostać…

– Bardzo pani miła… – podziękowała.

Mama wyglądała przy niej jak wróbelek. Szary, niepozorny. Wyglądała, ale czy czuła to? Zrobiło mi się strasznie przykro, kiedy pomyślałam, że mogła spostrzec to sama! Siedziałyśmy we trzy nie mówiąc ani słowa. Mama widać uznała to za krępujące, bo zapytała mnie banalnie:

– Nad czym tak rozmyślasz, Mada?

Roześmiałam się, na pewno trochę sztucznie.

– Prawdę mówiąc, myślałam o tobie!

– Powinna się pani cieszyć! – powiedziała tamta.- To dobrze, jak córka myśli o matce…

Widać była rozmowna z natury, bo zwróciła się do mnie z pytaniem:

– Pani ma takie dziwne imię… a może ja się przesłyszałam?

– Mada, Magdalena!

– Ach, Magdalena! Skrót oryginalny! Sama go pani wymyśliła?

– Nie. Mama.

– Ja poproszę dwie kawy! – zwróciła się do kelnerki, a później do mamy:

– Korzystam zatem z pani propozycji!

Nagle zauważyłam, że ktoś staje obok mnie. Podniosłam głowę i w pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co tu się dzieje…

– Panie były tak uprzejme i pozwoliły mi usiąść…- powiedziała matka Marcina.

On sam, widać, nie mógł się zorientować, czy jesteśmy znajomymi jego matki, czy też kimś zupełnie obcym. Zawahał się wyraźnie, ale na wszelki wypadek nachylił się w kierunku mojej mamy ruchem, na który automatycznie zareagowała wyciągnięciem ręki. Jakoś to tak przezabawnie wypadło! Wymamrotał swoje nazwisko, którego nie dosłyszałam. Później odwrócił się w moją stronę.

– Marcin! – powiedział głośno.

– Magdalena! – odparłam strzelając okiem w kierunku jego mamy. Spostrzegła to.

– Pani ma na imię Mada! Prawda, jak ładnie?

Skinął głową z kamiennym wyrazem twarzy, ale w jego wzroku dostrzegłam lekkie rozbawienie. "Może przypomina sobie, jak głupio wyglądałam wtedy, pod słupem ogłoszeniowym?" – pomyślałam.

Nieoczekiwany wyskok Marcina w jakiś sposób zobowiązał nasze mamy do podjęcia tej przypadkowo narzuconej znajomości. Rozmawiały dość banalnie i po stwierdzeniu, że początek lata był wyjątkowo udany, ustaliły prognozę pogody na następny tydzień, zgodnie stwierdzając, że od świętej Anny zaczną się z pewnością chłodniejsze wieczory. Potem utknęły.

– A jak pani tu spędza czas? Nie nudno? – zwróciła się do mnie matka Marcina. Zaprzeczyłam.

– Mam tu znajomych. Chodzimy na wycieczki, na przystań, gramy w tenisa. Nie, ja się nie nudzę!

Dawałam Marcinowi szansę. Mógł teraz w naturalny sposób włączyć się do naszej paczki. Wystarczyło małe pytanie w rodzaju: "Czy mógłbym się wybrać kiedyś z wami?" i to załatwiłoby sprawę. Ale on nie powiedział ani słowa. Siedział bokiem do stolika i przyglądał się moim sandałom. Nie wynikało to bynajmniej z nieśmiałości. W wyrazie jego twarzy, w postawie była zwyczajna obojętność. Zresztą z jego zachowania, ze swobody, z jaką podawał ogień swojej matce, sięgał po popielniczkę, pił kawę, łatwo było odczytać duże wyrobienie. Najwyraźniej Marcin nic nie chciał.

Przy pożegnaniu – wychodziłyśmy pierwsze – mamy dokończyły formalności wymieniły oprócz grzecznościowych formułek także i swoje nazwiska.

– Dziwna jakaś para… – stwierdziła mama, kiedy wolno szłyśmy w stronę domu – ona bardzo miła, on taki mrukowaty i posępny, jak chmura gradowa. W ogóle się nie odzywał, zauważyłaś?

– A co miał mówić, mamo?

– No… mógł coś powiedzieć do ciebie czy do mnie, ja wiem… byle co! Nie lubię takich ludzi, którzy robią łaskę, że żyją!

W domu zastałyśmy zabeczaną Alusię.

– Co ci się stało? – przestraszyła się mama.

– Poszłyście sobie, a ja to co? Nie mogłyście mnie zawołać?

– Przecież grałaś w durnia!

– Przez całe życie mam grać w durnia? – obruszyła się.

– Na pewno przegrałaś i dlatego jesteś zła! – domyśliłam się. – Jak nie umiesz przegrywać, to nie graj! – dorzuciłam sentencjonalnie i ścieląc łóżko zastanowiłam się, jaki by z tego sloganu morał wyciągnąć dla siebie. Ostateczną decyzję pozostawiłam na następny dzień. Miałam przecież w mojej rozgrywce jeszcze jeden atut. Nie wiedziałam tylko, czy Marcin go dostrzegł…

Obudziłam się z uczuciem niepokoju. Mama szykowała śniadanie, Alusia spod ręki wyjadała jej gotowe kanapki.

– Bo ja się strasznie śpieszę, mamo! Idziemy na jagody! Mogę wziąć ten garnuszek? A co ty będziesz robiła?

– Umówiłam się na przystani z mamą Miśki. Mada, pójdziesz ze mną? Wyskakuj z tych betów, na co czekasz?

– Najchętniej zostałabym dziś w domu. Jestem trochę zmęczona tym upałem.

Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Boli mnie głowa… – dodałam.

– Jak chcesz! Jeżeli ci przejdzie, to przyjdź do mnie na przystań!

– Dobrze – zapewniłam skwapliwie – na pewno mi przejdzie, jak sobie trochę poleżę.

Mama przyniosła mi proszek od bólu głowy i śniadanie do łóżka.

– Chcesz, żeby Miśka do ciebie przyszła?

– Oj, nie… Może usnę? – podsunęłam jej czoło do pocałowania.

– Gorączki to ty nie masz… – powiedziała mama z ulgą.

Ala porwała garnuszek i wybiegła. Zamknęłam oczy. Mama szybko zapakowała swoją torbę plażową.

– Wzięłaś olejek?

– Wzięłam.

– A okulary?

– Wzięłam, śpij!

Chciałam, żeby jak najszybciej wyszła i żeby nie wracała. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, odczekałam chwilę i jak szalona wyskoczyłam z łóżka. Umyłam się, ubrałam i w błyskawicznym tempie sprzątnęłam pokój. Była dziesiąta. Dla zabicia czasu zaczęłam rozwiązywać krzyżówkę w "Przekroju". Uporałam się z nią w pół godziny. Zmieniłam uczesanie wracając do nieśmiertelnych kitek nad uszami. Napisałam list do babci Emilii. W chwili kiedy zaklejałam kopertę, ktoś zastukał do drzwi. Czułam, że serce podskoczyło mi do gardła.

– Proszę!

Nie omyliłam się. Marcin wszedł do pokoju. A więc dostrzegł mój atut!

– Odnoszę zgubę – powiedział przesuwając ręką po włosach – mały drobiazg zostawiony wczoraj na stoliku w Bistro… – patrzył mi w oczy napastliwie, z uśmiechem sowicie okraszonym ironią.

Najwyraźniej domyślił się, że niczego w Bistro nie zgubiłam! Mój pierścionek, zostawiony tam celowo, srebrzył się jadowicie na jego wyciągniętej dłoni.

– Nasze matki dość wyraźnie opisały sobie domy, w których mieszkają. Dlatego trafiłem!

Dlatego i ja na niego czekałam. W życiu nie myślałam tak intensywnie, jak w tej chwili. Pierścionek wyjęłam z torebki. Marcin nie widział go na moim palcu nawet przez chwilę. Nieznośne było to jego kpiące spojrzenie.

– Proszę bardzo. – Podszedł do mnie, ciągle trzymając pierścionek na otwartej dłoni. Uśmiechnęłam się.

– To nie mój pierścionek. Bardzo żałuję, bo ładny…

Dłoń zacisnęła się gwałtownie. Nasze role odwróciły się. Nikczemna, teraz ja patrzyłam na Marcina szyderczo. Przegrałam pierścionek, ale wygrałam partię… Oparłam się plecami o szafę i czekałam. Następna kwestia należała do Marcina. Nie zazdrościłam mu. Suflera nie było.

– A… gdybym przymierzył? Tak jak pantofelek Kopciuszka?

Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Marcin wsunął mi pierścionek na palec. Zatrzymał się przy stawie. Marcin nie mógł wiedzieć, że nosiłam go zawsze na małym palcu. Był to srebrny pierścionek z dużym kwarcytem, który najlepiej wyglądał na małym palcu!