Выбрать главу

Spojrzała w dół; przez przeszklony łuk nad frontowymi drzwiami widać było mdłe światło świtu. Śnieg nadal padał. Zaczęła schodzić ze schodów. Na drugim stopniu jakaś ręka uderzyła ją silnie w plecy. Sherlock krzyknęła i potoczyła się po dębowych stopniach w dół. Ktoś przeszedł obok niej, kiedy leżała na grubym perskim dywanie. Uderzyła się w głowę i była na wpół przytomna.

Wydawało się jej, że słyszy jęk. Uniosła głowę. Fala zimnego powietrza owiała jej twarz. Drzwi frontowe były szeroko otwarte.

Ktoś zrzucił ją ze schodów i wyszedł frontowymi drzwiami.

Podniosła się z trudem. Paraliżował ją strach. Tammy Tuttle – to musiała być ona. W jaki sposób zmyliła agentów i dostała się do domu? I dlaczego jej nie zauważyła?

– Dillon! – krzyknęła z całych sił. – Och, Boże, Dillon, chodź szybko!

Savich i Simon, obaj w samych bokserkach, wbiegli do holu. Zapaliło się światło.

– Sherlock!

Savich chwycił ją w ramiona i przytulił do siebie.

– Nic mi nie jest, Dillon. Była tu Tammy, zepchnęła mnie ze schodów. Alarm był wyłączony. Schodziłam na dół, bo usłyszałam jakiś jęk. Gdzie jest Lily! Na litość boską zobaczcie, co z Lily!

Simon wbiegł na górę, przeskakując po trzy. stopnie naraz.

– Nie ma jej! – krzyknął.

Savich chwycił komórkę, żeby się skontaktować z pilnującymi domu agentami.

Kiedy Dillon rozmawiał z agentami, Simon zapalił wszystkie światła. Drzwi frontowe nadal były otwarte. Tammy uprowadziła Lily, a Sherlock niczego nie zauważyła.

Savich, nadal w samych bokserkach, stał na ganku, usiłując przebić wzrokiem ciemność. Śnieg ciągle padał.

Co mówią ludzie z Jednostki Nauk Behawioralnych? – spytał Jimmy Maitland, popijając tak gorącą kawę, że parzyła go w język.

– Jane Britts powiedziała mi, że o ile się orientuje, jeszcze nikt nie zetknął się z taką osobą jak Tammy Tuttle. Ona ma jakiś specyficzny dar projekcji – zmusza ludzi, aby widzieli to, co ona chce. Jej projekcje mają zadziwiająco szeroki zasięg. Wszyscy, którzy byli w holu lotniska, mieli przed oczami nie ją tylko mężczyznę. Jane mówi, że nie powinniśmy przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi, bo nie pobijemy jej, skupiając się wyłącznie na takich obrazach. Musimy po prostu szukać dwudziestotrzyletniej kobiety, która ma jedną rękę. Gdybyśmy tylko mogli przewidzieć, co ona teraz zrobi.

– Ale tego nie wiemy. Nie wiemy też, gdzie zabrała Lily.

– Przecież ona miała dopaść mnie, a nie Lily – oderwać mi pieprzoną głowę.

Jimmy Maitland był zaskoczony. Savich nigdy nie klął. Dopiero po chwili zorientował się, że on cytuje Tammy. Simon przemierzał pokój szybkimi krokami.

– Posłuchaj, Savich. Ona porwała Lily, bo uznała, że w ten sposób bardziej się zemści na tobie, niż gdyby cię zabiła. Skupmy się, do diabła. Dokąd Tammy Tuttle mogła zawieźć Lily?

Była już czwarta rano, śnieg nadal padał. Savich siedział z zamkniętymi oczami w swoim ulubionym fotelu. Sherlock stała tuż przy nim.

– Chyba wiem, dokąd ona mogła zabrać Lily – powiedziała cicho Sherlock.

29

Lily była jeszcze bardziej przemarznięta, niż wtedy, kiedy leżała na gołym materacu w Goteborgu. Miała związane ręce i nogi, ale taśma trzymała się dość luźno. Leżała na boku w jakimś ciemnym pomieszczeniu, które dziwnie pachniało. Ten zapach nie był nieprzyjemny, lecz nie potrafiła go rozpoznać.

Trochę bolał ją bok, odczuwała też jakiś tępy ból z jednej strony głowy. Nie było to nic poważnego, od tego się nie umiera. Tylko ta szalona kobieta mogła ją zabić.

Chyba usłyszała śmiech, ale nie była tego pewna.

Zacisnęła zęby i zaczęła wykręcać nadgarstki, żeby uwolnić ręce. Nie wiedziała, gdzie jest. Dokąd ta Tammy Tuttle ją przywiozła? Tammy była szalona, ale jednocześnie bardzo sprytna – już dwukrotnie wymknęła się z obławy. Porwała Lily tylko dlatego, że jest siostrą Savicha. Uznała, że w ten sposób naprawdę się na nim zemści.

Lily wiedziała, że Tammy ma rację. Dillon prawdopodobnie odchodził teraz od zmysłów i miał potworne poczucie winy. Nie przestawała wykręcać nadgarstków – taśma była coraz luźniejsza.

Co to za zapach? Zorientowała się, że jest w stodole. To był zapach starego siana, oleju lnianego, z lekką domieszką wysuszonego nawozu.

Przypomniała sobie, jak Dillon mówił Simonowi, że po raz pierwszy zetknął się z rodzeństwem Tuttle w starej stodole, której właścicielką była Marilyn Warluski, niedaleko Plum River, w Maryland.

Może to ta sama stodoła. To dobrze, bo Dillon i Sherlock znają to miejsce. Czy jest tu także ta Marilyn Warluski? I czy jeszcze żyje?

Szare światło przedzierało się przez brudne szybki. Świtało.

Lily nadal usiłowała uwolnić ręce. Starała się nie myśleć o tym, że przez tyle lat używała takiej samej taśmy i że ona nigdy nie pękała ani się nie ześlizgiwała. Na szczęście czuła, że taśma jest coraz luźniejsza.

Chciało jej się siusiu. Była głodna. Bolało ją ramię i bok. Powierzchowne obrażenia, jak powiedział ten szwedzki lekarz. Niech sam odczuje, jak to boli, idiota.

Robiło się coraz widniej. Zobaczyła, że jest w składziku z uprzężą. Przy ścianie stało jakieś stare biurko i dwa krzesła. Zniszczony kantar wisiał na gwoździu wbitym w ścianę.

Było bardzo zimno. Kiedy zobaczyła szczeliny w drewnianych ścianach, zrobiło się jej jeszcze zimniej. Miała na sobie tylko nocną koszulę, wprawdzie flanelową, do kostek i z długimi rękawami, ale nie miało to wielkiego znaczenia.

Na dźwięk uchylanych drzwi odwróciła głowę. Stała w nich kobieta.

– Cześć, siostrzyczko. Jak ci idzie z taśmą? Poluzowałaś ją trochę?

– Nie jestem twoją siostrzyczką – powiedziała Lily.

– Nie, jesteś siostrzyczką Dillona Savicha i to mi zupełnie wystarczy.

Tammy weszła do składziku, usiadła na kulawym krześle i założyła nogę na nogę. Nosiła wysokie, czarne buty na obcasie.

– Jest mi bardzo zimno – powiedziała Lily.

– Domyślam się.

– Chce mi się siusiu.

– OK, nie obchodzi mnie, czy jest ci zimno, ale siku to inna sprawa. Uwolnię ci nogi, żebyś mogła pójść do stodoły i znaleźć tam sobie jakiś kąt. Ręce zwiążę ci teraz z przodu.

Walka nie była możliwa, ręce Lily ponownie zostały skrępowane taśmą, ale przynajmniej miała je teraz przed sobą.

Lily weszła do stodoły, a Tammy za nią. Wszędzie walały się bele nadgniłego siania, części zardzewiałych maszyn, a przez obluzowane deski do środka wpadał śnieg. Lily natychmiast zwróciła uwagę na obwiedziony czarną linią krąg. W kręgu było bardzo czysto. To tam Tammy i jej brat wepchnęli tych dwóch nieszczęsnych chłopców, a Tammy wzywała ghule, żeby ich pożarły.

– Idź do tamtego rogu i pospiesz się! – zawołała Tammy. – Mamy jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. Ruszaj się, siostrzyczko.

Lily załatwiła swoją potrzebę i zerknęła na Tammy.

– Jak dostałaś się do domu? Oni mają jeden z najlepszych alarmów.

Tammy uśmiechnęła się tylko. Przez szpary w ścianach do stodoły wpadało już jasne światło poranka i Lily widziała ją teraz wyraźnie. Tammy miała na sobie czarne buty, czarne dżinsy i czarny golf, z którego zwisał jeden pusty rękaw. Nie była ani brzydka, ani ładna. Była zwyczajna, wyglądała wręcz przeciętnie. Nie wzbudzała również strachu, mimo że jej czarne, wysmarowane żelem włosy tworzyły kolczastą fryzurę. Miała bardzo ciemne oczy, kontrastujące z bladą twarzą, co podkreślała warstwa pudru. Usta pomalowała śliwkową szminką. Była chuda, miała wąską dłoń, której paznokcie pokryte były tym samym śliwkowym kolorem co usta. Mimo wątłej postury robiła wrażenie osoby bardzo silnej.