Выбрать главу

Chwilę po przebudzeniu przy łóżku znalazła się jedna z sióstr. Zapewniała, że wszystko jest w porządku.

– Co z dzieckiem? – zapytała Teresa. Wyczuła grube opatrunki na niepokojąco płaskim brzuchu.

– Na ten temat lekarz wie znacznie więcej niż ja – odparła pielęgniarka. – Powiadomię panią doktor, że pani się obudziła. Wiem, że chce z panią porozmawiać.

Zanim pielęgniarka odeszła, Teresa poskarżyła się na suchość w gardle. Dostała kilka kostek lodu i po chwili zimny płyn przyniósł ulgę.

Teresa zamknęła oczy. Najwidoczniej musiała się zdrzemnąć, ocknęła się, słysząc, jak ktoś wymawia jej imię. Doktor Carol Glanz przyszła z nią porozmawiać.

– Jak się czujesz? – zapytała lekarka.

Zapewniła ją, że dzięki kawałeczkom lodu czuje się dobrze, i zapytała o dziecko.

Doktor Glanz wzięła głęboki wydech, wyciągnęła rękę i położyła dłoń na ramieniu Teresy.

– Obawiam się, że mam dwie smutne wiadomości – powiedziała.

Teresa czuła, jak się napręża.

– To była ciąża ektopowa – stwierdziła, używając medycznego określenia, które, jak sądziła, miało ułatwić trudne zadanie. – Musieliśmy przerwać ciążę, no i oczywiście dziecka nie uratowaliśmy.

Teresa skinęła, starając się nie okazywać żadnych emocji. Spodziewała się tego i próbowała zawczasu się przygotować. Jednak nie była przygotowana na następną wiadomość, którą przekazała jej doktor Glanz.

– Niestety operacja nie była łatwa. Pojawiły się pewne komplikacje, które były przyczyną tak poważnego krwawienia. Musieliśmy poświęcić macicę. Musieliśmy ją usunąć.

W pierwszej chwili umysł Teresy nie potrafił zrozumieć tych słów. Kiwnęła głową i patrzyła w oczekiwaniu na dalsze, szczegółowe informacje.

– Wiem, że to musi być dla ciebie niezwykle bolesne -mówiła dalej doktor Glanz. – Chciałabym jednak, abyś zrozumiała, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby uniknąć tego nieszczęśliwego rozwiązania.

Nagłe uświadomienie sobie znaczenia słów, które do niej skierowano, wstrząsnęło Teresą. Jej spokojny głos wyrwał się z narzuconych okowów opanowania i krzyknęła w rozpaczy:

– Nie!

Doktor Glanz ze współczuciem ścisnęła ją za ramię.

– To było twoje pierwsze dziecko i wiem, co to dla ciebie oznacza. Strasznie mi przykro.

Teresa jęczała. Wiadomość była tak straszna, że przez moment nie mogła nawet zapłakać prawdziwymi łzami. Była sparaliżowana. Całe życie zakładała, że będzie miała dzieci. To stało się częścią jej osobowości. Świadomość, że jest to teraz niemożliwe, była zbyt trudna do przyjęcia.

– Co z moim mężem? – zapytała po chwili. – Czy powiedzieliście mu?

– Tak – odparła doktor Glanz. – Rozmawiałam z nim zaraz po operacji. Jest na dole w twoim pokoju, do którego zaraz cię przewieziemy.

Rozmawiały jeszcze o czymś, ale Teresa niewiele z tego zapamiętała. Połączenie dwóch informacji: o straconym dziecku i o tym, że nigdy nie będzie miała następnego, zdruzgotało ją.

Kwadrans później zjawił się pielęgniarz, by zawieźć ją do pokoju. Droga minęła szybko. Nic z niej nie zapamiętała. Umysł miała wzburzony; potrzebowała wsparcia i pomocy.

Gdy dotarła do pokoju, Matthew rozmawiał przez telefon komórkowy. Jak przystało na maklera, miał w nim nieodłącznego przyjaciela.

Pielęgniarka z wprawą pomogła Teresie przesunąć się z łóżka pooperacyjnego do łóżka w pokoju, a na wieszaku umieszczonym za głową powiesiła kroplówkę. Po sprawdzeniu, czy wszystko właściwie działa, poprosiła Teresę, aby wzywała ją zawsze, gdy poczuje taką potrzebę, i w końcu wyszła.

Teresa popatrzyła na Matthew, który odwrócił wzrok po skończonej rozmowie. Obawiała się o jego reakcję na wieść o katastrofie. Byli małżeństwem dopiero od trzech miesięcy.

Zdecydowanym ruchem wyłączył aparat, złożył i wsunął do kieszeni marynarki. Odwrócił się w stronę Teresy i przez chwilę wpatrywał się w nią. Krawat miał poluźniony, a koszulę pod szyją rozpiętą.

Próbowała wyczytać coś z oblicza męża, lecz nie zdołała. Przygryzał policzki od wewnątrz.

– Jak się czujesz? – zapytał wreszcie bez większych emocji.

– Tak jak można się czuć w tej sytuacji – odparła. Z całej mocy pragnęła, by podszedł do niej i chwycił ją za rękę, lecz on trwał niewzruszony w swoim miejscu.

– Cóż za osobliwy stan rzeczy – powiedział.

– Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz.

– O tym, że główny powód, dla którego się pobraliśmy, właśnie przestał istnieć. Twoje plany nieco się pokrzyżowały.

Teresa powoli otworzyła usta. Zaszokowana, musiała jednak wydobyć z siebie głos.

– Nie podoba mi się twój punkt widzenia – zaprotestowała. – Nie zaszłam w ciążę dla załatwienia jakiejś sprawy.

– No cóż, ty masz swój punkt widzenia, ja swój. Musimy się zastanowić, co my teraz z tym zrobimy.

Teresa zamknęła oczy. Nie potrafiła dać odpowiedzi. Zupełnie jakby Matthew wbił jej w serce nóż. Wiedziała już, że go nie kocha. Więcej, nienawidziła go…

Rozdział l

Środa, godzina 7.15, 20 marca 1996 roku

Nowy Jork

– Przepraszam – Jack Stapleton z udaną grzecznością zagadnął taksówkarza, ciemnoskórego Pakistańczyka. – Czy nie zechciałby pan wysiąść z samochodu, abyśmy mogli dokończyć naszą dyskusję?

Jack miał na myśli to, jak taksówkarz zajechał mu drogę na skrzyżowaniu Czterdziestej Szóstej i Drugiej Avenue. W odwecie, gdy zatrzymali się na czerwonym świetle przy Czterdziestej Czwartej, Jack kopnął w drzwi taksówki od strony kierowcy. Jak co dzień jechał do pracy na swoim górskim rowerze.

Taka poranna konfrontacja nie była niczym niezwykłym. Codzienna trasa Jacka to budzący grozę slalom Drugą Avenue od Pięćdziesiątej Dziewiątej aż do Trzydziestej. Wszystko przy zabójczej prędkości. Często dochodziło do bliskich spotkań z ciężarówkami i taksówkami, no i nieuniknionych w takich sytuacjach kłótni. Każdy inny taką podróż uznałby za nerwowo wyczerpującą. Jack uwielbiał to. Jak mawiał do kolegów, dopiero to powoduje, że krew w nim krąży.

Dopóki nie zapaliło się zielone światło, Pakistańczyk nie reagował, dopiero potem przeklął Jacka głośno i ruszył pełnym gazem.

– Ciebie też! – odkrzyczał Jack. Popedałował na stojąco, aż zrównał się z samochodami. Teraz dopiero usiadł na siodełku, ale nogi ciągle kręciły z furią.

Ostatecznie dogonił taksówkarza, ale zignorował go. Śmignął tylko, mijając go. Zdołał się wcisnąć między taksówkę a samochód dostawczy.

Na Trzydziestej Jack skręcił na wschód, przeciął Pierwszą Avenue i ostro skręcił na tyły Biura Głównego Inspektora Zakładu Medycyny Sądowej dla miasta Nowy Jork. Pracował tu od pięciu miesięcy, kiedy to zaoferowano mu posadę współpracownika głównego konsultanta. Miał za sobą specjalizację z patologii i roczny staż jako lekarz sądowy.

Przeprowadził rower obok budki nie umundurowanego strażnika i pomachał mu. Skręcając w lewo, minął biuro kostnicy i samą kostnicę. Jeszcze raz skręcił w lewo, przeszedł obok szeregu chłodni używanych do przechowywania ciał przed autopsją. Rower postawił w kącie, w którym stały proste sosnowe trumny, przeznaczone dla zmarłych, którzy nie mieli rodzin i bliskich. Zabezpieczył go kilkoma szyfrowymi kłódkami.

Winda zawiozła go na pierwsze piętro. Było sporo przed ósmą, więc niewielu pracowników znajdowało się już w pracy. Nawet w biurze przeznaczonym dla policji nie było sierżanta Murphy'ego.

Przeszedł przez korytarz i wszedł do strefy zastrzeżonej dla personelu. Przywitał się z Vinniem Amendolą, który odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad gazety. Vinnie był jednym z pomocników lekarzy patologów. Jack często z nim pracował.