Выбрать главу

– Dobrze – w końcu powiedział władca i po Domu Narad przeleciało westchnienie ulgi, które prawie natychmiast przerodziło się w zaaferowane pomruki głosów. – Raidenie, zasłużyłeś na nagrodę.

– Najwyższą nagrodą jest możliwość służenia władcy – wyrzucił z siebie goniec, dokładnie trzymając się etykiety.

Ta sama etykieta sprawiła, że władca wykrzywił wargi w wyrozumiałym uśmiechu. „Uśmiech powinien być lekki, ale nie pogardliwy i w żadnym wypadku nie sarkastyczny. Nie powinien obnażać kłów, ale nie należy również zaciskać warg” – uczył nieżyjący już Renszer. „Udał mi się grymas” – mimochodem odnotował władca. Potem, już później, pójdzie do upartego ojca Wiolny i rozkaże – nie, doradzi, by wydał córkę za młodego obiecującego dworzanina imieniem Raiden tor Mel'trion. W jakiś sposób etykieta jest słuszna, najlepsza nagroda to służyć temu, kto nie zapomina o nagrodach.

Niebieskooki Starszy odkaszlnął, zrobił krok do przodu i pochylił głowę przed władcą.

– Uważam, że powinniśmy przyjąć zaproszenie na starmiński turniej łuczniczy i wystawić swojego zawodnika.

„Dobry pomysł – złośliwie pomyślał władca. – Jakim cudem sam na to nie wpadłem?” Ale na głos powiedział:

– Tak, to jest najrozsądniejsza decyzja. Jeżeli mamy możliwość legalnego odzyskania kamienia, powinniśmy z niej skorzystać.

– W takim razie – kontynuował Starszy, nie prostując się z pełnego szacunku ukłonu – czy rozkażecie, władco, stworzyć listę najlepszych dogewskich łuczników?

– Nie ma takiej potrzeby.

Starsi spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Lista, przygotowana już godzinę temu i czekająca na swoją chwilę w szerokim rękawie Starszego, wyślizgnęła się na podłogę i potoczyła do podnóża tronu. Władca pochylił się błyskawicznym ruchem, podniósł zwój i bez czytania zwrócił Starszemu.

– Czy chcecie zatem przedstawić własnego kandydata? – Starszy ściągnął brwi.

– Właśnie tak.

Władca uśmiechnął się oślepiająco. Etykieta zatrzeszczała w szwach.

– A zatem na czyje barki zdecydowaliście się złożyć ciężar odpowiedzialności za nasze losy?

– Uważam, że moje go utrzymają.

Władca czekał na ten zdziwiony pomruk. Nawet nie próbował go uciszać – po prostu siedział i czekał, aż minie szok spowodowany jego postanowieniem. Cudze myśli wiły się dookoła niego jak pszczoły nad przewróconym ulem.

„To niemożliwe!”

„Nie powinniśmy go puszczać, za duże ryzyko.”

„Czemu właśnie on? Mało mamy dobrych łuczników czy jak?”

„Mamo, chcę do domu. Nóżki mi się zmęczyły.”

„Czy on mi nie ufa?”

„Chłopakowi zupełnie odbiło. Może napoić go walerianą?”

Władca znalazł spojrzeniem Kellę i wysłał jej czarujący uśmiech. Zielarka prychnęła z oburzeniem i skrzyżowała ręce na piersi.

„A jeśli coś mu się stanie? Nie mogę sobie nawet wyobrazić…”

„Może uda nam się go przekonać.”

– Nie uda się – pokręcił głową władca, zwracając się do najbliższego Starszego.

„I tak zrobi po swojemu.”

„A co z ochroną?”

– Będzie mi tylko przeszkadzać.

„A może warto, by była ukryta? Przede wszystkim przed nim…”

Władca tylko się uśmiechnął. Niebieskooki Starszy się zaczerwienił.

„Uparty jak osioł. Dokładnie jak jego ojciec.”

„Niech robi co chce. Byleby udało mu się w końcu zamknąć krąg.”

„Koniec końców, jest władcą. Wie lepiej.”

„Mamo, no chodź szybciej do domu… Nudzę się…”

– Dari, późno już, mały od dawna powinien być w łóżku – miękko zauważył Len. Młoda wampirzyca speszyła się, posłusznie złapała chłopca na ręce i wyszła.

– Podjąłem decyzję – obwieścił władca, podnosząc rękę dłonią do przodu. – Dyskusja zakończona. By zdążyć na turniej, powinienem wyruszyć jutro rano. Na czas mojej nieobecności przekazuję kierowanie Dogewą w ręce Rady Starszych.

Ale odjechał już w nocy. I tajna ochrona nie zdołała go dogonić, mimo że bardzo się starała.

Spowiedzi Lena wysłuchałam z dużym niezadowoleniem.

– Tak trudno ci było wyjaśnić od razu? – spytałam z naganą w głosie. – I co w tym takiego wyjątkowo tajnego?

– A czy jeśli sprawa nie jest wyjątkowo tajna, to trzeba o niej informować wszystkich razem i każdego z osobna?

– Ale mnie mogłeś powiedzieć!

– A, to o to ci chodzi? – roześmiał się Len. – Czujesz się dotknięta?

– Akurat potrzebne mi te twoje tajemnice!

– To co ci się nie podoba?

– Nie chcę nawet z tobą gadać!

– Groźby, Wolho, same tylko groźby. – Wampir ze śmiechem zapinał spodnie. – Przecież pojedziesz ze mną?

– Gdzie?

– Odzyskać twoją nagrodę.

– Masz zamiar okraść skarbiec wałdaków? – olśniło mnie.

– My mamy zamiar to zrobić – Len wyraźnie zaakcentował pierwsze słowo.

– Ja się jeszcze nie zgodziłam!

– Ale się zgodzisz, prawda? – podchwytliwie dopytywał się białowłosy.

– Len, ty… ty… wampirze!

– O tak! – zgodził się z pełnym samozadowolenia uśmiechem.

– I co mamy teraz robić?

– Przede wszystkim znajdziemy dla mnie pasujące buty. Torbę z ubraniem zwinąłem z karczmy – to wyjątkowo poniżające, kraść własne rzeczy! Ale innego wyjścia nie miałem, tak samo jak innych butów – podczas transformacji całe ubranie rozprasza się i znika. Pomożesz mi?

– Żyję, aby wam służyć, władco – odpowiedziałam kąśliwie.

– Oby tak zawsze – niewzruszenie podsumował wampir.

Zostaliśmy elementami świata przestępczego, „pożyczając" buty Almita. Nie było to szczególnie skomplikowane. Buty wykładowców, umyte i wyczyszczone do połysku przez etatowe skrzaty, stały naprzeciwko ich komnat. I nie, nie złapaliśmy tak po prostu pierwszej pary, by natychmiast rzucić się do ucieczki, Len zmierzył co najmniej tuzin, ale te go cisnęły, tamte skrzypiały, kolejne cmokały, a z jeszcze następnych złuszczyła się farba. Wydaje mi się, że robił to celowo, by mnie rozdrażnić, ale z tak nieprzeniknienie poważnym wyrazem twarzy, że nie miałam jak tego udowodnić.

Zapasową kurtkę miał – tamtą starą i znoszoną, w której spacerował po Dogewie i w której przyjechał do Starminu.

– I co teraz? – Wszystko dookoła wydawało mi się złym snem, tym bardziej że na zewnątrz zapanowała już wczesna i mroczna jesienna noc. W holu nie paliło się światło, co nawet było nam jak najbardziej na rękę, chociaż nieco spowalniało zejście po pustych schodach.

– Do stajni. Bierzemy konie i jak najszybciej opuszczamy miasto. Najbliższa osada wałdaków znajduje się trzy dni drogi na zachód od Starminu. Dokładniej nie udało mi się dowiedzieć, ale można podpytać krasnoludzkich handlarzy we wsiach – obie rasy przeważającą część życia spędzają pod ziemią, to na pewno wiele o sobie wiedzą.

– Len, odbiło ci! – nie wytrzymałam i wrzasnęłam na niego. – Co to za bzdury?! Opuszczasz Starmin w nocy, potajemnie, jak jakiś leśny rozbójnik z rozbitej bandy, zamiast po prostu poprosić o pomoc Konwent Magów! Naprawdę myślisz, że mistrz ci odmówi?

– Tak – uciął, szarmancko otwierając przede mną drzwi wejściowe.

– Ale dlaczego?

– Przede wszystkim będzie chciał wiedzieć, po co mi ten kamień.

– Nie tylko on – mruknęłam pod nosem.

– Wolho, czy jesteś moim przyjacielem? – Wampir nieoczekiwanie zatrzymał się, odwrócił mnie twarzą do siebie i pytająco zajrzał w oczy.

– Tego… tak, oczywiście.

– No to bądź przyjacielem i nie zadawaj za dużo pytań! – uciął, nurkując w mroczny korytarz stajni.

– Przyjaciół nie traktuje się w ten sposób… – zająknęłam się niepewnie.

Len prychnął, pewnym ruchem otwierając boks Stokrotki. Oczywiście Wolt znowu był w środku.

– A kogo twoim zdaniem? Wrogów?

– Jacy, do leszego, wrogowie? Pojechałbyś sobie z mistrzem… On na pewno wie, gdzie jest wałdacze miasto, a w razie czego obroni. Bo żeś sobie wybrał wspólnika!