Выбрать главу

– A wy wierzycie w wampira?

– Jakby to rzec… – zakłopotał się tamten. – Wierzyć wierzę, kto by się kłócił. Ale w onego szkudność, to ja wątpię. On można rzec, że mnie przed śmiercią i wstydem uratował.

– Znaczy się, jak? – Lena zatkało.

– A prosto. Łońskiego roku, akurat w przeddzień Babożnika, przyjechali do nas poborcy. Mordy – o! Jak i dynie dojrzałe. I strasznie chętne do cudzego ciężko zapracowanego grosza. Wszystko krwiopijcy wyssali. Masz konia – to płać! Masz krowę – jeszcze płać! Siana stóg nakosiłeś – też do ichniej sakiewki. Izba im się moja spodobała. I gadają, spieprzaj stąd, wsioku śmierdzący, będziemy w twojej chałupie Babożnik świętowali! A ja się pytam, gdzie ja mam się na noc z żoną i dziećmi podziać? Śmieją się, parszywce. Mówią, że szczeniaki mogę zabierać, gdzie chcę, a żonka niech z nimi nocuje. Bo moja żonka to ładna – z dziwnym ciepłem w głosie opowiadał chłop. – I niech by ją leszy, tę izbę, u bratowej bym zanocował, ale Maryśka… Znaczy żem stanął w jej obronie, oberwałem przez łeb żeliwną patelnią. I to nie to boli, żem oberwał, a to, że własną patelnią, miesiąc żem na nią zbierał po jednej mence. Dochodzę do siebie w jakichś krzaczorach, dzieci dookoła kółeczkiem, Maryśka we łzach, wyrwała się, póki te czorty ze mną walczyły. Mówi, że chodź, Waniu, do bratowej. A ja mówię, głupia baba, głupia jak łapeć. U bratowej to cię będą pierwej szukać. Schowali my się w lesie, rozłożyli ognisko, przenocowali jak ludzie, żaden wąpierz nas nie ruszył. A o świcie podkradłem się do izby, a oni tam leżą, znaczy się na podwórku. Jak za Maryśką wybiegli, tak i leżą… Ja… Tego… Tylko nie mówta nikomu… Świeczkę postawiłem… Temu wąpierzowi. I żem się pomodlił za jego zdrowie.

– I od tej pory nikt go nie widział?

– A jego nigdy nikt nie widział – prosto odpowiedział chłop. – Giną tutaj ludzie, to bywa. Ale tak, czasami, jak zwykle. Sami wiecie – a tu niedźwiedzia spotkasz, a tam dzik też nie byle co. I wilków się chmara rozpłodziła. Parszywce bydło kradną. No, ale niech im, tylko jak od stada odejdzie, do obory nie wlezą. I wiecie, dobre ludzie… Jak ktoś pije, kradnie, klnie, rękę podnosi na słabego, ten też nie powinien do lasu wchodzić. Wieprz czy nie wieprz, ale nie ma dla niego powrotu…

Chłop skinął z roztargnieniem głową, odwrócił się do drzwi i pociągnął za klamkę.

– A, jeszcze… – przypomniał sobie. – Weźcie bądźcie dla niego mili, co?

Drzwi uchyliły się akurat na tyle, by przez nie przeszedł, czyli praktycznie na oścież, a potem znowu zamknęły.

– Wspaniale! – wycedził troll. – Postawić wampirowi świeczkę! Jeszcze mu ikonę namalować…

Wzruszyłam ramionami.

– Ale jednak coś już wiemy. Powiązanie wampira z Babożnikiem to tylko zbieg okoliczności. Mantykora poluje o każdej porze roku, tak jak się spodziewałam.

– Kto? – jednym głosem spytali moi towarzysze.

– Mantykora. Odcisków jej łap nie da się pomylić z niczym – oświeciłam ich. – Mieszanka rysia, nietoperza i skorpiona. Nie zaleca się podchodzenia do niej ani od przodu, ani od tyłu – na końcu ogona ma trujące żądło z ostrymi krawędziami. Mieszka w gęstwinach, zarośniętych dolinach albo porzuconych budynkach, stojących na uboczu. Trzeba podpytać miejscowych, czy nie ma tu gdzieś pustej stodoły albo szopy.

– Czekaj, czekaj – przerwał mi Len. – Ty chyba nie zamierzasz iść szukać tego stwora? Nie zapominaj, że nam się spieszy. Mantykora jest problemem tutejszych mieszkańców, niech mnisi sobie z tym radzą.

– Ciemno się robi i nie mamy jak jechać dalej. Kto wie, czy trafimy po drodze na kolejną wioskę. Proponuję tutaj spędzić noc.

– W karczmie – zgodził się Len.

– Karczma potem. Najpierw – stodoła!

– Jeszcze czego. Nigdzie nie idę! – uciął wampir, dumnie krzyżując ręce na piersi.

– To nie idź – zgodziłam się natychmiast. – Wal, ty?

– Znalazłaś labarra! Jasne, że idę. Albo ghyr, a nie się podzielisz nagrodą. – Troll znacząco poprawił pas z mieczem.

– Odbiło wam zupełnie! – wybuchnął Len. – Jaka stodoła? Jaka mantykora?! Ja was nająłem i póki pracujecie dla mnie, zabraniam wam pakowania nosa w różne podejrzane dziury!

– A to taka teraz śpiewka… – mruknęłam wrednym tonem. – Wynająłeś, znaczy się. Kupiłeś. I po ile teraz chodzi stara przyjaźń? Mierzy się w funtach, czy w łokciach?

– Bogowie w niebiosach! – Len złapał się za głowę. – To sprawa życia i śmierci, noc na dworze, a te świry wybierają się walczyć z mantykora!

– Len, nie przesadzaj z tym dramatyzowaniem – skrzywiłam się z pretensją. – Pieniądze wziąłeś? Wziąłeś. Dałeś ludziom nadzieję? Dałeś. Obiecałeś, że ich obronisz przed wampirem? Obiecałeś, sama słyszałam. No to teraz dotrzymaj słowa.

– Słowa danego ludziom? – parsknął Len. – Niczego im nie jestem winien, bo ich własne przysięgi nie są warte złamanego grosza. Nawet bym z nimi nie gadał, ale musiałem się przekonać, czy prawdziwe wampiry nie mają z tą całą historią niczego wspólnego.

– No to ze mną też nie gadaj! – rozzłościłam się na poważnie. – Bo przecież też jestem człowiekiem, nie? Zresztą to nie pierwszy raz mnie zdradzasz, co?

– Co? – wampira zamurowało.

– Na turnieju mnie wrobiłeś – raz. Dzięki twojej pomocy wykopali mnie ze Szkoły, w dodatku z awanturą i z wilczym biletem – dwa. Wpakowałeś w kolejną awanturę – trzy. I jak zwykle „instrukcje korzystania z kamizelek bezpieczeństwa zostaną rozdane na drugim brzegu”. A jakie jeszcze niespodzianki na mnie czekają w przyszłości, co, Len? I po kiego grzyba ci potrzebny ten kamień? Miej na uwadze, że wszyscy moi krewni zginęli z winy ludzi, ale nie zamierzam mścić się przy pomocy demonów z wiedźmiego kręgu, a już tym bardziej nie zamierzam pomagać w tym tobie! Ciekawi mnie, za kogo ty mnie uważasz?

– Za kompletną idiotkę! – zarechotał troll.

– Weź chociażby ty stul pysk! – nieoczekiwanie warknął na niego Len. Równy baryton zmieszał się z głuchym nieludzkim warknięciem, powodując, że Wal odskoczył na co najmniej dziesięć łokci. Len z irytacją potrząsnął głową, przeciągnął ręką po czole i odwrócił się do mnie, kontynuując już normalnym głosem.

– Wolho, to nie tylko moja tajemnica. Nie mogę ci jej zdradzić. Ale uwierz mi – dla mnie ten kamień… i to nie tylko dla mnie… jest ważniejszy niż wszystko. Nawet życie. Mogę ci dać słowo, że aktywacja dogewskiego wiedźmiego kręgu w żaden sposób nie zaszkodzi ludziom. Nawet wątpię, czy ktokolwiek poza granicami Dogewy się o niej dowie. Nigdy nie byłaś w innych dolinach, więc nie wiesz, że każda jest przywiązana do swojego kręgu i każdy z nich jest aktywowany co najmniej raz na miesiąc. To jest konieczny warunek istnienia naszych społeczności. I jeżeli nie odzyskam dla Dogewy trzynastego kamienia, za kilkaset lat mój klan wymrze. Już powoli umiera i niczego nie można na to poradzić. I dlatego właśnie bardzo nie chcę, żebyś marnowała siły na drobiazgi – bo one nam się jeszcze bardzo, ale to bardzo przydadzą. Ty się obrażasz, że nie traktuję cię jak przyjaciela – ale kogo jeszcze mógłbym prosić o pomoc, jak nie najlepszego przyjaciela?

Odkaszlnęłam ze skrępowaniem i zawstydzeniem.

– O moc się nie martw. Mały trening mi nie zaszkodzi, te okolice są bogate energetycznie, więc łatwo jest się doładować, a i bransoletka pomoże. Którą, tak przy okazji, jeszcze muszę rozpracować.

– Nie chciałbym tego przyznawać, ale foczka ma rację – westchnął Wal. – Ktokolwiek by nie zatrudniał najemnika, pracuje się uczciwie. Jak już się zgodziłeś na zapłatę – to bądź tak miły i wykonaj zadanie. Skoro nas wynajęli do wykończenia potwora – to wykończymy. Z pożytkiem dla wszystkich, bo jemu za jedno, czy jesteś trollem, czy wampirem.

Czarna rozpacz Lena po gwałtownym wybuchu nabrała cech chronicznych. Nie powiedział ani słowa więcej, ale smętnie powlókł się za nami, o jakieś trzy kroki z tyłu.

Odważne staruszki na ławeczce właśnie uprzyjemniały sobie czas jabłkami z beczki i podziwiały malowniczy zachód słońca. Do świątyni im się nie spieszyło i chyba w ogóle się tam nie wybierały. Dwoisty stosunek miejscowych do „wampira" nie przestawał mnie zadziwiać.